Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Fale tłumią wiatr» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Fale tłumią wiatr: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Fale tłumią wiatr»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Wszystko to zaczęło się dwa wieki temu, kiedy w skałach Marsa odkryto puste podziemne miasto i po raz pierwszy podło słowo "Wędrowcy". Kierownik Wydziału Wydarzeń Nadzwyczajnych Maksym Kammerer, opowiada…

Fale tłumią wiatr — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Fale tłumią wiatr», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Ale a propos — powiedział. — Jesteś człowiekiem niezaangażowanym, bez uprzedzeń — powiedz, co o tym myślisz? Co takiego musiało się wydarzyć, żeby stado wielorybów, oswojonych, zadbanych, dopieszczonych, nagle, jak całe wieki temu, w dawnych złowieszczych czasach, wyskoczyło na mieliznę, żeby umrzeć? W milczeniu, razem z dziećmi, nie wzywając nawet pomocy… Czy możesz sobie wyobrazić jakąkolwiek przyczynę tego samobójstwa?

— A dawno temu dlaczego wyskakiwały na brzeg?

— Dlaczego wyskakiwały dawno temu też nie wiadomo. Ale wtedy można było coś tam przypuszczać. Wieloryby cierpiały z powodu pasożytów, na wieloryby napadały orki i kalmary, na wieloryby napadali ludzie… Istniała nawet teoria, że popełniały samobójstwa na znak protestu… Ale dzisiaj!

— A co mówią specjaliści?

— Specjaliści przysłali pismo do KOMKONu-2. Domagają się ustalenia przyczyn wznawiających się przypadków samobójstw wśród wielorybów.

— Hm… jasne. A co mówią pasterze?

— To od nich się wszystko zaczęło. Pasterze twierdzą, że wieloryby pędzą na śmierć opanowane straszliwym przerażeniem. I pasterze nie rozumieją, nie potrafią sobie wyobrazić, czego mogą się bać dzisiejsze wieloryby.

— Tak — powiedział Grisza. — Wygląda na to, że naprawdę muszą być w to zamieszani Wędrowcy. „Zamieszani” — napisał Tojwo, narysował dookoła ramkę, potem jeszcze jedną ramkę i zaczął zamalowywać przestrzeń miedzy liniami.

— Chociaż z drugiej strony — mówił dalej Grisza — wszystko to już było, było i było. Gubimy się w domysłach, oczerniamy Wędrowców, niedługo mózg będziemy ncrlr na temblaku, a potem patrzymy — o! — któż to taki znajomy majaczy na horyzoncie wydarzeń? Któż to taki wytworny, z dumnym uśmiechem Pana Boga wieczorem szóstego dnia stworzenia? Czyja to taka śnieżnobiała, dobrze nam znana hiszpańska bródka? Mister Fleming, sir! Skąd pan tu trafił, sir? Może pozwoli pan ze mną, sir? Na Światową Rade, przed Nadzwyczajny Trybunał!

— Zgodzisz się ze mną, że byłby to nie najgorszy wariant — zauważył Tojwo.

— No chyba! Chociaż przypuszczam, że wolałbym mieć do czynienia z tuzinem Wędrowców niż z jednym Flemingiem. Zresztą to pewnie dlatego, że Wędrowcy to istoty wciąż jeszcze hipotetyczne, a Fleming ze swoją hiszpańską bródką — bestia zupełnie realna. Przerażająco realna, ze swoją śnieżnobiałą hiszpańską bródką, ze swoją Dolną Peszą, ze swoimi uczonymi bandytami, ze swoją przeklętą światową sławą!

— Widzę, że ta jego bródka szczególnie ci przeszkadza…

— Bródka mi jak raz nie przeszkadza — zaprzeczył Grisza jadowicie. — Za te bródkę właśnie możemy go złapać. A za co złapiemy Wędrowców, jeżeli się okaże, że to oni?

Tojwo starannie włożył długopis do kieszeni, wstał i podszedł do okna. Kątem oka zauważył, że Grisza uważnie go obserwuje, zdjął nogę z nogi i nawet pochylił się do przodu. Było cicho i tylko coś słabo popiskiwało w terminalu w takt zmiany tablic na ekranie monitora.

— Czy może masz nadzieje, że to jednak nie ONI? — zapytał Grisza.

Czas jakiś Tojwo milczał, a potem nagle powiedział, nie odwracając głowy:

— Teraz już nie mam nadziei.

— To znaczy?

— To oni.

Grisza zmrużył oczy.

— To znaczy?

Tojwo odwrócił się do niego.

— Mam pewność, że Wędrowcy są na Ziemi i że działają.

(Grisza opowiadał potem, że w tym momencie przeżył bardzo nieprzyjemny wstrząs. Miał uczucie pełnej irracjonalności tego, co się działo. Wszystko polegało na osobowości Tojwo Głumowa: słowa Tojwo trudno było pogodzić z osobowością Tojwo. Słowa te nie mogły być żartem, dlatego że Tojwo nigdy nie żartował na temat Wędrowców. Słowa te nie mogły być opinią nie przemyślaną, ponieważ Tojwo nigdy nie wygłaszał nie przemyślanych opinii. I prawdą te słowa nijak być nie mogły, dlatego że nijak nie mogły być prawdą. Zresztą Tojwo mógł się mylić…)

Grisza zapytał z napięciem w głosie:

— Big Bug wie?

