– Zabarykadowałem ich w domu, mają dość jedzenia i wody w butelkach. Zostawiłem Marii broń, a wie, jak jej używać.
– To dobrze.
– Mimo to musimy coś zrobić. Nie możemy tylko siedzieć na tyłkach i rozmawiać!
– Nie będziemy – zapewniłem go. – Na początek poszukamy gniazda.
– I rozwalimy drani, tak?
– Nie sądzę, aby dało się pokonać te stwory rozrywaniem ich na kawałki. Pamiętaj, to żywe trupy, a to znaczy, że już i tak nie żyją. Musimy znaleźć trumnę Zbieracza Wampirów, bo on rządzi resztą. Jenica ma książkę, w której opisany jest rytuał, jak go zamknąć. Jeśli zrobimy to za dnia, kiedy Zbieracz Wampirów się w niej chowa, może uda nam się sprawić, aby już nigdy nie mógł się wydostać.
– Gdzie zaczniemy szukać?
– Sam dokładnie nie wiem. Może doktor będzie miał jakiś pomysł. W końcu jest już w połowie strigoi , no nie?
– A jeśli nie będzie miał? Jeżeli stary Jenicy po tylu latach poszukiwań nic nie zdziałał, to jaką my mamy szansę?
– Nie wiem, Gil. Może po prostu powinniśmy zaufać Bogu.
Zaniosłem brązową paciaję do salonu. Frank wziął miskę do ręki, powąchał jej zawartość i dźgnął ją łyżeczką. Spróbował odrobinę i udało mu się ją zatrzymać w żołądku.
– No i jak?
– Niech pan nigdy nie próbuje otwierać restauracji, ale chyba dam radę to zjeść.
Usiadłem obok niego i patrzyłem, jak przełyka. Wzbudzał we mnie podziw. Było widoczne gołym okiem, że przechodzi piekło, ale robił, co mógł, aby zachować człowieczeństwo, a nawet poczucie humoru. Równocześnie jednak w jego oczach było coś, co wskazywało na to, że walka, którą toczy, jest przegrana. Jakby zaglądał we własne wnętrze. Widywałem takie spojrzenie u ludzi, którzy wiedzieli, że wkrótce umrą. Coś w jego wzroku mówiło: „Jak świat może być tak bardzo pozbawiony serca, aby mnie zostawić?”.
– Musimy odnaleźć miejsce, gdzie przetrzymywane są wampirze trumny – oświadczyłem. – Zastanawiałem się, czy ma pan jakiś pomysł, Frank.
– Mój ojciec zawsze uważał, że to gdzieś na południu Manhattanu, nie mamy jednak na ten temat żadnych dokumentów – powiedziała Jenica. – Może intuicja coś panu podpowiada?
Frank spróbował się uśmiechnąć.
– Jeszcze nie jestem żywym trupem, ale coś wam powiem: do ukrywania się za dnia strigoi wcale nie potrzebują trumien. Właśnie o tym chciałem powiedzieć patologom z Sisters of Jerusalem. Brzmi to pewnie dziwnie, ale mogą się chować w lustrach.
– Gdzie?
– Umieją wchodzić w lustra jak w drzwi i pozostawać w nich do zmroku.
– Jak to robią?
– Nie wiem, ale pierwsze badania w szpitalu wykazały, że mają we krwi enzym zawierający srebro. Oznacza to, że ich procesy przemiany materii są związane ze srebrem i może właśnie to pozwala im przeniknąć warstwę odbijającą światło i przejść na drugą stronę. – Zakaszlał. – A może i nie. Może to sprawa czarnej magii, kto wie?
Udało mu się przełknąć kolejną łyżeczkę wątróbki z winem.
– To naprawdę obrzydliwe – stwierdził.
– Przykro mi, ale powinno podtrzymać pana trochę na siłach – odparłem.
Frank opowiedział nam, co się stało w jego mieszkaniu. O tym, jak Susan Fireman – choć martwa – weszła do jego sypialni, a potem wyciągnęła ręce z lustra, by podciąć gardło detektywowi.
– Wszędzie była krew.
– Nie miał pan… żadnej ochoty? – spytała ostro Jenica.
– Ochoty? – Frank pokręcił głową, rzucił mi jednak przy tym ukradkowe, niespokojne spojrzenie, które świadczyło o tym, że kłamie. Kim jednak byłem, aby go osądzać? Został zarażony wirusem, który zamienił setki ludzi w krwiopijcze bestie, i nikt nie wiedział, jak ich wyleczyć. Także był ofiarą.
