Graham Masterton
Czternaście Obliczy Strachu
Tytuł oryginalny: Flights of Fear
Przełożył: Zygmunt Halka
Możecie zwiedzić wszystkie zakątki świata i zbadać wszystkie kultury – od argentyńskiej po zuluską – i wszędzie, w każdej z nich, spotkacie się z posępnymi mitami i przerażającymi legendami.
Prawdopodobnie stworzyliśmy je sami, aby wytłumaczyć nasze lęki przed kaprysami natury, takimi jak: choroby, susza i wszelkie katastrofy, którym nie możemy zapobiec. Możliwe, że stworzyliśmy je po to, by lepiej zrozumieć istotę dobra i zła.
A może w ogóle ich nie tworzyliśmy? Może niektóre najczarniejsze diabły naszego piekła istniały, nim jeszcze powstaliśmy, czekając już na nas? Może aniołowie spadli z nieba, a jurajską nocą rządził bezimienny horror?
W różnych kulturach egzystują podobne do siebie demony; nie można więc odczuwać prawdopodobieństwa ich istnienia. Miewają różne imiona, na przykład: meksykański Micantecutli, wielki aztecki władca umarłych, który z opuszczoną głową pełza po ziemi, niczym pająk w swojej sieci, żeby pozbierać dusze niedawno zmarłych;
Azazel, żydowski kozioł ofiarny, który demoralizuje kobiety, ucząc je używania kosmetyków, a ich synów wprowadza w najokrutniejsze arkana sztuki wojennej; Ravana, hinduski odpowiednik szatana; Baba Jaga, czarownica słowiańska, która wypruwa ludziom wnętrzności i mieszka w domku na kurzej nodze.
Chociaż demony te mają różne imiona – uosabiają te same podstawowe ludzkie lęki: strach przed ciemnością, obawę o życie i zdrowie najbliższych, strach przed nędzą i przed zarazą.
Macie okazję poznać kilka spośród wielu rozmaitych kultur świata, biorąc udział w podróży do sfery najgłębszego ludzkiego strachu. wasz bilet jest już zarezerwowany, paszport macie w ręku.
Jeśli się odważycie, zabiorę was na trzy kontynenty: zobaczycie Brugię w zimowej mgle, kwieciste wzgórza Fezu, jesienną Nową Anglię i parną Alabamę. Poznacie też różne wierzenia religijne: od rzymskokatolickich po mitologię australijskich aborygenów.
Niektóre z tych miejsc są wam znane. Nasze wspólne wycieczki doprowadzą was jednak do zakątków, których turyści nie ośmielają się odwiedzać. A po powrocie do swoich domów będzie się wam wydawać, że wokół czai się groza.
Bayswater, Londyn
W drodze na lotnisko zatrzymajmy się na chwilę w owej zatłoczonej różnojęzycznym tłumem dzielnicy Londynu, położonej na północ od Hyde Parku, stanowiącej mieszaninę eleganckich budynków, bloków z wytwornymi apartamentami, domów czynszowych z kawalerkami i niektórych najlepszych restauracji etnicznych w Londynie. Bayswater jest częścią dzielnicy Paddington ("siedziby Irlandczyków"), która jeszcze do 1860 roku była wioską. Później bogaci zaczęli tam budować duże domy, obok których wyrosły mniej komfortowe domki ludzi, utrzymujących się z pracy dla tych pierwszych. Paddington został wybrany w 1860 roku na siedzibę Great Western Railway; także pierwsza na świecie linia kolejki podziemnej została poprowadzona pod ulicami Hayswater. To tutaj Tom Pointing otworzył jeden z pierwszych domów towarowych "tylko za gotówkę".
Tak jak wiele innych miejsc w Londynie, Bayswater w ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat zmienił się z dzielnicy wytwornej w prawie nędzną. Pod koniec wieku na ulicach nie słychać już było turkotu eleganckich powozów konnych, a zamiast tego rozlegały się wrzaski dokerów irlandzkich, sprzedających pomarańcze i orzechy, gorące pyzy i jajka.
To jest opowiadanie o jednym tylko jajku. W tym wypadku to jedno jajko wystarczyło, a nawet było go za wiele.
Michael zorientował się, że z tym jajkiem jest coś nie w porządku, kiedy tylko wyjął je z rondelka. Było nienaturalnie ciężkie i wydawało się źle wyważone, jak coś w rodzaju wańki – wstańki.
