Oczy Jenicy błyszczały od łez.
– Całe życie robił wszystko, abym trzymała się z dala od chłopaków.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że nigdy…
– Nie, oczywiście, że nie. Jak mógłby mnie powstrzymać? Zawsze jednak, kiedy sądził, że mam jakiegoś przyjaciela, robił się zimny i wrogi i nigdy mi nie pozwalał przyprowadzać nikogo do domu. Mówił, że jedynym mężczyzną, jakiego potrzebuje dziewczyna, jest ojciec. Myślałam, że jest nadmiernie opiekuńczy, ale on chciał tylko, żebym nie miała dzieci. Dziewczynek.
– To się robi coraz bardziej szalone. Czy podejrzewał, że twoja matka może przechodzić przez lustra? Myślisz, że ona o tym wiedziała?
– Nie sądzę. Z tego, co ojciec napisał w dzienniku, nie przypuszczam, aby rozumiał lepiej od dziadka, czym są „srebrne drzwi”. Legendy nie mówią o tym, że strigoi mogą ukrywać się w lustrach. Nawet po latach badań mógł się tego nie domyślać.
Nie bardzo mieściło mi się to wszystko w głowie i doskonale rozumiałem, dlaczego Jenica jest tak bardzo rozbita. Odkrycie, że jest się spokrewnionym z wampirami, nie mogło być zbyt miłe – nie wspominając już o tym, że jej własny ojciec wiedział o tym i nic nie mówił.
Nalałem sobie kolejny kieliszek palinki – napełniłem go aż po wręby, dolałem też Jenicy.
– Popatrz – powiedziała i wygięła kciuk do tyłu, aż dotknął przedramienia przy samym nadgarstku. – Zawsze potrafiłam coś takiego zrobić. Ale myślałam, że to normalne.
Było to groteskowe, choć równocześnie fascynujące.
– Szkoda, że nie mamy już żadnego lustra. Mogłabyś spróbować przejść przez srebrne drzwi.
– Nie sądzę, abym miała na to ochotę Kto wie, jaki jest tamten świat… po drugiej stronie lustra. Kto wie, czy mogłabym wrócić? A jeżeli przebywają tam za dnia strigoi , musi to być przerażające miejsce…
– Mimo to byłoby ciekawe sprawdzić, czy umiałabyś wsadzić mały palec u ręki w lustro.
Jenica przez chwilę milczała. Zanim się odezwała, otarła oczy.
– Jesteś głodny7 Musisz być głodny. Mam chyba trochę makaronu w puszce.
Przygotowała dla nas posiłek z zimnego spaghetti po bolońsku i solonych krakersów. Kiedy siedzieliśmy w zbierającym się w salonie mroku, opowiedziałem jej ze szczegółami o Zmiennej Kobiecie i seansie u Amelii. Nie pytałem o dziennik jej ojca. Potrzebowała czasu, aby przemyśleć tę sprawę.
– Więc jak zamierzasz odszukać tego Misquamacusa? – spytała w końcu.
– Mam nadzieję, że Zabójca Potworów znajdzie Vasile Lupa i spali go. Jeśli to zrobi, Misquamacus nie będzie miał ducha, w którym mógłby się schować.
– Ale ten Misquamacus wygląda na bardzo wytrwałego. Ożył, choć jego duch był rozbity na atomy.
– Nie spocznie, póki się nie zemści.
– Za to ty powinieneś odpocząć. Wyglądasz na wycieńczonego.
Wstałem i wziąłem nasze talerze.
– Odpocznę, kiedy to wszystko się skończy. Może gdzieś razem pojedziemy? Mogłabyś mi pokazać Rumunię.
– Rumunię? Nigdy nie wrócę do Rumunii. Bez rumuńskich zabobonów nic z tego by się nie wydarzyło. Tam są sami głupcy i chłopi. Jak sądzisz, dlaczego tak długo znosili Ceaucescu?
– Nie pytaj. My wcale nie byliśmy lepsi… wybraliśmy na drugą kadencję Clintona
Brudne i żółte słońce, podobne do jajka z rozlanym żółtkiem, już zachodziło, a Gil ciągle się nie zjawiał Stałem w otwartym oknie, wyglądałem i próbowałem skorzystać z powiewów dusznej, zmęczonej bryzy. Za piętnaście jedenasta było już niemal zupełnie ciemno, ale brakowało jeszcze dwóch godzin do wschodu księżyca, więc wpatrywałem się w kompletną czerń. Od czasu do czasu wydawało mi się, że widzę jakiś pochylony cień, przemykający ulicą. Mogli to być bladzi ludzie, mogły to być strigoi , ale mogło to też być jakieś złudzenie optyczne. Znów skądś doleciał wrzask, chyba od strony parku Jamesa Walkera, potem jeszcze jeden, gdzieś od Clarkson Street, a po mniej więcej dwudziestu minutach zapłonęło sześć lub siedem małych ognisk.
