— Gdybyście chcieli się odświeżyć… Napoje są w barku. Będziemy musieli poczekać. Nie chciałbym go budzić. Uśmiecha się we śnie. Śni mu się coś przyjemnego… Żeby diabli wzięli te płaczkę Badera!
— Co mówią lekarze? — zapytałem.
— Wciąż to samo. Odechciało mu się żyć. Na to nie ma lekarstwa… To znaczy są, tylko on nie chce ich przyjmować. Życie przestało go interesować i na tym wszystko polega. My nie umiemy tego zrozumieć… No i już przekroczył stopiećdziesiątkę… Niech mi pan powie, Głumow, co robi pański ojciec?
— Prawie wcale go nie widuje — powiedział Tojwo. — Zdaje się, że teraz zajmuje się hybrydyzacją. Chyba na Jajle.
— A pan… zaczął Komow, ale umilkł, ponieważ z głębi domu dobiegł słaby, zachrypnięty głos:
— Genadij! Kto tam przyszedł? Niech wejdzie…
— Idziemy — powiedział Komow, zrywając się na nogi.
Okna w sypialni były szeroko otwarte. Gorbowski leżał na kanapie, przykryty do ramion kraciastym pledem. Wydawał się niewyobrażalnie długi, chudy i rozpaczliwie żałosny. Policzki miał zapadnięte, słynny łapciowaty nos znieruchomiał, zapadłe głęboko oczy były smutne i matowe. Jakby nie chciały już na nic patrzeć, ale patrzeć było trzeba, no więc patrzyły.
— A, Maks… — powiedział Gorbowski na mój widok — Wciąż jesteś taki… przystojny… Cieszę się, cieszę się, że cię widzę…
To było pobłażanie i bezgraniczne cierpienie Gorbowskiego. Jakby teraz myślał — oto znowu ktoś przyszedł… no cóż, to nie potrwa długo… ten też odejdzie, jak odchodzili wszyscy przed nim i zostawi mi mój spokój…
— A to kto? — z wyraźnym trudem przezwyciężając apatie zainteresował się Gorbowski.
— To jest Tojwo Głumow — powiedział Komow. — Inspektor KOMKONu. Opowiadałem ci…
— Tak, tak… — ospale powiedział Gorbowski. — Pamiętam. „Wizyta starszej pani”… Siadaj, Tojwo, siadaj, mój chłopcze… Słucham cię…
Tojwo spojrzał na mnie pytająco.
— Zrelacjonuj swój punkt widzenia — powiedziałem. -1 uzasadnij. Tojwo zaczął:
— Sformułuje teraz pewne twierdzenie. Sformułowanie nie należy do mnie. Zrobił to doktor Bromberg pięć lat temu. A wiec twierdzenie. W początkach lat osiemdziesiątych pewna supercywilizacja, którą dla uproszczenia nazwiemy Wędrowcami, rozpoczęła aktywną, progresorską działalność na naszej planecie. Jednym z celów tej działalności jest przeprowadzenie selekcji. Najrozmaitszymi sposobami Wędrowcy wybierają spośród wszystkich ludzi tych, którzy z powodu określonych cech są im przydatni do… powiedzmy dla kontaktów… Albo dla dalszego doskonalenia gatunku. Albo nawet dla przekształcenia w Wędrowców. Z całą pewnością Wędrowcy mają też inne cele, których się nie domyślamy, ale to, że zajmują się sortowaniem, selekcją — jest dla mnie absolutnie oczywiste i teraz spróbuje to udowodnić.
Tojwo umilkł. Komow patrzył na niego uważnie. Gorbowski jakby spał, ale jego palce skrzyżowane na piersiach co chwila zaczynały się poruszać, kreśląc w powietrzu skomplikowane ornamenty. Potem nagle odezwał się, nie otwierając oczu:
— Genadij, przynieś gościom coś do picia… Na pewno jest im gorąco… Zerwałem się na nogi, ale Komow zatrzymał mnie:
— Sam przyniosę — burknął i wyszedł.
— Mów dalej, mój chłopcze — powiedział Gorbowski.
