Nagle… eksplodował. Stał kilkanaście centymetrów przede mną i po prostu eksplodował. Rozległ się cichy trzask i rozerwało mu wnętrzności. Głowa oderwała się i poleciała na bok, a tułów buchnął gwałtownym płomieniem. Po chwili leżał na podłodze i płonął jak krzyż w filmach o Ku-Klux-Klanie.
Dwa pozostałe strigoi rozejrzały się, ale nie pozostało im dość czasu, by mogły zrozumieć, co się stało. Zaraz potem także eksplodowały i przez kilka sekund korytarz wypełniały latające i płonące części ciał: dłonie, stopy, fragmenty kości, płuca i zwoje gwałtownie kurczących się trzewi.
Wyjrzeliśmy z Gilem na ulicę. Stało tam sześć milczących, bardzo ciemnych cieni. Było je widać tylko dzięki płonącym na progu strigoi . Zdawało mi się, że zobaczyłem rogi i naszyjniki, przez ułamek sekundy widziałem nawet otwarte oczy, wąskie jak szparki w masce hutnika, i białe światło, zbyt jasne, aby na nie patrzeć.
– Zabójcy potworów – powiedziałem. – Ludzie-ze-Słońcem-w-Oczach.
– Po raz pierwszy Indianie przybyli białym na ratunek – mruknął Gil i kichnął, opryskując mnie krwią.
– Wytrzymaj jeszcze chwilę. – Kopnięciami zrzuciłem płonące resztki strigoi na chodnik. Jelita były najgorsze, bo kleiły mi się do butów i owijały wokół kostek, a gdy próbowałem je odplątywać, skwierczały jak smażony kotlet. Szybko oczyściłem korytarz. Pozostała w nim jedynie czaszka grabarza, paląca się na wycieraczce. Pchnąłem ją czubkiem buta i podskakując na schodach, cały czas płonąc jaskrawo, sturlała się na ulicę, przetoczyła przez nią i zatrzymała dopiero na przeciwległym krawężniku.
Kiedy zamykałem frontowe drzwi, ozdobionych rogami postaci zabójców potworów już dawno nie było. Miałem nadzieję, że wyruszyli w pościg za kolejnymi strigoi . W końcu to był ich kraj – kraj wnuków Zmiennej Kobiety – i dlatego mogli korzystać ze wszystkich jego bogactw i siły duchowej. Sądząc po tym, co się stało na progu domu Jenicy, strigoi będą musiały sobie poszukać dobrych ciemnych kryjówek.
Ręce Gila były pokryte krzyżującymi się cięciami i mocno krwawił z barku, poza tym jednak nie wyglądał najgorzej. Gdy pomagałem mu wstać, obaj spojrzeliśmy w stojące na korytarzu lustro. Wyglądaliśmy jak ranni żołnierze, wracający z wojny.
– Zapomniałeś to rozbić – powiedział Gil, wskazując na lustro. – Nie chciałbym, żeby te stwory weszły tędy do budynku.
– Chodźmy na górę. Potem tu wrócę i zrobię z tym porządek.
Wspinaczka okazała się męczarnią. Gil co chwila musiał się zatrzymywać i łapać oddech.
– Miałeś wrócić przed zmrokiem – wysapałem.
Oparł się o ścianę.
– Wiem, ale muszę się do czegoś przyznać. Próbowałem wywieźć żonę i córki do Jersey.
– Dlaczego?
– Kiedy wróciłem do domu, przeraziłem się, bo strigoi próbowały włamać się do naszego mieszkania trzy albo cztery razy. Kazałem więc dziewczynom spakować się i poszliśmy do tunelu Holland. Pomyślałem, że może mnie przepuszczą, bo byłem żołnierzem. Ale nic z tego… Poustawiali barykady z drutem kolczastym. Mieli rozkaz strzelać bez ostrzeżenia do wszystkich, którzy próbowaliby się przedostać. Nie miałem więc wyboru, musiałem zaprowadzić żonę i córki z powrotem do domu i zabarykadować je tam.
– Mogłeś z nimi zostać. Powinieneś był to zrobić. Zrozumiałbym.
Starł krew z górnej wargi.
– Jestem żołnierzem, Harry. Wiem, czym jest obowiązek.
– Doceniam to, że wróciłeś. Przynajmniej wiemy teraz, że zabójcy potworów są na mieście i robią, co obiecali. Widziałeś tego gościa, który wybuchł obok mnie? To było coś, no nie?
– Harry! – zawołała Jenica z góry. Jej głos odbił się echem w klatce schodowej. – Wszystko w porządku?
