7 maja cały dzień przesiedziałem u siebie w gabinecie, czekając na połączenie. Atos nie skomunikował się ze mną. Wieczorem otrzymałem wiadomość, że miał bardzo silny atak, że z trudem go odratowano i że leży teraz w szpitalu. I znowu to spadło na mnie jednego, i to tak, że zatrzeszczały wszystkie kości mojej nieszczęsnej duszy.
8 maja otrzymałem, poza wszystkim innym, sprawozdanie Tojwo z jego wizyty w Instytucie Dziwaków. Postawiłem na swojej liście znaczek przy jego nazwisku, wprowadziłem raport-meldunek do rejestratora i zacząłem wymyślać zadanie dla Pieti Sileckiego. Do tego dnia Instytutu nie odwiedzili jeszcze tylko Pietia Silecki i Zoja Morozowa.
Mniej więcej w tym samym czasie Tojwo Głumow rozmawiał w swoim gabinecie z Griszą Serosowinem. Przytaczam poniżej rekonstrukcje ich rozmowy przede wszystkim po to, aby zademonstrować nastroje, panujące wówczas wśród moich pracowników. Chodzi tylko o jakość. Ilościowo były zachowane poprzednie proporcje — po jednej stronie Tojwo Głumow, po drugiej — wszyscy inni.
* * *
WYDZIAŁ NW, GABINET „D”. 8 MAJA 99 ROKU. WIECZÓR.
Grisza Serosowin wszedł swoim zwyczajem bez pukania, stanął w progu i zapytał:
— Można?
Tojwo odłożył na bok „Ruch pionowy” (utwór anonimowego K. Oksowiu), kiwnął głową i obejrzał Grisze.
— Można. Tylko już wkrótce idę do domu. — Sandro znowu nie ma?
Tojwo spojrzał na biurko Sandro. Biurko było puste i idealnie czyste.
— Tak. Już trzeci dzień.
Grisza usiadł przy biurku Sandro i założył nogę na nogę.
— A ciebie gdzie wczoraj poniosło? — zapytał.
— Do Charkowa.
— A wiec i ty byłeś w Charkowie?
— Kto jeszcze był?
— Prawie wszyscy. W ciągu ostatniego miesiąca prawie cały wydział jeździł do Charkowa. Słuchaj, Tojwo, przyszedłem w konkretnej sprawie. To ty przecież zajmujesz się „nagłymi geniuszami”?
— Tak. Tylko to było dawno. Dwa lata temu.
— Pamiętasz Soddi?
— Pamiętam. Bartolomeo Soddi. Matematyk, który został prorokiem.
— Właśnie, właśnie o niego chodzi — powiedział Grisza. — W komunikacie jest jedno zdanie. Cytuje: „Według posiadanych danych Bartolomeo Soddi krótko przed metamorfozą przeżył tragedie osobistą”. Jeśli to ty redagowałeś komunikat, to mam dwa pytania. Co to była za tragedia i skąd otrzymałeś te informacje?
Tojwo wyciągnął rękę i wywołał swój program na terminal. Selekcja informacji już się zakończyła, następowało obliczanie. Tojwo niespiesznie zaczął sprzątać na swoim biurku. Grisza cierpliwie czekał. Był przyzwyczajony.
— Jeśli tam jest napisane „według posiadanych danych” — powiedział Tojwo — to znaczy, że te dane otrzymałem od Big Buga.
I zamilkł. Grisza czekał jeszcze chwile, założył nogę na nogę, tym razem odwrotnie niż poprzednio, i powiedział:
— Nie chciałbym z takim głupstwem iść do Big Buga. Trudno, jakoś sobie poradzę… Słuchaj, Tojwo, czy nie masz wrażenia, że nasz Big Bug ostatnio zrobił się jakiś nerwowy?
Tojwo wzruszył ramionami.
— Być może — powiedział. — Z Prezydentem jest bardzo źle. Gorbowski, powiadają, umiera. A przecież Big Bug zna ich wszystkich. I to zna bardzo dobrze.
Grisza powiedział z zadumą:
— Nawiasem mówiąc, ja też znam Gorbowskiego, wyobraź sobie. Pamiętasz… chociaż wtedy jeszcze nie pracowałeś u nas…Kamil popełnił samobójstwo… ostami z Diabelskiego Tuzina. Zresztą kazus Diabelskiego Tuzina to dla ciebie też… bajka o żelaznym wilku… Ja na przykład również nigdy o tym nie słyszałem… No, sam fakt samobójstwa, a ściślej mówiąc, autodestrukcji tego nieszczęsnego Kamila nie budził żadnych wątpliwości. Niezrozumiałe tylko było — dlaczego? To znaczy oczywiście nie miał słodkiego życia, przez ostatnie sto lat był absolutnie samotny… Ani ty, ani ja nie możemy sobie nawet wyobrazić takiej samotności… Ale nie o tym chciałem mówić. Big Bug posłał mnie wtedy do Gorbowskiego, ponieważ, jak się okazało, Gorbowski był w swoim czasie bardzo blisko z Kamilem i nawet jakoś próbował mu pomóc… Słuchasz mnie?.
