Jim kiwnął twierdząco głową. Bez zbędnych słów ogrodnik uniósł brezent, tak by nauczyciele mogli podeń zajrzeć George jęknął tylko i odwrócił się, przyciskając dłoń do ust Doktor Ehrlichman także skierował wzrok w inną stronę. Widział już ciało Fynie i najwyraźniej nie miał ochoty ponownie go oglądać.
W pierwszej chwili Jim nie potrafił pojąć, na co patrzy. Ramiona Fynie rozłożone były ponad jej głową, tyle że głowy nie było tam, gdzie być powinna, a obie ręce leżały pod nieprawdopodobnym kątem. Przeniósł wzrok niżej i ujrzał wpatrującą się w niego ślepo spod piersi twarz Fynie o szeroko otwartych oczach. Wyglądała wstrząsająco spokojnie, biorąc pod uwagę to, że coś urwało jej głowę i złożyło na brzuchu niczym trofeum. Rude włosy, udrapowane na rozdartym gardle, przykrywały piersi dziewczyny.
Jim spojrzał jeszcze niżej i żółć napłynęła mu do ust… Dolna połowa ciała Fynie zmielona została na szkarłatną miazgę. Ostro zakończone kawałki połamanych kości udowych wystawały z ciała, ze stóp pozostały jedynie krwiście czerwone kikuty.
Ogrodnik położył brezent na miejsce. Jim odwrócił się do Ehrlichmana. Przed oczyma falowały mu plamki światła, musiał oprzeć się o jeden z dębów i wziąć pięć czy sześć szybkich, płytkich oddechów.
– Co, u licha, się z nią stało? – zapytał.
– Nie mamy pojęcia – Rick wzruszył ramionami. – Nikt nie donosił nam o podejrzanych intruzach, a Stanley Ciotta i Charlene Schloff widzieli Fynie zaledwie jakieś pięć minut przed znalezieniem jej ciała, tak więc niemożliwe, by zabito ją poza terenem szkoły, a potem podrzucono zwłoki tutaj. Nie było na to dość czasu.
– Ale kto mógłby ją tak poszarpać? Przecież nie sposób to zrobić gołymi dłońmi, a nawet maczetą, prawda? Wygląda tak, jakby wpadła do jakiejś maszyny, kombajnu zbożowego albo prasy drukarskiej.
– W pobliżu nie było żadnego większego urządzenia – odparł Rick, potrząsając głową. – Nawet samochodu.
W oddali rozległo się narastające wycie syren. Ehrlichman z ponurą twarzą ruszył przez trawnik ku głównej bramie, wychodząc na spotkanie policji i pogotowia. W tym semestrze miał już dosyć kłopotów z kokainą, wandalami i dwiema uczennicami w ciąży, a teraz jeszcze to ohydne, niepojęte morderstwo. Cały się zgarbił i Jimowi przemknęło przez głowę, że dyrektor zauważalnie się postarzał.
George podszedł do Jima i położył mu dłoń na ramieniu.
– Jaki obłąkany skurwiel mógłby zrobić coś takiego? zapytał. – Taka ładna, młoda dziewczyna.
– Nie wiem – odparł Jim. Osłonił dłonią oczy i rozejrzał się po nasłonecznionych trawnikach. – Cokolwiek to było, musiało być bardzo duże i bardzo silne. Ale to nie wszystko. Szkoda, że nie widziałeś wyrazu jej twarzy. Ktokolwiek to był, powiedziałbym, że się go nie bała.
Porucznik Harris nadszedł przez trawnik, płaszcz miał przerzucony przez ramię. Był niskim, przysadzistym mężczyzną o chropawej, poznaczonej bliznami twarzy z wiecznie skrzywioną miną, jak gdyby cierpiał na chroniczną niestrawność.
– Proszę, proszę, to znowu pan – powitał Jima. Nie czekając na odpowiedź skierował się prosto do namiotu, jaki policja rozstawiła nad ciałem Fynie, i wszedł do środka. Po trzech, czterech minutach pojawił się ponownie, wyraźnie wstrząśnięty. – Kim ona była? – zapytał.
– Fynie McFeagh, uczennica z mojej klasy specjalnej. Dziewiętnaście lat, bardzo ładna dziewczyna. Cudowna osobowość. Była osobą z gatunku tych, które przejmują się wszystkim i wszystkimi.
– A więc nie słyszał pan, by miała w szkole jakichś wrogów?
– Nie, nie w szkole. Nie sądzę też, by miała jakiekolwiek problemy w domu.
