Tym razem trafcie do świata, do którego wstęp mają tylko nieliczni bogaci i uprzywilejowani; to świat, w którym cieszy się uznaniem konformizm, a główną ambicją jest "włączenie się do interesów tatusia". Pokażę wam także, że konformizm i uprzywilejowanie prowadzą często do wysokiego poczucia obowiązków społecznych.
Szkoła w Harrow stoi na wzgórzu z którego rozciąga się nieporównywalny widok na północno-zachodni Londyn. Założył ją w 1571 roku bogaty ziemianin, John Lyon, w celu kształcenia chłopców pochodzących z ubogich rodzin; obecnie jednak jest jedną z najdroższych szkół na świecie. Sala czwartej klasy pamięta rok 1611; na umieszczonych w niej tablicach wygrawerowane są nazwiska sławnych uczniów, takich jak: Byron, Robert Peel Sheridan, Palmerston i Winston Churchill (ten ostatni nie wytrzymał w tej szkole).
Dla naszego bohatera jego szkoła staje się również nie do zniesienia. Ale mity i legendy – nieważne do jakiego stopnia przerażające – zawsze przynoszą rozwiązanie…
Ukośne promienie popołudniowego słońca przenikały jasnobursztynowe szyby okien pawilonu krykietowego i rozświetlały go jak kaplicę. Przez otwarte świetliki w dachu Kieran słyszał dalekie odgłosy kija uderzającego w piłkę, po czym następowały okrzyki zachęty i szmery uznania.
Był czwartek, Pierwsza Jedenastka przeciwko Milton College, obecność obowiązkowa. Ale Kieran bardzo rzadko chodził na mecze krykieta. Trzymał się z dala od wszelkich szkolnych sytuacji, w których Benson i jego kumple mogliby go dopaść. Był w szkole już od pięciu tygodni, od początku letniego semestru, mimo to Benson i jego przyjaciele gonili go i dokuczali mu równie zaciekle jak pierwszego dnia.
Wszystko zaczęło się przy rozpakowywaniu kufra. Marker, prefekt domu Mallarda, wysoki, dobrze urodzony, pryszczaty blondyn, wszedł po przyjacielsku do jego pokoju, kiedy Kieran wyjmował piżamy.
– Jesteś dobry w jakimś eccer, O'Sullivan? – zapytał.
Kieran przestudiował dokładnie informator szkoły w Heaton dla nowo wstępujących, więc wiedział, że eccer w szkolnym slangu oznaczało jakąkolwiek grę. Ducker to było pływanie, za to – przez przekorę – short ducker oznaczało bieg przełajowy,
– Gram w krykieta, sir – zadeklarował.
– Jesteś Irlandczykiem, O'Sullivan, prawda? Wymień więc nazwiska trzech sławnych irlandzkich graczy w krykieta. I nie musisz nazywać mnie "sir". Zwracasz się tak do nauczycieli i tylko wtedy, gdy rozmawiasz z nimi bezpośrednio. Za ich plecami możesz nazywać ich, jak zechcesz.
Kieran zaczerwienił się. Był niski, jak na swój wiek, kędzierzawy, miał obsypaną piegami nasadę nosa i zielone, jak jego matka, oczy; zielone niczym kulki do gry w marbles, koloru morskiej toni. Był stypendystą.
– Chyba nie znam żadnych irlandzkich krykiecistów – przyznał się.
– Właśnie – powiedział Marker. – A co myślisz o poćwiczeniu krykieta dziś po południu?
– Dobrze – odparł Kieran. Już tęsknił za domem. Matka odprowadziła go na lotnisko w Shannon i machała dopóty, dopóki autobus lotniskowy nie zniknął za rogiem terminalu Machała zapewne w dalszym ciągu, mimo że już jej nie widział. Od tej pory budził się każdego ranka ze ściśniętym gardłem i niezależnie od tego, ile razy przełykał ślinę, czuł węzeł w przełyku.
Siedząc w samolocie zamknął oczy, przypominając sobie zapach perfum matki i uścisk jej ramion; matki, w płaszczu koloru wielbłądziej wełny ze sklepu Marks & Spencer, siwiejącej na skroniach z powodu stresu.
– Przypuszczam, że masz jakiś sprzęt do krykieta? – zapytał go Marker.
– Tak, sir – odpowiedział Kieran i wyciągnął z kufra biały sweter do krykieta, z wycięciem w kształcie litery V i z kolorami szkoły wokół szyi.
Marker spoglądał przez okno na położony trzy piętra niżej yarder, gdzie część chłopców kopała już piłkę. Odwrócił się – z błyszczącymi w słońcu włosami wyglądał jak młody bóg. Uśmiechnął się… spojrzał z niedowierzaniem.
