– Ta historia mnie przerasta – oświadczył Jim.
– To opowieść przeznaczona dla ciebie – odparła Valerie. – Opowieści to dla ciebie chleb powszedni. Dlaczego ta niewidoma dziewczyna się uśmiecha? Przecież zaraz mają jej wbić gwóźdź w głowę.
– Uśmiecha się, ponieważ nie wie, że mają jej wbić gwóźdź w głowę.
– No i?
– A więc nie boi się tego, co ma się z nią stać. A może zna już tego gościa i dźwięk jego głosu ją uspokaja.
– A ten piec?
– Zapewne udręczone dusze, smażące się w piekle. Valerie powoli i starannie zebrała karty.
– Dokładnie tak, Jim. To właśnie przedstawia ten rysunek. Udręczone dusze, smażące się w piekle.
– W dalszym ciągu tego nie pojmuję.
– Dobrze, zbierzmy wszystko razem. Najpierw zbliżysz się do kogoś, kto nie jest tym, za kogo go bierzesz. Następnie powróci do ciebie dawno utracona miłość. To nie musi być Susan… po tym, co stało się z twoim kotem, zaczynam się modlić o to, by to nie była ona.
– A później co? – zapytał Jim. – Te znikające dzieci… co to oznacza?
– Odczytuję to tak, że ktoś wykradnie młodych ludzi, którzy wiele dla ciebie znaczą.
– Moich uczniów?
– To logiczny wniosek, nieprawdaż?
– Sugerujesz, że zostaną porwani? Co ty?
– Być może. Albo też ktoś lub coś zawładnie po prostu ich uczuciami. Lecz przypuszczam, że oznacza to coś gorszego. Jeżeli weźmiesz pod uwagę kartę z piecem, myślę, że może to świadczyć o tym, iż zostaną ci odebrani na dobre.
Jim wpatrywał się w nią, powoli pojmując sens jej słów.
– Umrą?
Valerie pokiwała głową.
– Przykro mi, Jim, ale tak mówią karty, a tasowałam je i rozkładałam z tuzin razy.
– W jaki sposób umrą? Czy karty coś ci o tym powiedziały?
– To nie jest zbyt jasne, lecz wydaje się, że zostaną zabici. Coś złego przybędzie z poświęconego miejsca i zacznie na nich polować.
– Z poświęconego miejsca?
– Może z kościoła albo z synagogi. A nawet z cmentarza. Ale najgorsze jest to, że żaden z twoich uczniów nie będzie obawiał się tej osoby… zupełnie jak ta niewidoma dziewczyna. W ogóle nie będą starali się uratować. I dlatego wszystkich ich czeka śmierć, nie tylko śmierć, lecz także ogień piekielny.
Jim zapadł się w kanapę. Niejednokrotnie przekonał się już, jak dokładne są przepowiednie demonicznego tarota. Teraz jednak interpretowała go Valerie, a ona nie urodziła się z tym darem, tak jak pani Vaizey. Było całkiem możliwe, że w przesadnie czarnych kolorach przekazywała to, co karty starały się jej powiedzieć. Może było to jedynie ostrzeżenie, by Jim nie utracił zaufania uczniów.
Valerie spojrzała na niego.
– Oni umrą, Jim.
Dokładnie w tym momencie kot Jima rzucił się na drzwi do kuchni z głośnym trzaśnięciem, zgrzytem pazurów i przeraźliwym, nienawistnym miauczeniem.
Następnego ranka na lekcji Jim, wciąż jeszcze podenerwowany, powrócił do tematu strachu. Ostrzeżenie Valerie odebrało mu chęć do snu, był też wyjątkowo rozczochrany. Miał przekrwione oczy i koguty na głowie. Włożył na siebie wygniecioną, kraciastą koszulę, którą znalazł na dnie szafy – pozostałe wciąż jeszcze były w praniu – i brązowe bawełniane spodnie, zauważalnie wypchane na kolanach.
Ze stojącego na biurku pudełka wyciągnął olbrzymią chustkę i wydmuchał nos. Potem powiedział:
– Niektórzy z was uczestniczyli w rytuale Rafaela, by pozbyć się tego, co najbardziej was przeraża. Może podniesiecie ręce, tak bym wiedział, o kogo chodzi?
W górę powędrowało jedenaście rąk. To oznaczało, że tylko ośmioro uczniów nie poprosiło o oczyszczenie. Wśród nich był Charles Mills Junior, bardzo zadbany i rozważny chłopiec z religijnej czarnej rodziny. Charles był kompletnym przeciwieństwem Nevile'a Briscoe. Miał krótko przycięte włosy. Zawsze nosił krawat i seplenił. Jim uważał, że Charles ma w sobie nieokreślony spokój, o jakim niedoszły raper pokroju Nevile'a mógł jedynie pomarzyć.