Tojwo kilkakrotnie kiwnął głową.
— Tak — powiedział.
— Wiesz, jak teraz wyglądasz?
— Wiem — powiedział Tojwo. — Wyglądam jak ktoś, kto jest bardzo zajęty myśleniem o swoich sprawach. Już mi to mówiłeś. Kilka razy. Sztampa. Zgadza się?
Zamiast odpowiedzi Grisza z kieszeni na piersi wyciągnął nagle długopis i rzucił nim jak strzałką przez cały pokój, celując w głowę Tojwo. Tojwo dwoma palcami schwycił długopis w powietrzu, kilka centymetrów od swojej twarzy, i powiedział:
— Słabo.
„Słabo” — nakreślił długopisem na kartce przed sobą.
— Szczędzisz mnie, panie — powiedział. — Nie trzeba mnie szczędzić. To mi szkodzi.
— Rozumiesz, Tojwo — z uczuciem powiedział Grisza — wiem, że masz niezłą reakcje. Nie, żeby rewelacyjną, co to to nie, ale niezłą, przyzwoitą reakcje zawodowca. Ale wyglądasz…Zrozum, jako twój trener subaksu uważam po prostu za swój obowiązek od czasu do czasu sprawdzać, czy jesteś w stanie reagować na otoczenie, czy też rzeczywiście znajdujesz się w stanie katalepsji…
— Jednak się dziś zmęczyłem — powiedział Tojwo. — Zaraz program będzie gotowy i pójdę do domu.
— A co tam u ciebie? — zapytał Grisza.
„Tam u mnie” — napisał Tojwo na kartce i powiedział:
— Tam u mnie wieloryby. U mnie tam ptaki. U mnie tam lemingi, szczury, myszy polne. U mnie tam wielu małych i dużych.
— I co one tam robią u ciebie?
— Giną. Albo uciekają. Umierają, wyskakując na brzeg, topią się, odlatują z miejsc, na których żyły przez wieki.
— Dlaczego?
— Tego nikt nie wie. Dwa, trzy wieki temu było to normalne zjawisko, chociaż i wtedy nie wiedziano, dlaczego tak się dzieje. Potem przez długi czas panował spokój. Zupełny. A teraz znowu się zaczęto,
— Przepraszam — powiedział Grisza. — To wszystko jest okropnie ciekawe, ale co my tu mamy do roboty?
Tojwo milczał i nie doczekawszy się odpowiedzi, Grisza zapytał:
— Uważasz, że to może mieć związek z Wędrowcami?
Tojwo starannie, ze wszystkich stron obejrzał długopis, obracając go w palcach, ujął za koniuszek i nie wiadomo dlaczego spojrzał pod światło.
— Wszystko, czego nie potrafimy wytłumaczyć, może mieć związek z Wędrowcami.
— Żelazna definicja — z zachwytem powiedział Grisza.
— A może i nie mieć związku — dodał Tojwo. — Skąd ty bierzesz takie ładne rzeczy? Wydawałoby się, że niby nic szczególnego — długopis. Co może być banalniejszego? A na twój długopis przyjemnie popatrzeć. Wiesz co? Podaruj mi go. A ja podaruje Asi. Chce jej sprawić przyjemność. Choćby długopisem.
— A ja tobie sprawie przyjemność chociażby nim.
— A ty mi sprawisz przyjemność chociażby nim.
— Bierz — powiedział Grisza. — Władaj. Podaruj, ofiaruj, coś tam zełgaj. Że niby sam zaprojektowałeś dla ukochanej, nie śpiąc po nocach.
— Dziękuje — powiedział Tojwo, chowając długopis do kieszeni.
— Ale wiedz! — Grisza uniósł palec — Tu za rogiem, na ulicy Czerwonych Klonów, stoi automat z warsztatu niejakiego F. Merana i wypieka takie właśnie długopisy odpowiednio do popytu.
Tojwo znowu wyjął długopis i zaczął go oglądać.
— To nie ma znaczenia — powiedział ze smutkiem. — Ty, na przykład, zauważyłeś ten automat na ulicy Czerwonych Klonów, a mnie do głowy nie przyszło zauważyć…
— Za to zauważyłeś zamieszanie w świecie wielorybów! — powiedział Grisza. „Wielorybów” — napisał Tojwo na karcę.
Читать дальше