– Oczywiście. Szukał tam w latach sześćdziesiątych, pod pretekstem, że studiuje architekturę. Niestety, niczego nie znalazł. Wspomniał mi o tym, kiedy Święty Stefan został zniszczony. Powiedział, że próbował tam szukać ponownie w latach siedemdziesiątych, gdy zobaczył w telewizji film dokumentalny o budowie World Trade Center. Pokazano w nim kopanie fundamentów i ojciec zauważył, jak miękka jest tam ziemia, co wcale nie było dziwne, bo na tamtejszych terenach składowano kiedyś odpady i kopało się tam bardzo łatwo. Pamiętam, jak się zastanawiał, czy Święty Stefan ma może lochy pod lochami, jak niektóre stare kościoły w Transylwanii i na Wołoszczyźnie. Pod większością z nich budowano tunele i katakumby, biegnące głęboko pod Karpatami. Za czasów imperium otomańskiego ukrywano tam kosztowności i dzieła sztuki. Ojciec poprosił władze kościelne o zezwolenie na poszukiwania, ale ponieważ wiedziano z prasy, że zamierza szukać strigoi , odmówiono mu. Zwierzchnik Kościoła prawosławnego w Nowym Jorku nie zamierzał dopuścić do tego, aby media zaczęły trąbić, że wpuścił na swój teren poszukiwacza wampirów!
– No cóż, może się mylę – powiedziałem – ale jeśli twój ojciec uważał, że warto się jeszcze raz przyjrzeć kościołowi Świętego Stefana, to chyba powinniśmy to zrobić.
Frank zakaszlał i skinął głową.
– Intuicja mi mówi, że może mieć pan rację.
– Jak się pan czuje? – zapytałem go. – Zrobić panu jeszcze jeden koktajl z wątróbki?
W odpowiedzi pokręcił energicznie głową.
– Wolałbym umrzeć… – wykaszlał w końcu.
Po krótkiej i kłótliwej dyskusji ustaliliśmy, że wszyscy pójdziemy szukać gniazda wampirów. Jenica uważała, że zabieranie Franka jest zbyt ryzykowne. Argumentowała, że ponieważ jest bardzo chory, będzie nas spowalniał, poza tym nie wiemy, czy nie jest bardziej zakażony wirusem strigoi , niż sądzi, i co będzie, jeżeli wciągnie nas w pułapkę? Gil był jednak przekonany, że poradzi sobie z Frankiem – nawet jeśli prowadzi podwójną grę. Sam Frank bardzo chciał być przy nas, wolał to od samotnego czekania, aż Zbieracz Wampirów po niego przyjdzie.
– Co o tym sądzisz, Harry?
– Moim zdaniem, jeśli Frank uważa, że da radę, powinien iść z nami. Nasza sytuacja jest już tak bardzo samobójcza, że gorzej być nie może.
Na ulicach było jeszcze ze dwadzieścia razy goręcej. Niebo przybrało przedziwny odcień zieleni, jaki mają podsuszone liście laurowe, i człowiek czuł się jak na innej planecie. Nigdzie nie było cieni – jakby i one pochowały się przed wampirami. Jeszcze zanim zeszliśmy z frontowych schodów domu Jenicy, miałem przepoconą na plecach koszulę i musiałem ciągle ścierać pot z czoła zwiniętą w kulkę chusteczką higieniczną. Frank ukrył ręce w kuchennych rękawicach, głowę schował pod kapturem, a twarz posmarował jeszcze grubszą warstwą kremu do opalania. Aby dokładniej osłonić go przed światłem, Jenica owinęła mu głowę firanką, toteż wyglądał jak średniowieczny trędowaty. Nawet tak przygotowany, kiedy zrobił pierwszy krok na słońce, wciągnął głośno powietrze i przez chwilę sądziłem, że się odwróci i ucieknie z powrotem do budynku.
– Frank? Frank?! Poradzi pan sobie?
– Harry, jeśli do tej pory udało mi się przeżyć… niech się pan nie martwi o mnie. Nie umrę. A poza tym… – zakaszlał głośno – niech mnie cholera weźmie, jeśli pozwolę na to, aby moja cholerna żona zabrała mi wszystkie rzeczy!
Odwróciłem się do Gila.
– To chyba pierwszy wampir, który bardziej martwi się podziałem majątku w wyniku rozwodu niż tym, czy zdoła napić się świeżej krwi – powiedziałem.