– Śniło mi się, że Susan Fireman weszła do lustra, które mam w sypialni – powiedział Frank. – Może był to sen, a może miałem halucynacje, w każdym razie nie poszedłem za nią. Rozbiłem lustro, aby nie wróciła po mnie ani ona, ani Zbieracz Wampirów, a kiedy się obudziłem, okazało się, że lustro jest naprawdę rozbite. Chyba tylko to mnie uratowało. – Dostał kolejnego napadu kaszlu. – Chciałem się dostać do Sisters of Jerusalem, żeby porozmawiać z chemikami. Jeżeli uda im się znaleźć coś, co rozbija ten zawierający srebro enzym, może moglibyśmy szczepić tych ludzi, kiedy pojawią się pierwsze objawy infekcji.
– Czy to ich powstrzyma przed zostaniem strigoi ! – spytała Jenica.
– Wątpię, ale może nie pozwoli im uciekać w lustra. Kiedy wzejdzie słońce, nie będą się mieli gdzie ukryć i spłoną. W którymś momencie przestaną się rozpowszechniać, co da nam czas na wyszukiwanie ich i uzyskiwanie nad nimi kontroli.
– Dość radykalne rozwiązanie – mruknąłem. – Coś jak gaszenie pożaru lasu za pomocą karczowania go.
– Ma pan lepszy pomysł?
– Jak mówiłem, moim zdaniem musimy znaleźć miejsce, gdzie te stwory się ukrywają, i tam uderzyć. To na początek. Musimy się poza tym dowiedzieć, kto i dlaczego ożywił strigoi i jego też się musimy pozbyć.
– Oczywiście, Harry, to optymalny plan, ale nie będzie go łatwo zrealizować – stwierdziła Jenica. – Ojciec przez całe życie szukał Zbieracza Wampirów i jego gniazda strigoi i nie udało mu się to. Poza tym musimy zachować zdrowy rozsądek. Pamiętaj o tym, że strigoi otaczają liczne mity i legendy, nie fakty.
– Tak sądzisz? – mruknął Gil. – Moim zdaniem ci wszyscy ludzie na ulicach nie zginęli od mitów i legend, a jeśli tak, muszą to być bardzo prawdziwe mity i legendy. Jak mówi doktor, jest to albo skomplikowana biochemia, albo czarna magia. Martwi ludzie nie wspinają się po ścianach i nikt nie chowa się w lustrach, żywy czy umarły, ale strigoi nie tylko istnieją, lecz także to robią. Nawet więc jeśli wszystkim, co posiadamy, są legendy i mity, lepsze to niż nic. Kiedyś, w Bośni, miałem dziwne przeczucie, że Serbowie założyli w ośrodku dla dzieci pułapki, i właśnie to dziwne przeczucie uratowało mi dupsko. – Przerwał i popatrzył na Jenicę. – Nie masz jakiegoś batona?
– Słucham?
– Chyba spada mi poziom cukru.
– Hm… mam rumuńską czekoladę. Rumunia jest sławna ze swej czekolady.
– Wszystko jedno co. Dziś rano zjadłem na śniadanie cztery snickersy i to wszystko. Zawsze, kiedy się stresuję, muszę jeść słodycze.
Nasza sytuacja wyglądała gorzej niż całkowicie beznadziejnie. Była z nas banda klaunów – co mogliśmy zrobić, aby ratować Nowy Jork? Czwórka nieszczęśników, siedzących w środku dnia przy zaciągniętych zasłonach w zagraconym mieszkaniu na dolnym Manhattanie. Przetrzepany, Podsypiacz, Przesądny i Piękna.
Frank: twarz biała jak papierowa maska, dygoczący i kaszlący, pojękujący i skarżący się, że płonie mu skóra. Był lekarzem, fakt, ale w tej akurat chwili jego wiedza medyczna nie była nikomu przydatna, najmniej jemu samemu. Gil: doskonale wyszkolony żołnierz, tak jednak zmęczony i zestresowany tym, czego się naoglądał na ulicach, że siedział bez słowa i z zamkniętymi oczami jadł czekoladę. Ja: miałem co prawda niejakie doświadczenie ze złymi istotami z zaświatów, ale zupełnie nie wiedziałem, jak radzić sobie z prawdziwymi wampirami, i wcale nie byłem pewien, czy mam dość odwagi lub jestem na tyle zaangażowany w ratowanie amerykańskiego społeczeństwa, aby wyjść na ulice Nowego Jorku i spróbować swoich sił. Jenica: no cóż, była nafaszerowana wiedzą spirytystyczną i bardzo seksowna, ale na moje oko obfity biust i doktorat to nieco za mało, aby załatwić liczącego sobie pięćset pięćdziesiąt lat svarcolaci .
Читать дальше