– Więc nam pomożesz? Potrzebujemy zabójców potworów, którzy będą mogli odkryć, gdzie chowają się żywi martwi, i spalić ich słońcem świecącym z ich oczu.
– Mówisz o klanie mojego syna?
– Nie znamy nikogo innego, kto mógłby nas uratować. Cztery kobiety zaczęły powoli obchodzić stół, aż najmłodsza znalazła się za mną, a najstarsza za plecami Bertiego, naprzeciwko mnie. Gil spoglądał na mnie nerwowo, nie wiedziałem jednak, jak go uspokoić.
– Wiesz, co zamierza Misquamacus?
– Wiem – odparła Amelia. – Chce usunąć z tego kraju wszystkich poza Indianami.
.- Potrafiłabyś wymienić jakiś powód, dla którego powinnam mu w tym przeszkodzić? Dziesiątki tysięcy moich ludzi zginęły z rąk białego człowieka z powodu jego chciwości, a po naszych świętych miejscach chodzą teraz obcy różnych wyznań.
– Wiem, że biali ludzie uczynili wam wiele krzywd. Mogę jedynie zaapelować do twojego humanitaryzmu.
Cztery kobiety ponownie zmieniły pozycje. Popatrzyłem na nie ukradkiem, próbując się zorientować, czy Zmienna Kobieta zechce nam pomóc. Ale twarze wszystkich czterech postaci były obojętne, nie do rozszyfrowania – zwłaszcza twarz najstarszej, ledwie przypominająca ludzką.
– Jestem córką Sa’ah Naaghaii i Bik ‘eh H-zh - – oświadczyła Zmienna Kobieta. – Sa’ah Naaghaii to sposób, w jaki wszystko, co żyje, uzyskuje nieśmiertelność poprzez reprodukcję. Bik’eh H-zh- jest pokojem i harmonią, niezbędną, aby trwało życie. Ponieważ jestem córką Sa’ah Naaghaii i Bik ‘eh H-zh- , pomogę ci pozbyć się plemienia żywych martwych.
Nigdy w życiu nie słyszałem słów, które, że tak powiem, bardziej dodałyby mi czadu. Amelia uśmiechnęła się.
– Dziękuję ci, Zmienna Kobieto, i bądź błogosławiona.
Nawet Bertie nie mógł się powstrzymać od wyszczerzenia zębów.
– No to teraz możemy skopać kilka tyłków – stwierdził Gil.
Atmosfera w jadalni była tak naładowana elektrycznością, że między krzesłami przeskakiwały iskry, a szklane trójkąciki kandelabra pobrzękiwały jak chińskie dzwoneczki. Najmłodsza z widmowych postaci – naga dziewczyna – podeszła do młodej kobiety w białej sukience. Przez chwilę stały obok siebie, a potem zaczęły na siebie nachodzić i zlewać się w jedno. Kiedy w miejscu dwóch była już tylko jedna postać, podeszła do kobiety w średnim wieku i również się z nią zlała.
– Prawem natury jest, aby wszystko się starzało i umierało – powiedziały jednocześnie dziewczyna i stara kobieta.
Wszystko też musi się odradzać. Nie ma na tym świecie miejsca dla tych, którzy są martwi i żywi równocześnie.
Po tych słowach dziewczyna stopiła się ze staruszką i była już tylko najmłodsza – naga, przepiękna, z włosami unoszącymi się nad ramionami, jakby poruszał je niewyczuwalny wiatr.
– Wezwę mojego syna i jego dzieci. Wezwę klan Ludzi-ze-Słońcem-w-Oczach. Wezwę ich, aby odszukali członków plemienia żywych martwych i zniszczyli ich wszystkich.
Zmienna Kobieta zaczęła podśpiewywać wysokim głosem jakieś powtarzające się zaklęcie, co trwało niemal pięć minut. Równocześnie zaczęła się rozpływać – tak samo jak Śpiewająca Skała, aż w końcu widać było już tylko blade, tańczące nitki rozwiewanych przez wiatr włosów.
Gil puścił moją dłoń i wstał.
– Nie, Gil, jeszcze nie! – krzyknęła Amelia. Rozległ się trzask, jakby pękło potężne drzewo, i błysnęło oślepiające światło. Kandelabr eksplodował i zasypał nas szkłem, po chwili rozprysnął się także szklany blat stołu. Obrazy zaczęły spadać ze ścian, a wrzecionowata rzeźba Bertiego pofrunęła w powietrzu. Jedna po drugiej pękały szyby w oknach – z takim hukiem, że nie słyszeliśmy swoich krzyków.