– Poobijany, ale nieugięty! – odkrzyknąłem. Zarzuciłem sobie ramię mojego towarzysza na plecy i przetaszczyłem go przez ostatni odcinek schodów. Jenica czekała na nas i pomogła mi zaprowadzić Gila do salonu, gdzie położyliśmy go na kanapie. Dopiero wtedy zobaczyłem, że jest znacznie poważniej ranny, niż sądziłem. Przód jego T-shirtu był przesączony krwią, a kiedy Jenica mu go ściągnęła, okazało się, że ma nie tylko rany cięte na rękach. Tuż pod klatką piersiową była rana kłuta, z której przy każdym oddechu wylatywały pęcherzyki powietrza.
– Przyniosę środek dezynfekujący i bandaże – powiedziała do mnie Jenica. – Przez ten czas uciskaj mu tę ranę, aby nie tracił krwi.
– To nic takiego – mruknął Gil. – W Bośni dostałem szrapnelem w nogę. Założyli mi wtedy trzydzieści siedem szwów.
– Co powiesz na drinka? – spytałem. – Na ukojenie bólu nie ma nic lepszego od palinki, nieważne, czy to ból fizyczny, czy psychiczny.
– Czemu nie? Kiedy to wszystko się skończy, otworzę przy Siódmej Alei bar z palinką i nazwę go „Amnezja”.
Jenica przyniosła plastikową miskę, do której nabrała wody z wanny. Gąbką obmyła Gilowi brzuch i bark i opatrzyła mu rany czystymi bawełnianymi chusteczkami. Potem pomogliśmy mu pokuśtykać do sypialni i ułożyliśmy go na łóżku.
– Potrzebujesz snu. – Jenica, pochyliła się nad nim i pocałowała go w czoło.
– Frank umarł w tym łóżku! – zaprotestował Gil.
– Tak i nie. Przecież właściwie jeszcze nie umarł do końca.
– Dzięki za pocieszenie.
Wróciliśmy z Jenicą do salonu. Mnie też przydałoby się nieco snu, wiedziałem jednak, że nie uda mi się zamknąć oczu. Poza tym musiałem iść na dół, by rozbić lustro. Wątpliwe, aby strigoi spróbowały tu dziś wrócić po tym, jak pojawili się zabójcy potworów, uznałem jednak, że lepiej być nadmiernie ostrożnym, niż zostać wyssanym przez świrusa o martwym wzroku.
Jenica wzięła do ręki zdobioną kość, którą znaleźliśmy w trumnie Vasile Lupa.
– Wiesz, cały dzień o niej myślę. O tym, skąd się wzięła i dlaczego ma taką moc.
– Widziałem już kiedyś coś podobnego… nawet w podwójnym wydaniu. Były to kości z nóg czarownika, którymi stukało się o siebie, jakby ich właściciel biegł, i wtedy można było dostać się za nim do świata duchowego. Należały do Białego Byka, szamana Szalonego Konia.
– I co, skutkowało?
Nie bardzo chciałem o tym mówić, ponieważ wspomnienie nie było przyjemne, ale skinąłem głową.
– Skutkowało. Ale inaczej niż ta kość… – Wziąłem ją od Jenicy i uniosłem. – Kości Białego Byka były używane do przeprowadzania świętego rytuału, a ta… sprawia wrażenie, jakby miała własną, wewnętrzną siłę…
– Ale dlaczego leżała w trumnie Zbieracza Wampirów?
– Kto wie? Może nie było szczególnego powodu? Może po tym, jak Misquamacus ożywił Zbieracza Wampirów, nie potrzebował już jej i zostawił ją tam, gdzie była?
– Coś o takiej mocy? Nie sądzę. Twój czarownik musiał zostawić kość w trumnie Zbieracza Wampirów z określonego powodu. Pamiętaj, że kiedy mu nią pomachałeś, odszedł bardzo szybko, jakby kryła się w niej moc, której nie był w stanie pokonać.
Przyjrzałem się uważnie kości. Na całej jej długości wyryto ludzkie figurki, które splatały się ze sobą. Ale wszystkie postacie były ubrane jak biali.
– Zastanawiam się, w jaki sposób Misquamacus zdobył tę kość – powiedziała Jenica. – Wiemy od twojego przewodnika duchowego, Śpiewającej Skały, że ogień o bardzo wysokiej temperaturze z jedenastego września spoił na nowo porozpraszane cząstki jego manitou . Ale w dalszym ciągu nie miał substancji, prawda? Tego, co dziewiętnastowieczne media nazywały ektoplazmą. Jak więc, skoro jego duch nie miał postaci, udało mu się znaleźć tę kość, i jak zaniósł ją do trumny Vasile Lupa, aby tamten go ożywił?
Читать дальше