— Zameldowałem mu o wszystkich faktach.

— I co?

— Na razie, jak widzisz, nic.

Grisza rozluźnił się i znowu opadł na oparcie fotela.

— Po prostu się pomyliłeś — powiedział z ulgą. Tojwo milczał.

— Niech cię diabli! — zawołał Grisza. — Wiesz, do czego doprowadziłeś mnie swoimi okropnymi pomysłami? Czuje się tak, jakby mnie ktoś polał lodowatą wodą!

Tojwo milczał. Znowu odwrócił się do okna. Grisza zasapał, złapał się za koniuszek nosa i cały skrzywiony wykonał nim kilka okrężnych ruchów.

— Nie — powiedział. — Chodzi o to, że ja nie mogę tak jak ty. Nie mogę. To zbyt poważna sprawa. Mnie od tego odrzuca. Przecież to nie nasz prywatny spór — ja, powiedzmy, wierze, a wy nie — jak tam sobie chcecie. Gdybym uwierzył, mam obowiązek wszystko rzucić, poświecić wszystko co mam, wszystkiego się wyrzec… iść do klasztoru, do diabła. Ale przecież nasze życie jest wielowariantowe! Jak można wtłoczyć je w coś jednego… Chociaż, oczywiście, czasami ogarnia mnie strach i wstyd, i wtedy patrzę na ciebie ze szczególnym zachwytem… A czasami — na przykład jak teraz — bierze mnie złość, kiedy na ciebie patrzę… na twoje samoudręczenie, na twoją monomanie… I mam ochotę śmiać się z ciebie, kpić z ciebie, wykręcić się od tego wszystkiego co nam tu chcesz zwalić…

— Słuchaj — powiedział Tojwo. — Czego ty chcesz ode mnie? Grisza zamilkł.

— Rzeczywiście — powiedział.— Czego ja właściwie chce od ciebie? Nie wiem.

— A ja wiem. Ty chcesz, żeby wszystko było dobrze i z każdym dniem coraz lepiej.

— O! — Grisza podniósł palec.

Chciał powiedzieć coś jeszcze, coś lekkiego, co by zatarło to uczucie niewygodnej intymności, które powstało miedzy nimi w ciągu ostatnich minut, ale w tym momencie rozległ się sygnał zakończenia programu i na biurko krótkimi szarpnięciami wypełzła taśma z wynikami.

Tojwo przejrzał ją całą, wiersz po wierszu, starannie złożył na załamaniach i wsunął w szparę sumatora.

— Nic ciekawego? — zapytał Grisza z niejakim współczuciem.

— Jakby ci powiedzieć… — wymamrotał Tojwo. Teraz rzeczywiście myślał o czymś innym. — Znowu wiosna 81-ego.

— Jak to, znowu?

Tojwo przebiegł opuszkami palców po sensorach terminalu, wprowadzając kolejny cykl programu.

— W marcu 81-ego roku — powiedział — po raz pierwszy po dwóchsetletniej przerwie zarejestrowano przypadek masowego samobójstwa szarych wielorybów.

— Tak — niecierpliwie powiedział Grisza. — A w jakim sensie „znowu”?

Tojwo wstał.

— To długa opowieść — powiedział. — Potem przeczytasz komunikat. Chodźmy do domu.

* * *

TOJWO GŁUMOW W DOMU. 8 MAJA 99 ROKU. PÓŹNY WIECZÓR.

Zjedli kolacje w pokoju purpurowym od zachodzącego słońca.

Asia była rozstrojona. Zaczyn Paszkowskiego, dostarczany do delikatesowego kombinatu z Pandory (w żywych workach biokontenera, pokrytych terakotowym szronem, najeżonych rogowymi haczykami tężni, po sześć kilo drogocennego zaczynu w każdym worku), wiec ten zaczyn znowu się zbuntował. Jego zapach samowolnie przeszedł do klasy „sigma”, a goryczka osiągnęła ostatni dopuszczalny stopień. Rada ekspertów podzieliła się. Magister zażądał, aby do momentu wyjaśnienia przerwać produkcje sławnych na całej planecie „ałapajczek”, a smarkacz Bruno, bezczelny gaduła, oświadczył: właściwie z jakiej racji? Nigdy w życiu by się nie ośmielił powiedzieć słowa przeciwko Magistrowi, a dziś nagle zebrał się na odwagę. Że niby normalni konsumenci nie dostrzegą takiej subtelnej zmiany smaku, a co się tyczy smakoszy, to on, Bruno, daje głowę, że minimum co piątego taki wariant smakowy wprawi w entuzjazm… Komu jest potrzebna jego głowa? Ale byli tacy, którzy go poparli! I teraz nie wiadomo, co będzie…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Fale tłumią wiatr»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Fale tłumią wiatr» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
libcat.ru: книга без обложки
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Fale tłumią wiatr»

Обсуждение, отзывы о книге «Fale tłumią wiatr» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x