Arkadij Strugacki - Drapieznosc naszego wieku

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Drapieznosc naszego wieku» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2003, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Drapieznosc naszego wieku: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Drapieznosc naszego wieku»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Arkadij i Borys Strugaccy napisali Drapieżność naszego wieku w 1963 roku. Ich pisarstwo wywarło wpływ na cały nurt science-fiction oraz wielu późniejszych twórców. Książki wpisane do kanonu charakteryzują się błyskotliwością pomysłu oraz ponadczasowym znaczeniem, wyróżniającym się przesłaniem, oryginalnością tez i przemyśleń oraz trafną futurologią.

Drapieznosc naszego wieku — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Drapieznosc naszego wieku», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Przy sąsiednim stoliku usiadło dwóch mężczyzn w pelerynach. Jeden wydał mi się znajomy. Miał szlachetną, dumną twarz i gdyby nie gruby biały plaster na lewej skroni, na pewno bym go rozpoznał — takie odniosłem wrażenie. Drugim był rumiany człowiek z wielką łysiną i szybkimi ruchami. Rozmawiali półgłosem — choć raczej nie dlatego, że mieli coś do ukrycia — i doskonale słyszałem ich z miejsca, gdzie siedziałem.

— Proszę mnie dobrze zrozumieć — mówił z przekonaniem rumiany, pospiesznie łykając sznycel. — Naprawdę nie mam nic przeciwko muzeom i teatrom. Ale asygnacje na teatr miejski w przyszłym roku są niewykorzystywane do końca, a do muzeów chodzą jedynie turyści…

— I złodzieje obrazów — wtrącił człowiek z plastrem.

— Niech pan da spokój. Nie mamy obrazów wartych kradzieży. Chwała Bogu, jeszcze nie nauczono się syntezować madonn sykstyńskich z opiłków. Chcę zwrócić pańską uwagę na to, że w naszych czasach propagować kulturę trzeba w zupełnie inny sposób. Kultura nie powinna wychodzić do narodu, lecz wychodzić z narodu. Kapele ludowe, kółka zainteresowań, widowiska masowe — tego potrzeba naszej publiczności…

— Naszej publiczności potrzeba porządnej armii okupanta — oznajmił człowiek z plastrem.

— Ach, niech pan przestanie, przecież naprawdę pan tak nie myśli. Zainteresowanie kółkami jest u nas na beznadziejnym poziomie. Boela skarżyła mi się wczoraj, że na jej odczyty przychodzi tylko jeden człowiek i to, jak się zdaje, w celach matrymonialnych. A my musimy odciągnąć naród od dreszczki, od alkoholu, od rozrywek seksualnych. Musimy podnosić ducha…

Człowiek z plastrem mu przerwał:

— Czego pan ode mnie chce? Żebym dzisiaj poparł pański projekt przed tym osłem, naszym szanownym merem? Proszę bardzo! Mnie jest absolutnie wszystko jedno. Ale jeśli chce pan znać moje zdanie o duchu, to ducha nie ma, drogi radco! Duch umarł dawno temu! Zadławił się sadłem. Na pańskim miejscu liczyłbym się z tym i tylko z tym.

Wydawało się, że rumiany człowiek jest przybity. Przez jakiś czas milczał, wreszcie jęknął:

— Mój Boże, mój Boże, czym musimy się zajmować! Ale przecież ktoś jednak lata do gwiazd! Gdzieś budują reaktory mezonowe! Gdzieś tworzą nową pedagogikę! Mój Boże, niedawno pomyślałem, że my nawet nie jesteśmy prowincją — jesteśmy skansenem! W oczach całego świata jesteśmy skansenem głupoty, ciemnoty i pornokracji. Proszę sobie wyobrazić, że w naszym mieście drugi rok przebywa profesor Rubinstein. Psycholog społeczny, nazwisko światowej sławy. I on studiuje nasze zachowania niczym zachowania zwierząt… „Instynktowna socjologia rozkładających się formacji ekonomicznych”. Tak nazywa się jego praca. Interesuje go człowiek jako nosiciel pierwotnych instynktów. Skarżył mi się, jak trudno było mu zebrać materiały w krajach, gdzie intuicyjna działalność jest wypaczona i stłumiona przez system pedagogiki. A u nas pracuje mu się znakomicie! Według jego słów, u nas nie ma żadnej działalności poza intuicyjną. Byłem obrażony, było mi wstyd, ale mój Boże, co mogłem powiedzieć?… Niech mnie pan zrozumie! Przecież jest pan mądrym człowiekiem, przyjacielu, chłodnym, owszem, ale nie mogę uwierzyć, żeby do tego stopnia było panu wszystko jedno…

Człowiek z plastrem patrzył na niego z wyższością i nagle drgnął mu policzek. Wtedy go poznałem: to był ten typ z monoklem, który tak zręcznie oblał mnie świecącym się draństwem wczoraj u mecenasów. Ach ty draniu! — pomyślałem. Ty złodzieju! Armii okupanta ci się zachciewa! Duch, widzicie go, zadławił się sadłem…

— Pan wybaczy, radco — rzekł pogardliwie człowiek z plastrem. — Wszystko rozumiem i właśnie dlatego jest dla mnie zupełnie jasne, że otacza nas marazm. Ostatnie podrygi. Euforia.