– Co to jest?
Znów ten węzeł, niemożliwy do przełknięcia.
– To jest mój sweter do krykieta, sir.
Marker wybuchnął potężnym śmiechem.
– To jest twój sweter do krykieta? Nigdy nie widziałem czegoś podobnego! Boże, co mu się stało?
Smiech zwrócił uwagę dwóch lub trzech starszych chłopców, przechodzących korytarzem. Wpadli do pokoju i również wybuchnęli śmiechem.
– To nie jest sweter do krykieta! To strój jaskiniowca!
– Będziesz w tym wyglądał jak yeti!
Kieran przyciskał sweter do siebie i łzy zakręciły mu się w oczach.
– Mamy niedużo pieniędzy, sir. Babcia O'Sullivan zrobiła mi go na drutach, według szkolnej fotografii.
Marker śmiał się tak, że twarz zrobiła mu się szkarłatna, a łzy lały się po policzkach. Inni chłopcy wrzeszczeli, ryczeli kopali wykładane boazerią ściany korytarza. Kieran usiadł na łóżku i zagryzł wargi, żeby powstrzymać się od płaczu; skłębiony sweter leżał na jego kolanach.
Babcia O'Sullivan była z niego taka dumna. Ucałowała Kierana na pożegnanie i powiedziała: "Jedziesz do takiej eleganckiej szkoły, Kieranie! Kto by to pomyślał? Wierz mi, będziesz najbardziej szykownym chłopcem na boisku krykietowym".
Marker wkrótce zapomniał o swetrze. Jako wyniosły szóstoklasista był ponad takimi sprawami. Ale nie Mikrusy. Najgorszym z nich okazał się Benson, śniady chłopiec mający grubą szyję, czarne kręcone włosy, czarny jedwabisty wąsik i trądzik. Benson był najmłodszym synem w rodzinie Benson Camping Supplies. Jego brat został prefektem szkoły i kapitanem drużyny squasha, ojciec zaś jeździł brązowym samochodem marki Bentley Continental R i wpłacał wysokie kwoty na fundusz szkoły w Heaton. Funkcję matki Bensona spełniała jego macocha, trzecia żona ojca – młoda, mocno opalona blondynka, nosząca krótkie sukienki w żywych zielonych kolorach. Benson nazywał ją "Patyczakiem".
Kieran nie mógł się nadziwić temu, że Benson nie martwił się z powodu rozwodów ojca. Dwa rozwody! Może da się do tego przyzwyczaić. Rozwód jego własnych rodziców był jak pęknięcie szkła. Zdarzyło się tyle sprzeczek, tyle krzyków, a potem długie nudne godziny w przesiąkniętych zapachem starych czasopism poczekalniach doradców prawnych, przy akompaniamencie deszczu dzwoniącego o szyby. Przypomniał sobie głos ojca wypowiadającego z niezmienną dumą te słowa, gorsze niż wyrok śmierci: "Masz szczęście, Kieranie. Zdobyłeś stypendium w Heaton".
Siedział teraz, w gorące lipcowe popołudnie, na górnej galerii pawilonu krykietowego, słuchając dalekich odgłosów spotkania Pierwszej Jedenastki z drużyną Milton College, marząc i rozmyślając, czekając na wydarzenia następnych godzin. Przez świetlik wleciała osa, zatoczyła kilka kręgów i wyleciała.
Wyjął z kieszeni ostatni list od matki. Napisany był na bladoniebieskim papierze Basildon Bond, pokrytym klejem kauczukowym w górnej części każdego arkusza. Nie był podobny do ozdobnych arkuszy papieru listowego, noszących nazwy domów w rodzaju: The Cedars, Crowhurst Lodge lub Amherst, których używały matki wszystkich jego kolegów.
Mój drogi Kieranie, tak za tobą tęsknię. Chodzę codziennie do twojej sypialni i ścielę lóżko, w oczekiwaniu na dzień, w którym przyjedziesz. Jestem pewna, że zaprzyjaźniłeś się z wieloma kolegami. Rufus przesyla ci "hau".
Złożył list i wsunął z powrotem do kieszeni. Promienie słońca przesuwały się wzdłuż pawilonu krykietowego, aż oświetliły wysoką gablotę, która stała w samym środku prawej ściany. Wewnątrz gabloty znajdowały się: kij krykietowy, para zużytych ochraniaczy, para staroświeckich rękawic gracza wychwytującego piłkę, spłowiały blezer w czarno-białe pasy, krawat Pierwszej Jedenastki i czarna, ozdobiona chwastami czapka.
Читать дальше