Pod tymi hałasami zaczął się krystalizować nowy dźwięk. Był taki niski i wibrujący, że nie tyle go słyszałem, ile czułem. Jakby w pobliżu włączono potężny generator albo tysiąc głosów mruczało basso profondo .
– Co się dzieje? – spytał Bertie. – Zdawało mi się, że mają nam pomóc.
– Bertil… proszę, zaczekaj.
Nie musieliśmy czekać zbyt długo. Pomruk narastał, a wszystkie rozbite w drobny mak przedmioty zaczęły się zbierać pośrodku salonu – szkło, kawałki mebli, rozbite rzeźby, kamyki i ziemia z przewróconych doniczek, czasopisma, listy i suche liście.
Po chwili uniosły się i cała ta zmieszana masa – migocząca i kotłująca się w powietrzu – zaczęła układać się w ciemny kształt, jakby człowieka z dymu. Był ogromny – miał prawie siedem stóp – i pachniał dymem jak paląca się w upalny letni dzień trawa.
Ponieważ nie miał ciała – w końcu był duchem – wykorzystywał śmieci do ukazania nam swej postaci.
Najpierw ukształtowała się jego głowa. Wyglądał, jakby miał na niej rytualny strój z rogów bizona, co nadawało mu sataniczny wygląd, ale jego magia nie miała nic wspólnego ani z szatanem, ani z Bogiem. Był to Zabójca Potworów Nawajów, którego matką była Zmienna Kobieta, a ojcem Słońce.
– Matka poprosiła mnie, abym wam pomógł – powiedział głosem huczącym jak wpadający do komina płomień. – Mówiła, że chcecie, abym odszukał istoty z plemienia żywych martwych i spalił je.
– Twoja pomoc byłaby dla nas zaszczytem, Zabójco Potworów – odparła Amelia.
Zabójca Potworów uniósł wysoko ręce.
– To, o co poprosi mnie matka, jest dla mnie rozkazem.
– Niech pan jednak będzie ostrożny – przestrzegł z nieoczekiwaną zuchwałością Gil. – Istoty z tego plemienia nie są głupie, jest ich mnóstwo i poruszają się jak jaszczurki na gorącym kamieniu.
Zabójca Potworów odwrócił swoją wielką dymiącą głowę i otworzył oczy. Z obu oczodołów wystrzeliły jaskrawe promienie światła, tak intensywnego, że musiałem się odwrócić. Promienie trafiły w ścianę, przepaliły farbę, tynk i mur i z hukiem przebiły się do kuchni. W powietrzu rozszedł się swąd dymu.
Zabójca Potworów zamknął powieki i wszystko pociemniało, tylko przed oczami latały mi żółtozielone powidoki. Kiedy zacząłem odzyskiwać wzrok, dostrzegłem, że Zabójca Potworów robi najpierw jeden, potem drugi krok w tył. Z każdym jego ruchem kawałki porozbijanych rzeczy, które wykorzystał, aby pozwolić nam siebie zobaczyć, wydawały odgłos, jakby ktoś przerzucał szuflą żwir. CHSZU… CHSZU… CHSZU… Gil tarł oczy i przyglądał się dziurze w ścianie.
– Jezu… ten gość nie potrzebuje porad z zakresu walki wręcz…
Zabójca Potworów odchodził powoli i po chwili dym, który otaczał jego postać, rozwiał się, a śmieci z grzechotem opadły na podłogę.
Kiedy zniknął, Amelia uniosła ramiona i zamknęła oczy.
– Błogosławię twoje imię, Zmienna Kobieto! – zawołała wysokim, śpiewnym głosem. – Oby Wielki Manitou pozwolił ci korzystać ze wszystkich swoich sztuczek, jakich będziesz potrzebowała.
– Amen – skwitował Gil.
Strumień krwi
Pojawienie się Zabójcy Potworów tak dokładnie zniszczyło apartament Amelii i Bertiego, że pomogliśmy im się przenieść do urządzonego w kolonialnym stylu mieszkania piętro wyżej, którego właściciele pojechali na wakacje na wyspy Turks i Caicos. Próbowałem przekonać samego siebie, że Zabójcy Potworów i jego klanowi uda się wyłapać i spalić wszystkie strigoi , ale uznałem, że nie będzie dla Amelii i Bertiego zbyt bezpiecznie, jeśli pozostaną w mieszkaniu bez szyb w oknach.
Zanim wyszliśmy, sprawdziliśmy z Gilem wszystkie pokoje i rozbiliśmy wszystkie lustra.
Читать дальше