Wstałem i podszedłem do ich stolika.

— Panowie pozwolą? — zapytałem.

Patrzyli na mnie ze zdumieniem. Usiadłem.

— Proszę mi wybaczyć — powiedziałem — jestem turystą i goszczę u was od niedawna, a wy, jak sądzę, jesteście miejscowi i nawet macie jakiś związek z radą miejską… dlatego pozwoliłem sobie panom przeszkodzić. Ciągle słyszę dookoła: mecenasowie, mecenasowie… a co to takiego, nikt dokładnie nie wie…

Człowiekowi z plastrem znowu drgnął policzek. Jego oczy rozszerzyły się — on też mnie poznał.

— Mecenasowie? — uprzejmie powtórzył rumiany. — To prawda, istnieje u nas taka barbarzyńska organizacja, to bardzo smutne, ale tak jest w istocie — tłumaczył, a ja kiwałem głową i przyglądałem się plastrowi. Mój znajomy już się opanował i z godnością jadł galaretkę. — Mówiąc krótko, są to współcześni wandale. Trudno mi znaleźć inne słowo. Skupują kradzione obrazy, rzeźby, rękopisy niepublikowanych książek, patenty i niszczą je. Wyobraża pan sobie coś podobnego? Znajdują jakąś patologiczną rozkosz w niszczeniu elementów kultury światowej. Zbiera się wielki, elegancki tłum i niespiesznie, z wyrachowaniem i rozkoszą niszczy…

— Ajajaj! — wykrzyknąłem, nie odrywając oczu od plastra. — Przecież takich ludzi trzeba wieszać za nogi!

— Prześladujemy ich! — zawołał rumiany radca. — Prześladujemy ich zgodnie z literą prawa. Niestety, nie możemy nękać artików i perszy, oni w zasadzie nie łamią żadnych obowiązujących praw, ale mecenasowie…

— Skończył pan już obiad, radco? — zapytał człowiek z plastrem. Mnie ignorował.

Rumiany drgnął.

— Tak, tak, na nas już pora. Pan wybaczy — powiedział, zwracając się do mnie — mamy posiedzenie w radzie miejskiej…

— Barman! — stalowym głosem zawołał człowiek z plastrem. — Proszę nam zamówić taksówkę.

— Od dawna jest pan w mieście? — spytał rumiany.

— Drugi dzień — odparłem.

— I jak się panu podoba?

— Przyjemne miasto.

— Taak…

Zamilkliśmy. Człowiek z plastrem bezczelnie wstawił w oko monokl i wyciągnął cygaro.

— Boli? — spytałem ze współczuciem.

— Co takiego? — rzekł z wyższością.

— Skroń. I chyba jeszcze powinna boleć wątroba.

— Mnie nigdy nic nie boli — odparł, łyskając monoklem.

— Panowie się znacie? — zdumiał się rumiany.

— Odrobinę — odparłem. — Mieliśmy małą różnicę zdań na temat sztuki.

Barman krzyknął, że taksówka przyjechała. Człowiek z plastrem wstał.

— Chodźmy, radco — powiedział.

Rumiany uśmiechnął się do mnie stropiony i też wstał. Poszli do wyjścia. Odprowadziłem ich wzrokiem i podszedłem do baru.

— Brandy? — zapytał barman.

— Tak. — Trzęsło mnie ze złości. — Kim są ci ludzie, z którymi przed chwilą rozmawiałem?

— Łysy to radca zarządu miejskiego, zajmuje się kulturą. A ten z monoklem to miejski skarbnik.

— Skarbnik — powiedziałem. — Bydlę, a nie skarbnik.

— Tak? — zainteresował się barman.

— Tak. Buba przyszedł?

— Jeszcze nie. A skarbnik co?

— Bydlę — powtórzyłem. — Złodziej.

Barman zastanowił się.

— Bardzo możliwe — rzekł w końcu. — Zasadniczo jest baronem. Byłym, oczywiście. Maniery ma rzeczywiście jak bydlak. Szkoda, że nie głosowałem, głosowałbym przeciwko niemu. A co on panu zrobił?

— On wam zrobił. Ja jemu zrobiłem. I jeszcze coś mu zrobię. Taka sytuacja.

Barman, nic nie rozumiejąc, skinął głową i powiedział:

— Powtórzymy?

— Pewnie.

Nalał mi brandy i oznajmił:

— A oto i Buba.

Obejrzałem się i omal nie upuściłem szklanki. Poznałem Bubę.

10

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Drapieznosc naszego wieku»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Drapieznosc naszego wieku» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Drapieznosc naszego wieku»

Обсуждение, отзывы о книге «Drapieznosc naszego wieku» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x