– Z tego co słyszałem, te rzeczy niewiele się różnią. Jenica w dalszym ciągu się dąsała, ale tak się składa, że lubię marudne kobiety. Włożyła krótką sukienkę z surowego lnu, ozdobioną wzdłuż karczka żółtymi i niebieskimi kwiatami, oraz buty z kremowej skóry. Na ramię zarzuciła haftowaną torbę z zestawem do połowu wampirów w środku. Był w nim duży krucyfiks, wysadzany bursztynem i heliotropem – kamienie te ojciec Jenicy dostał od prawosławnych mnichów z rumuńskiego klasztoru Maramures – który zawsze zabierał ze sobą, kiedy szukał strigoi . Do tego dochodziła okrągła mosiężna butelka ze święconą wodą, kilka pałeczek bladozielonego laku i zakręcany słoik z pastą czosnkową, zmieszaną z opiłkami srebra, otrzymanymi od artysty, zajmującego się stwarzaniem ikon. Ale najważniejszym elementem była książka o svarcolaci i zawarte w niej słowa, które mogły zamknąć zbieracza Wampirów z powrotem w jego trumnie – miejmy nadzieję – na następne sto pięćdziesiąt lat.
Gil również przyniósł ze sobą sprzęt, choć nieco innego rodzaju. Większość rzeczy zawiesił sobie wokół pasa: dwie latarki, długi śrubokręt, nóż myśliwski i kij baseballowy.
Na ulicach było upiornie cicho, trochę jak w opuszczonych przez ekipę dekoracjach filmowych, wszędzie jednak leżały ciała, które przy panującej temperaturze i wilgotności już zaczynały śmierdzieć. Co przecznicę stały zbite w kupę, wypalone samochody osobowe i ciężarówki – w niemal każdym pojeździe znajdowały się zwłoki, albo spalone, albo rozdęte od zbierających się pod skórą gazów i wyglądające jak dmuchane lalki. Na jednym ze skrzyżowań stał autobus pełen takich dmuchanych lalek – wszystkich możliwych ras.
Na chodniku obok śmietnika leżała trójka dzieci – trzymały się za ręce, a ich ciała migotały od much. Obok hydrantu zobaczyłem zwiniętą w kłębek kobietę w czerwonożółtej sukience. Z początku zdawało mi się, że do mnie mruga, kiedy jednak podeszliśmy bliżej, okazało się, że to złudzenie, wywołane przez robaki, spadające jej z czoła do pustego oczodołu.
– Nie mówiłem? – mruknął Gil. – To wygląda jak koniec tego cholernego świata.
Szliśmy dalej, choć mój żołądek wydawał z siebie paskudne bulgoczące odgłosy i dałbym wszystko za możliwość powrotu do mieszkania Jenicy, zatrzaśnięcia za sobą drzwi, zaryglowania ich i zaczekania, aż ktoś ogłosi komunikat, że można bezpiecznie wyjść na ulicę.
Niemal wszyscy leżący na ulicy ludzie mieli poderżnięte gardła – niektórzy tak głęboko, że ich kręgosłupy były prawie przecięte – ale na chodnikach było niewiele krwi.
– To robota strigoi – stwierdziła Jenica. – Podrzynają gardła i wypijają prawie całą krew. Widzicie, ile jest ciał? Muszą się bardzo szybko mnożyć.
Choć wiele sklepów miało rozbite okna wystawowe i wyłamane drzwi, były puste. Przed niektórymi leżały porozrzucane towary, nie sprawiało to jednak wrażenia, jakby wiele ukradziono. Strigoi szukały ludzkiej krwi, a nie kuchenek mikrofalowych.
Zajrzeliśmy do greckiego sklepu spożywczego. Na wyłożonej czarnymi i białymi kafelkami podłodze leżały zwłoki młodej kobiety. Twarz miała zakrytą podciągniętą wysoko sukienką, nogi szeroko rozłożone.
– Zaczekajcie chwilę – powiedział Gil. Stanęliśmy, on zaś wszedł do środka. Pochylił się nad zwłokami i obciągnął sukienkę, po czym przykrył kobiecie twarz kraciastą ściereczką i przeżegnał się.
Kiedy wyszedł, nic nie powiedział, ale w tym momencie zrozumiałem, dlaczego pomaga nam szukać wampirów. Po prostu wierzył w godność człowieka i znał prawdziwą wartość ludzkiego życia. Widział na własne oczy, co się dzieje, kiedy ludzie zmieniają się w diabły.
Przeszliśmy sześć przecznic, nie widząc śladu życia. Jedyną rzeczą, jaka się poruszała, były zasłony falujące w oknie na czwartym piętrze. Nie było ruchu ulicznego, syren, helikopterów, trąbiących w porcie statków. Nie było nawet psów. Jedynie trupy – z tego wiele tak zmasakrowanych, że trudno było dopatrzyć się w nich ludzkich kształtów. Widzieliśmy mężczyznę, któremu wbito głowę w odartą z ciała klatkę piersiową w taki sposób, że wyglądał, jakby miał z przodu dziwny garb. Ujrzeliśmy może trzyletniego chłopca, przejechanego przez ciężarówką, z głową rozwałkowaną na asfalcie na szerokość ponad pół metra.
Читать дальше