Sygnetem stłukł skorupkę i odłamał dwa lub trzy kawałki. Wnętrze było bladobeżowe i lśniło od śluzu. Wyrzucił jajko ze wstrętem do wiadra na odpadki i nalał zimnej wody do rondelka. Zapalił gaz, ale po paru sekundach wyłączył go. Stracił już ochotę na jajko. Miał skłonności do nudności i nawet najmniejsza plamka krwi w żółtku powodowała, że potem tygodniami nie mógł jeść na śniadanie gotowanych jajek. Sięgnął po muesli i napełnił nim swoją jedyną miseczkę.
Siedząc na laminowanym stole kuchennym i słuchając drugiego programu radiowego, jadł w samotności muesli. Osamotnienie odczuwał tylko podczas jedzenia, a przeżuwanie muesli trwało w nieskończoność.
W kalendarzu wiszącym na pomalowanej na zielono ścianie kuchennej były tylko dwie notatki: w najbliższy czwartek wypadały jego trzydzieste drugie urodziny, a w następny piątek musi spotkać się z dentystą w sprawie zęba mądrości. Dziewczyna z kalendarza miała nieprawdopodobnie duże piersi; Michael zaczernił długopisem jeden z jej zębów.
Z okna widać było tylko gołą ścianę sąsiedniego Bayswater Hotel i skrawek nieba w kolorze kitu.
Otworzył wiadro na odpadki, żeby wysypać do niego resztki muesli. Jajko leżało wśród zużytych torebeczek herbaty, skórek pomarańczy i szczątków pudełka po biryani. Odłamały się dalsze kawałki skorupki i teraz widać było, że jasnobeżowe wnętrze to nie białko jajka, lecz śluzowata skóra, a skorupka kryła nagie, na pół wylęgłe pisklę. Co więcej, wydawało się, że pisklę się porusza.
Oddarł kawałek papierowego ręcznika i wyjął jajko z wiadra. Dopiero kiedy kładł je ostrożnie na płycie zlewozmywaka, zorientował się, że to wcale nie było pisklę. Poczuł mrowienie pod włosami. W ostatnim kawałku skorupki leżało dziecko z twarzyczką skierowaną w dół. Malutkie, trzęsące się dziecko.
Michael oddarł więcej ręcznika i poskładał go w grubą poduszeczkę. Łykając ślinę ze strachu i z powodu skurczów żołądka, wyjął małe, śliskie stworzonko ze skorupki i położył je na poduszeczce. Był to chłopiec. Leżał, nie mogąc złapać tchu, wywijał malutkimi rączkami i kręcił na oślep główką, jak gdyby w poszukiwaniu sutka.
Michael nalał trochę mleka do talerzyka, umoczył w nim palec i przyłożył go do warg stworzonka. Natychmiast odwróciło głowę i zaczęło płakać słabym malutkim szlochem, który wydał się Michaelowi pprzerażający, a przy tym wzruszający.
– O co ci chodzi, nie lubisz mleka? – zapytał Michael.- Co powiesz na coś słodkiego?
Próbował dać dziecku miodu, napoju pomarańczowego, czekolady i syropu. Za każdym razem odwracało głowę, a jego płacz stał się histeryczny.
Michael wyszedł do sieni i podniósł telefon. Po schodach właśnie schodziła Liz, ruda dziewczyna mieszkająca bezpośrednio nad nim, ubrana w krótką zieloną spódniczkę i głęboko wyciętą, żółtą koszulkę. Michael wychylił się przez poręcz, żeby na nią popatrzeć.
– Tu pogotowie. Który oddział pan sobie życzy?
Wziął głęboki oddech i nic nie odpowiedział, Który oddział? Do kogo się telefonuje po znalezieniu dziecka w ugotowanym jajku?
– Nie… nie, dziękuję. Przepraszam, pomyliłem się.
Wrócił do kuchni. Dziecko leżało spokojnie na plecach, z rozpostartymi rączkami i nóżkami. Przyszło mu do głowy, że może nie żyje, ale potem stwierdził, że oddycha – krótkim, lepkim dziecięcym oddechem.
Z paczki muesli wyjął woreczek, nożyczkami odciął tylną ściankę kartonu i włożył doń dziecko. Niemal godzinę przyglądał mu się w zakłopotaniu i zaciekawieniu.
Читать дальше