Dałbym głowę, że w powietrzu czuć zapach histerii, choć może to był jedynie efekt mojego zmęczenia. Miałem nadzieję że zabójcy potworów wyszli już na miasto i przeganiali strigoi , ale w miarę upływu czasu moja wiara, że przyjdą nas uratować, coraz bardziej słabła. Czy Indianie dotrzymują słowa? Prawdopodobnie tak – ale czy dotrzymują także słowa danego białemu człowiekowi?
Właśnie zamierzałem zamknąć okno, kiedy na ulicy w dole rozległ się wrzask i o asfalt załomotały czyjeś stopy. Wychyliłem się, ale nikogo nie było widać. Potem ktoś w dole zaczął wywijać latarką, jakby biegł.
– Harry! Otwórz drzwi! Harry! Te dranie mnie gonią!
– Trzymaj się! – odkrzyknąłem.
Skoczyłem przez kanapę, wpadłem do korytarza i wyprysnąłem z mieszkania.
– Co się stało? Harry! – zawołała za mną Jenica.
Gil walił we frontowe drzwi i krzyczał:
– Harry! Na Boga, otwórz drzwi!
Zbiegałem schodami po siedem stopni naraz. Kiedy znalazłem się na drugim podeście, potknąłem się i skręciłem kostkę. Wykonałem skomplikowany piruet i odzyskałem równowagę.Skoczyłem na dół, przekuśtykałem ostatni odcinek drogi i otworzyłem drzwi.
Gil rzucił się na mnie i obaj upadliśmy na podłogę. Uderzyłem się boleśnie w łopatkę. Miałem krew na rękach, na twarzy i na koszuli. Spojrzałem ponad ramieniem Gila i ujrzałem trzech bladych mężczyzn, oświetlanych od dołu przez światło latarki Gila. Jeden miał na sobie przesączoną krwią bawełnianą bluzę, jakby pracował w rzeźni, drugi, półnagi, miał obwisły brzuch i wielkie sine obrzęki na twarzy, trzeci był ubrany w podarty garnitur i wyglądał jak grabarz albo kloszard. Wokół nas migotały noże i słychać było gardłowe, spragnione HHHRRR… HHHRRR… HHHRRR.
– Gil, do cholery, złaź ze mnie!
Otworzył oczy i popatrzył na mnie. Zakaszlał mi prosto w twarz, ale po chwili udało mu się podciągnąć na tyle w górę, że klęczał na jednym kolanie. Wywinąłem się spod niego, przekręciłem na bok i kopnąłem z całej siły pierwsze strigoi , które spróbowało wejść do środka.
Gil wstał i choć miał ręce śliskie od krwi, podciągnął mnie do pionu. Odwróciliśmy się do strigoi , tym razem jednak byłem przekonany, że to koniec. Trzej mężczyźni sunęli na nas z wysoko uniesionymi nożami. Grabarz miał wielki rzeźniczy nóż, pokryty brązowymi jak rdza plackami zaschniętej krwi.
Strigoi w bluzie – BLINK – przeniosło się na naszą prawą stronę. Gil kopnął je i wymierzył mu cios karate w szyję, ale mężczyzna odchylił się pod nieprawdopodobnym kątem, po czym wrócił do pionu i zaczął machać nożem z taką prędkością, że wydawało się, iż ma dwadzieścia noży. Dłonie i przedramiona Gila były całe zakrwawione i miał otwartą ranę w prawym barku.
– Cholerne… krwiopijcze… skurwiele… – dyszał. Grabarz pochylił głowę i w ułamku sekundy znalazł się za mną. Objął mnie ramieniem, aby móc poderżnąć mi gardło. Złapałem go za nadgarstek i walnąłem nim o balustradę, potem o stolik, potem znów o balustradę i na koniec rzuciłem się całym ciężarem ciała do tyłu. Poczułem, jak grabarzowi pękają żebra.
Kiedy miałem się odwrócić, aby wsadzić mu palce w oczy, przeniósł się na bok i znów biegł na mnie z uniesionym nożem.
Gil walczył z pozostałą dwójką strigoi i tak wrzeszczał, że nic nie słyszałem.
Grabarz machnął nożem w lewo, potem w prawo. W jego oczach niczego nie było. Nie było wściekłości, nienawiści, szaleństwa. Niczego, zdawałem sobie jednak sprawę, że się nie cofnie i jest zdecydowany mnie zabić, poderżnąć mi gardło i wypić moją krew, tryskającą prosto z szyi.
Читать дальше