Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr
Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Fale tłumią wiatr
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1989
- Город:Warszawa
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Fale tłumią wiatr: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fale tłumią wiatr»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Fale tłumią wiatr — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fale tłumią wiatr», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Proszę je wymienić.
— Albert Tuul. Prawie na pewno. Siprian Okigbo. Emil Far-Ale. Również prawie na pewno. Mogę podać jeszcze około dziesięciu nazwisk, ale nie są jeszcze ostatecznie potwierdzone.
— Kontaktował się pan z którymś z nich?
— Sądzę, że tak. W Instytucie Dziwaków. Myślę, że jest ich tam wielu. Ale kto konkretnie, nie umiem powiedzieć.
— To znaczy, że nieznane są panu cechy odróżniające ich od innych ludzi?
— Oczywiście. Wcale się nie różnią wyglądem od pana czy ode mnie. Ale wytypować ich można. W każdym razie z wystarczającą dozą prawdopodobieństwa. A w Instytucie Dziwaków, jestem przekonany, musi być jakaś aparatura, za pomocą której bezbłędnie wykrywają swojego człowieka.
Komow rzucił mi szybkie spojrzenie. Tojwo zauważył to i powiedział z wyzwaniem: Tak! Uważam, że nie czas teraz na ceremonie! Będziemy musieli odstąpić od niektórych zasad! Mamy do czynienia z Progresorami i trzeba będzie zachowywać się po progresorsku!
— To znaczy? — zapytał Komow, pochylając się do przodu.
— Należy uruchomić cały arsenał naszej metodyki operacyjnej! Od wysyłania agentów do przeprowadzania przymusowych mentoskopii, od…
W tym momencie Gorbowski wydał przeciągły jęk, odwróciliśmy się do niego przerażeni. Komow nawet zerwał się na nogi. Jednak nic strasznego z Leonidem Anderejewiczem się nie działo. Leżał w poprzedniej pozie, tylko grymas wysilonej uprzejmości na jego chudej twarzy przemienił się w grymas irytacji i obrzydzenia.
— No i co tu urządzacie przy moim łóżku? — zapytał zbolałym głosem. — Przecież jesteście dorośli, nie sztubacy i nie studenci… Doprawdy, jak wam nie wstyd? To jest właśnie powód, dla którego nie znoszę tych rozmów o Wędrowcach… i nigdy nie znosiłem. Zawsze kończą się przerażonym gadaniem głupstw i intrygą kryminalną! I kiedy wreszcie wszyscy zrozumiecie, że to się wzajemnie wyklucza… Albo Wędrowcy to supercywilizacja i w takim razie w ogóle ich nie interesujemy, są istotami o innej historii, o innych zainteresowaniach i nie zajmują się Progresorstwem, w ogóle w całym Wszechświecie tylko nasza ludzkość zajmuje się Progresorstwem, a to dlatego, że mamy taką a nie inną historie, dlatego że opłakujemy naszą przeszłość… Nie możemy jej zmienić i dlatego staramy się chociażby pomóc innym, jeżeli już nie mogliśmy kiedyś pomóc samym sobie… Oto skąd się wzięło nasze Progresorstwo! Ale Wędrowcy, nawet jeśli ich przeszłość była podobna do naszej, tak daleko od niej odeszli, że już jej nie pamiętają, tak jak my nie pamiętamy udręki pierwszego pitekantropa, próbującego przerobić kamień na kamienny topór… — przez chwile milczał. — Dla supercywilizacji Progresorstwo byłoby zajęciem równie głupim, jak dla nas organizowanie kursów dla wiejskich diakonów…
Znowu zamilkł i milczał bardzo długo, przenosząc spojrzenie na każdego z nas po kolei. Popatrzyłem kątem oka na Tojwo. Tojwo spuścił oczy, kilkakrotnie wzruszył prawym ramieniem, jakby pokazując, że ma jeszcze w zanadrzu pewne kontrargumenty, ale nie uważa, aby mu wypadało ich użyć. Zaś Komow marszcząc gęste czarne brwi patrzył w bok.
— E-he-he-he-he… — zakasłał Gorbowski. — Nie udało mi się was przekonać. Dobrze, spróbuje wobec tego obrazić. Jeżeli nawet taki żółtodziób jak nasz miły Tojwo zdołał… e-e-e… namierzyć tych Progresorów, to jacy to u diabła Wędrowcy? No, sami się zastanówcie! Czyżby supercywilizacja nie potrafiła tak zorganizować swojej roboty, żebyście niczego nie mogli zauważyć? Wieloryby oszalały, to znaczy, ż€ winni są Wędrowcy!… Zejdźcie mi z oczu i dajcie umrzeć spokojnie!
Wstaliśmy. Komow przypomniał mi półgłosem:
— Zaczekajcie w living-roomie.