Tojwo mówił dalej. Opowiedział o „syndromie pingwina”: za pomocą jakiegoś „sita” ustawionego przy sektorze 41/02 Wędrowcy najwidoczniej wybrakowywali ludzi cierpiących na utajoną kosmofobie i wybierali utajonych filokosmitów. Opowiedział o wydarzeniach w Małej Peszy: tam, za pomocą niewątpliwie pozaziemskiej biotechniki, Wędrowcy przeprowadzili eksperyment, oddzielający ksenofobów od ksenofilów. Opowiedział o walce o „Poprawkę”. Widocznie fukamizacja albo przeszkadzała Wędrowcom w selekcji, albo groziła likwidacją w przyszłych pokoleniach cech potrzebnych Wędrowcom, wiec sobie tylko znanym sposobem zorganizowali i z powodzeniem przeprowadzili kampanie w sprawie zniesienia przymusu fukamizacji. Przez wszystkie lata liczba ludzi „wyselekcjonowanych” (nazwijmy ich tak) wciąż wzrastała i to nie mogło pozostać niedostrzeżone, musieliśmy zauważyć tych „wyselekcjonowanych” i zauważyliśmy ich. Zaginieni w latach osiemdziesiątych… nagłe przemiany zwyczajny ludzi w geniuszy… właśnie wykryci przez Sandro Mtbewari ludzie o fantastycznych uzdolnieniach… i wreszcie tak zwany Instytut Dziwaków w Charkowie, niewątpliwie centrum aktywności Wędrowców w dziedzinie selekcji…
— Nawet niespecjalnie kryją się ze swoją działalnością — mówił Tojwo. — Widocznie czują się tak silni, że już nie obawiają się zdemaskowania. Może zresztą uważają, że nie jesteśmy już w stanie czegokolwiek zmienić. Nie wiem… Właściwie skończyłem. Chce jeszcze tylko dodać, że w naszym polu widzenia znalazła się tylko mikroskopijna cześć ich działalności. Trzeba o tym pamiętać. I uważam za swój obowiązek wspomnieć dziś dobrym słowem doktora Bromberga, który jeszcze pięć lat temu, nie dysponując w istocie rzeczy żadnymi konkretnymi informacjami, OBLICZYŁ dosłownie wszystkie zjawiska, które teraz zaobserwowaliśmy: i powstanie masowych fobii, i niespodziewane wybuchy talentu u ludzi, i nawet irregularność w zachowaniach zwierząt, na przykład wielorybów.
Tojwo odwrócił się do mnie.
— Skończyłem — powiedział. Kiwnąłem głową. Wszyscy milczeli.
— Wędrowcy, Wędrowcy — nieomal zanucił Gorbowski. Teraz leżał przykryty pledem aż po sam nos. — Coś takiego, od jak dawna siebie pamiętam, od najwcześniejszego dzieciństwa trwają wciąż rozmowy o tych Wędrowcach… Ty ich za coś bardzo nie lubisz, prawda Tojwo, mój chłopcze?
— Nie lubię Progresorów — powiedział Tojwo beznamiętnie i zaraz dodał: — Sam przecież byłem Progresorem…
— Nikt nie lubi Progresorów — wymamrotał Gorbowski. — Nawet sami Progresorzy… — westchnął głęboko i znowu zamknął oczy. — Mówiąc uczciwie, nie widzę tu żadnego problemu. To tylko inteligentna interpretacja i nic poza tym. Przekażcie swoje materiały, powiedzmy, pedagogom, a niezawodnie okaże się, że istnieje jeszcze inna, równie inteligentna interpretacja. Oceanolodzy będą mieli jeszcze inną… mają swoje mity, swoich Wędrowców… Nie gniewaj się, Tojwo, ale samo wspomnienie Bromberga wzbudziło moją nieufność.
— A tymczasem wszystkie prace Bromberga dotyczące monokosmu rzeczywiście znikły — cicho powiedział Komo w.
— Ależ on nie miał żadnych prac, to oczywiste! — Gorbowski słabo zachichotał. — Nie znaliście Bromberga. To był jadowity staruch z fantastyczną fantazją. Maks posłał mu swoją ankietę. Bromberg, który nigdy w życiu nie myślał na ten temat, usiadł w wygodnym fotelu, wgapił się w swój palec wskazujący i migiem wyssał z niego hipotezę monokosmu. Zajęło mu to jeden wieczór. A następnego dnia o wszystkim zapomniał… Miał nie tylko kolosalną fantazje, był jeszcze znawcą zakazanej nauki, w jego głowie mieściło się nieprzebrane mnóstwo niewyobrażalnych analogii…
Jak tylko Gorbowski zamilkł, Komow powiedział:
— O ile dobrze pana rozumiem, Głumow, twierdzi pan, jakoby na Ziemi żyli i działali Wędrowcy? We własnej postaci, mam na myśli…
— Nie — odparł Tojwo. — Ja tego nie twierdze.
— O ile dobrze pana zrozumiałem, Głumow, twierdzi pan, jakoby na Ziemi żyli i działali świadomi wspólnicy Wędrowców? „Wyselekcjonowani”, jak ich pan nazywa…
— Tak.
— Czy może pan podać ich nazwiska?
— Tak. Z dużym prawdopodobieństwem.
Читать дальше