Leslie Gardens także nie została oczyszczona. Leslie była rozpaczliwie cichą dziewczyną, która zawsze siedziała w prawym tylnym rogu klasy, obok Dolly Ausgarde. Była szczupła i przeciętnej urody, o prostych brązowych włosach i nosiła wielkie okrągłe okulary. Oprócz dysleksji cierpiała na chroniczny brak wiary w swoje siły i Jimowi nigdy nie udało się nakłonić jej do przeczytania na forum klasy czegoś, co napisała. Jim często zastanawiał się, dlaczego siedziała obok Dolly. Może myślała, że jakaś część blasku Dolly przejdzie na nią niczym magiczny pył.
– Charles – powiedział Jim – wiedziałeś o rytuale Rafaela, prawda?
– Tak, proszę pana.
– To dlaczego zdecydowałeś się nie wziąć w nim udziału? Czy nic ciebie nie przeraża?
– Tak, proszę pana. Boję się utknięcia w windzie.
– Hej, ja też – wtrącił Virgil – zwłaszcza gdy ktoś pierdnie.
– Zwłaszcza gdy są to te meksykańskie pierdy – dodał Mikę DiLucca. – Wiecie huevos rancheros i odgrzewana fasola. No, możecie sobie wyobrazić, jak to by było utknąć w windzie z Diazem? Alarm przeciwgazowy pierwszego stopnia, no nie?
Rafael, siedzący zaraz za Mike'em, wywrócił swój stół z hukiem, który wszystkich wystraszył, i złapał Mike'a za gardło.
– Grrrgh! Zbastuj, chłopie, to był tylko żart!
– A jak byś się poczuł, gdybym obraził Włochów? Hę? Co byś na to powiedział? Jak by ci się podobało, gdybym oświadczył, że wszystkie Włoszki gotują na tłuszczu z nosa?
Jim przeszedł na tył klasy i odciągnął Rafaela.
– Naucz się panować nad swoimi odruchami – powiedział, a potem zwrócił się do Mike'a. – Co się tyczy ciebie, jeżeli bawi cię przerywanie poważnych dyskusji dowcipami o funkcjach ludzkiego ciała, zawsze mogę odesłać cię z powrotem do podstawówki. – Odwrócił się i dodał: – Ciebie też, Virgil – Mówię serio.
– Tak, proszę pana. Przepraszam, proszę pana.
Jan wrócił na swoje zwykłe miejsce i zatrzymał się na moment. Virgil i Mikę ze wszystkich sił starali się zapanować nad chichotem i nawet Fynie, jego najzagorzalsza wielbicielka, przygryzała wargę, by nie wybuchnąć śmiechem. Charlene zakryła dłonią oczy, lecz Jim dostrzegł łzy rozbawienia spływające po jej policzkach.
Wziął głęboki oddech. Stanowili tak wspaniałą bandę dzieciaków, że czasami było niemal niemożliwością nie śmiać się razem z nimi. Lecz brakowało im dyscypliny. Potrzebowali przewodnika, nie wspólnika. Spojrzał na Rafaela, ten wcale się nie śmiał ani nawet nie walczył ze śmiechem. Jego twarz wykrzywiała wściekłość, utkwił wzrok w karku Mike'a DiLukki, tak jakby myślał o tym, by urwać mu głowę.
– W porządku – stwierdził Jim – skoro dzisiejszy pokaz wolnej amerykanki mamy już za sobą, wracajmy do tematu. Charles, opowiadałeś nam, dlaczego nie przyłączyłeś się do oczyszczającego rytuału Rafaela.
– Bo ja chcę się bać – odparł Charles. – Nie chcę utknąć w windzie i się nie bać. Sama myśl o tym jest zbyt przerażająca.
– Skoro już byś się nie bał, nie byłoby to przerażające, prawda?
– Ale nie zmieniłoby to mojego położenia, prawda? Wciąż tkwiłbym między piętrami.
– Masz rację – rzekł Jim. – Wciąż tkwiłbyś między piętrami. – Pomyślał o karcie demonicznego tarota z uśmiechniętą dziewczyną, nieświadomą czekającej ją za parę minut śmierci. – Strach jest naszą obroną. Strach powstrzymuje nas przed niepotrzebnym i niemądrym ryzykiem. Strach nas dyscyplinuje. Pomyślcie o kaznodziejach, którzy przestrzegają, że jeśli będziemy kraść, cudzołożyć albo dawać fałszywe świadectwo, trafimy do piekła. To także odwoływanie się do strachu w celu wpłynięcia na ludzkie zachowanie. A więc, jak myślicie, czy pozbycie się naszych lęków to coś dobrego, czy złego? Rafael, ty to zacząłeś, może odpowiesz nam na to pytanie?
Читать дальше