Porucznik Harris zamyślił się na chwilę, gryząc wargę. Potem powiedział:
– Wie pan co, nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak popełniono tę zbrodnię. Żadna broń nie wchodzi w grę.
Ona została rozerwana na strzępy. Żaden człowiek na świecie nie jest w stanie dokonać czegoś podobnego.
– A więc? – zapytał Rick.
– Na razie to wszystko. Dopóki nie ujrzę dokładnego raportu, nie będę w stanie dojść do jakichkolwiek rozsądnych wniosków.
– Może to był goryl – podsunął Rick.
– Taak… – porucznik Harris spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem. – Ja też czytałem Morderstwo na Rue Morgue. Może ma pan rację. Może to był goryl. – Zwrócił się do Jima. – Muszę porozmawiać z każdym z pańskich uczniów po kolei. Czy mógłby pan to dla mnie zorganizować? Najpierw chciałbym wypytać jej najbliższych przyjaciół.
– A co z jej rodzicami? – zapytał Jim.
– Jeszcze nie wiedzą? Jeżeli poda mi pan adres, poślę tam paru ludzi.
– Nie, nie. Myślę, że wolałbym to zrobić osobiście. Wie pan… kiedy dwóch policjantów stuka do drzwi… ludzie różne rzeczy sobie myślą.
– Jest pan pewien?
– Tak – Jim skinął głową. – Chciałbym też przekazać jej rodzicom parę prac Fynie, kilka wierszy.
– No, to mi nie przeszkadza – odparł Harris. – Ale później i tak będę musiał tam kogoś wysłać na rozmowę.
Dokładnie wtedy z namiotu wyłonił się jeden z policyjnych lekarzy. W uniesionej ręce trzymał naszyjnik – zielony onyksowy naszyjnik, taki jak ten, który Rafael nałożył Davidowi, zanim przegnał z niego Yamę.
– Znaleźliśmy przy niej to. I jeszcze pierścień bractwa. Oraz dwie plastykowe spinki do włosów.
Porucznik Harris wziął od niego naszyjnik i podniósł do oczu, by mu się przyjrzeć.
– Wygląda mi na coś, co przywozi się z zagranicznych wczasów. – Przekazał go Jimowi i dodał: – Może to pan też zawiezie jej rodzicom? Będą mieli po niej pamiątkę.
– Pewnie – odparł Jim. Wziął naszyjnik do ręki, zważył go w dłoni i schował do kieszeni.
Tego samego popołudnia około czwartej Jim odwiedził McFeagh ów, by poinformować ich o śmierci córki. Pani McFeagh była najwyraźniej w trakcie pieczenia ciasta, kiedy otworzyła mu drzwi, gdyż miała na sobie fartuch, a jej dłonie opylone były mąką.
– Pan Rook! Co za niespodzianka!
– Ja… eee… chciałem porozmawiać z panią o Fynie – wyjąkał.
– Cóż, proszę do środka. Gdybym wiedziała, że pan przyjdzie…
– Wiem, upiekłaby pani ciasto.
– Właśnie piekę. Ulubione ciasto Fynie. Ale dopiero co zaczęłam.
Dom był mały, lecz rozkosznie przytulny. Na ścianach salonu wisiały ręcznie kolorowane zdjęcia papieża, wypolerowana na wysoki połysk szklana szafka kryła natłok srebrnych świecidełek, plastykowych madonn i suszonych palmowych krzyży. Przez przeszklone drzwi Jim dostrzegł niewielki basen i trawnik, który z trudem mieścił najmniejszą osiągalną na rynku kosiarkę do trawy. Młodsza siostra Fynie, Kate, siedziała przy basenie bawiąc się swoją lalką Barbie.
– Frank kończy pracę dopiero o szóstej – powiedziała pani McFeagh, spłukując dłonie nad zlewem. – Będzie mu przykro, że się z panem minął.
– Poczekam – odparł Jim.
Położył zeszyt z wierszami Fynie na kuchennym blacie. Pani McFeagh spojrzała na niego i dopiero teraz wyczytała z jego oczu, że coś jest nie w porządku.
– Co się stało? – zapytała. – Chodzi o jej pracę? Ciągłe powtarzam Fynie, żeby przysiadła fałdów, ale ona nigdy nie bierze tego na serio.
– Nie o to chodzi, pani McFeagh. Pani McFeagh powoli opuściła ręce.
– Proszę mi nie mówić, że coś się stało – wyszeptała.
– Obawiam się, że tak. Nie można tego powiedzieć w prosty sposób. Fynie znaleziono martwą.
Читать дальше