Nie zdążył nawet położyć siatki na stole, kiedy rozległ się dzwonek. Telefonował kwestor.
– Montalbano, chciałem powiedzieć, że dzwonił dziś podsekretarz Licalzi. Chciał wiedzieć, dlaczego nie wystąpiłem jeszcze z wnioskiem o awans dla pana.
– Czego, do diabła, on ode mnie chce?
– Pozwoliłem sobie wymyślić jakąś historię miłosną, tajemniczą, powiedziałem i nie powiedziałem, dałem do zrozumienia… Natychmiast to chwycił, wygląda na to, że uwielbia romanse. No i z miejsca rozstrzygnął sprawę. Zażądał, żebym skierował do niego wniosek o premię dla pana, i to znaczną. Wniosek napisałem i wysłałem. Czy chce go pan wysłuchać?
– Proszę mi tego oszczędzić.
– Szkoda, bo chyba wyszło mi małe arcydzieło.
Nakrył do stołu, ukroił grubą pajdę chleba, gdy znów zadzwonił telefon. To nie była Livia, którą miał już nadzieję usłyszeć, lecz Fazio.
– Panie komisarzu, pracowałem dla pana przez cały boży dzień. Ten Stefano Moscato to nie był człowiek, z którym chciałoby się jadać przy wspólnym stole.
– Mafia?
– Mafia to raczej nie. Ale łobuz – na pewno. Wiele wyroków za bójki, akty przemocy, napaści. Szanujący się mafioso nie pozwoliłby się skazać za byle gówno.
– Kiedy wydano ostatni wyrok?
– Proszę sobie wyobrazić, że w osiemdziesiątym pierwszym roku. Już jedną nogą stał w grobie, a tak walnął kogoś w łeb, że aż mu go rozwalił.
– Dowiedziałeś się, czy był w więzieniu pomiędzy czterdziestym drugim a czterdziestym trzecim rokiem?
– Pewnie. Bójka i zranienie. Od marca czterdziestego drugiego do dwudziestego pierwszego kwietnia czterdziestego trzeciego siedział w Palermo, w więzieniu Ucciardone.
Wiadomości, które przekazał Fazio, dodały smaku serowi z pieprzem, który i tak już był całkiem smaczny.
Szwagier Galluzza otworzył swoje wydanie dziennika telewizyjnego wiadomością o typowo mafijnym, poważnym zamachu, do którego doszło na peryferiach Katanii. Znany i szanowany handlowiec, niejaki Corrado Brancato, właściciel dużej hurtowni zaopatrującej supermarkety, postanowił spędzić popołudnie w swojej daczy za miastem. Kiedy przekręcił klucz, otworzył faktycznie drzwi do niebytu: pomysłowy mechanizm, łączący zamek z ładunkiem wybuchowym, spowodował potworną eksplozję, która dosłownie zmiotła z powierzchni ziemi daczę, handlowca i jego żonę, panią Giuseppę Tagliafico. Dochodzenie – dodał dziennikarz – zapowiadało się skomplikowane, ponieważ Brancato nie był notowany i nie wydawał się w jakikolwiek sposób powiązany z interesami mafii.
Montalbano wyłączył telewizor i zaczął pogwizdywać VIII Niedokończoną symfonię Schuberta. Dobrze mu poszło, nie sfałszował ani jednego pasażu.
Wybrał numer Mimi Augella. Zastępca zapewne wiedział coś więcej o sprawie. Nikt nie odebrał.
Kiedy Montalbano skończył jeść, sprzątnął wszelkie ślady posiłku, umył dokładnie nawet szklankę, z której pił wino. Rozebrał się i już był gotowy położyć się do łóżka, kiedy usłyszał pisk hamulców, jakieś głosy, trzask drzwiczek i szum odjeżdżającego samochodu. Szybko wsunął się pod kołdrę, zgasił światło i udał, że jest pogrążony w głębokim śnie. Rozległ się odgłos otwieranych i zamykanych drzwi, a następnie kroków, które nagle ucichły. Montalbano czuł, że Livia zatrzymała się na progu sypialni i właśnie patrzy na niego.
– Nie błaznuj.
Poddał się, włączył światło.
– Skąd wiedziałaś, że udaję?
– Po oddechu. Czy ty wiesz, jak oddychasz, kiedy śpisz? Nie. A ja wiem.
– Gdzie byłaś?
– W Eraclea Minoa i w Selinunte.
– Sama?
– Panie komisarzu, powiem wszystko, wyśpiewam jak na spowiedzi, ale niech pan, na litość boską, skończy to przesłuchanie! Zawiózł mnie Mimi Augello.
Montalbano pobladł i wystawił groźnie palec.