Rozstrojony Tojwo ukłonił się Gorbowskiemu. Starzec nie zwrócił na niego uwagi. Gniewnie wpatrywał się w sufit, poruszając szarymi wargami.
Wyszliśmy obaj z Tojwo. Starannie zamknąłem za sobą drzwi i usłyszałem, jak słabo cmoknął uruchomiony właśnie system izolacji akustycznej.
W living-roomie Tojwo natychmiast usiadł na kanapie pod lampą, położył dłonie na kolanach i znieruchomiał. Na mnie nie patrzył. Nie miał do mnie głowy.
(Powiedziałem mu dzisiaj rano:
— Pójdziesz ze mną. Zreferujesz wszystko Gorbowskiemu i Komowowi.
— Po co? — zapytał zaskoczony.
— A co, wyobrażasz sobie, że obejdziemy się bez Rady Światowej?
— Ale dlaczego ja?
— Dlatego, że ja im już referowałem. Teraz kolej na ciebie.
— Dobrze — powiedział, przygryzając wargi.
On był wojownikiem, mój Tojwo. Nigdy się nie cofał. Można go było tylko odrzucić.)
I oto odrzucono go. Obserwowałem go z mojego kąta.
Czas jakiś siedział nieruchomo, potem bezmyślnie przekartkował leżące przed nim na niskim stoliku mentogramy, podkreślone różnokolorowymi znaczkami lekarzy. Potem wstał i zaczął chodzić z kąta w kąt po ciemnym pokoju, z rękami założonymi na plecach.
W domu panowała niczym nie zakłócona cisza. Nie było słychać ani głosów z sypialni, ani szumu drzew za szczelnie zasuniętymi portierami. Nie słyszał nawet własnych kroków.
Jego oczy przywykły do półmroku. Living Leonida Andrejewicza był umeblowany po spartańsku. Stojąca lampa (z abażurem wyraźnie własnej produkcji), wielka kanapa, obok niski stolik. W przeciwległym kącie kilka siedzisk najwyraźniej pozaziemskiego pochodzenia i najwyraźniej przeznaczonych nie dla ziemskich tyłków. W sąsiednim kącie — ni to jakaś egzotyczna roślina, ni to staroświecki wieszak na kapelusze. To wszystko. No i może jeszcze jedno — drzwiczki barku w ścianie były uchylone i można było stwierdzić, że jest nieźle zaopatrzony. A nad barkiem wiszą obrazki w przezroczystych oprawach, największa — jak karta albumu.
Tojwo podszedł i zaczął je oglądać. To były rysunki dziecka. Akwarele. Gwasze. Tusz. Malutkie domki, a obok duże dziewczynki, którym sosny sięgają do kolan. Psy (albo Głowany?). Słoń. Tachorg. Jakaś kosmiczna konstrukcja — może fantastyczny gwiazdolot, może hangar… Tojwo westchnął i wrócił na kanapę. Śledziłem go bardzo uważnie.
Miał łzy w oczach. Już nie myślał o przegranej bitwie. Tam za drzwiami umierał Gorbowski, umierała epoka, umierała żywa legenda. Astronauta. Komandos. Odkrywca cywilizacji. Twórca Wielkiego KOMKONu. Członek Rady Światowej. Dziadek Gorbowski. Był jak z bajki — zawsze dobry i dlatego zawsze miał racje. Taka była jego epoka, że dobroć zawsze zwyciężała. „Ze wszystkich możliwych rozwiązań wybieraj to, w którym jest najwięcej dobroci”. Nie najbardziej obiecujące, najbardziej racjonalne, nie najbardziej postępowe, a już na pewno nie najbardziej efektywne, ale to, w którym jest najwięcej dobroci! Nigdy nie wypowiadał tych słów, nadzwyczaj jadowicie wyrażał się o swoich biografach, którzy przypisywali mu te słowa i z pewnością nigdy nie myślał tymi słowami, jednak cała treść jego życia zawarta jest w nich właśnie. Oczywiście słowa to nie recepta, nie każdemu jest dane być dobrym, to taki sam talent jak na przykład słuch muzyczny albo jasnowidzenie, tylko znacznie rzadszy. I będzie wyciosane w kamieniu „On był dobry”…
Wydaje mi się, że Tojwo tak właśnie myślał. Wszystkie moje wyliczenia opierały się na założeniu, że Tojwo myślał właśnie tak.
Minęły 43 minuty.
Nieoczekiwanie otwarły się drzwi. Wszystko było jak w bajce. Albo w kinie. Gorbowski, niewyobrażalnie długi w swojej pasiastej piżamie, chudy, wesoły, niepewnym krokiem wszedł do pokoju, ciągnąc za sobą kraciasty pled, którego frędzle zaczepiły się o jakiś guzik piżamy.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Fale tłumią wiatr»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fale tłumią wiatr» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Fale tłumią wiatr» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.