– Uprzedzam cię, Livio: Augello zabrał już moje biurko, nie chciałbym, żeby mi zabrał również coś innego.
Livia drgnęła.
– Udam, że nie rozumiem, tak będzie lepiej dla nas obojga. W każdym razie nie jestem twoją własnością, pieprzony Sycylijczyku.
– No dobrze, przepraszam.
Nie przerywali dyskusji, nawet kiedy Livia rozebrała się i położyła do łóżka. Lecz Montalbano postanowił, że Mimi i tak mu za to zapłaci. Wstał.
– Dokąd idziesz?
– Zadzwonić do Mimi.
– Zostaw go w spokoju, nawet nie przyszło mu do głowy, żeby cię w jakiś sposób obrazić.
– Halo, Mimi? Mówi Montalbano. Ach, właśnie wróciłeś? Dobrze. Nie, nie przejmuj się, Livia czuje się świetnie. Dziękuje ci za piękny dzień, jaki byłeś uprzejmy jej ofiarować. Ja też jestem ci wdzięczny. Ach, Mimi, wiesz już, że w Katanii wysadzili w powietrze Corrada Brancato? Nie, nie żartuję, mówili o tym w telewizji. Nic nie wiesz? Jak to nic nie wiesz? No tak, rozumiem, przez cały dzień byłeś poza domem. A być może nasi koledzy z Katanii szukali cię na morzu i w powietrzu. Pewnie i kwestor zadawał sobie pytanie, gdzie się podziałeś. Ale co począć? Spróbuj wymyślić jakieś alibi. Śpij dobrze, Mimi.
– Nazwać cię skurwysynem to mało – skomentowała Livia.
– Dobrze – powiedział Montalbano o drugiej w nocy. – Przyznaję, że to wszystko moja wina, że jeśli tu zostaniemy, to będę się zachowywał tak, jak gdybyś nie istniała, będę pogrążony w myślach. Za bardzo się przyzwyczaiłem do samotności. Jedźmy stąd.
– A głowę zabierzesz ze sobą? – spytała Livia.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że swoją głowę, ze wszystkim, co ona mieści, nosisz zawsze ze sobą. A więc i tak wciąż myślisz o swoich sprawach, nawet kiedy jesteśmy o tysiąc kilometrów stąd.
– Przysięgam, że uwolnię sobie głowę przed wyjazdem.
– A dokąd pojedziemy?
Zważywszy na to, że Livia złapała już bakcyla turystyczno-archeologicznego, postanowił ją zadowolić.
– Nigdy nie byłaś na wyspie Mozia, prawda? Zrobimy w ten sposób: jeszcze dziś rano około jedenastej wyjedziemy do Mazara del Vallo. Mam tam przyjaciela, wicekwestora Valente, którego nie widziałem od dawna. Następnie pojedziemy w kierunku Marsali i zwiedzimy Mozię. Kiedy wrócimy do Vigaty, od razu pomyślimy o kolejnej wyprawie.
Pogodzili się.
Giulia, żona wicekwestora Valente, nie tylko była w tym samym wieku co Livia, lecz na dodatek urodziła się w Sestri. Polubiły się natychmiast. Nieco mniej polubił panią Giulię Montalbano, ponieważ nieznośnie rozgotowała makaron, udusiła wołowinę w jakimś okropnym sosie i podała kawę, jakiej nie ośmieliliby się serwować nawet na pokładzie samolotu. Na zakończenie tak zwanego obiadu Giulia zaproponowała Livii, żeby została z nią w domu: miały wyjść później. Natomiast Montalbano poszedł ze swoim przyjacielem do biura. Na wicekwestora czekał czterdziestoletni mężczyzna z długimi baczkami, o sycylijskiej, spieczonej słońcem twarzy.
– Co dzień to coś nowego! Proszę wybaczyć, panie kwestorze, ale muszę z panem porozmawiać. To ważne.
– Pozwól, że ci przedstawię profesora Farida Rahmana, mojego przyjaciela z Tunisu – powiedział Valente, a następnie zwrócił się do profesora: – Ile to nam zajmie?
– Najwyżej kwadrans.
– Pójdę zwiedzić dzielnicę arabską – powiedział Montalbano.
– Jeśli pan poczeka – zaproponował Farid Rahman – byłbym naprawdę szczęśliwy, mogąc być pańskim przewodnikiem.
– Słuchaj – rzekł Valente. – Ja wiem, że moja żona nie umie robić kawy. O trzysta metrów stąd jest plac Mokarta, wejdź tam do baru i napij się jakiejś porządnej kawy. Profesor przyjdzie po ciebie.
Читать дальше