Czy którekolwiek z nas miało siłę, przebiegłość lub techniczne możliwości stanięcia do walki z tym, kto wyciągnął Wilka z trumny, i pokonanie go? Albo „to” czy cokolwiek to było. Nie zapominajcie, że kiedyś widziałem, jak nagle znikąd pojawia się mityczny jaszczur i odgryza człowiekowi palce – byłem więc gotów uwierzyć we wszystko, a wy też powinniście, ponieważ tego rodzaju rzeczy się zdarzają, niezależnie od tego, czy chce się w to wierzyć, czy nie.
Ale Gil miał rację: może i byliśmy klaunami, musieliśmy jednak coś zrobić, bo wszystko wskazywało na to, że nikt w Nowym Jorku nie dysponuje takim połączeniem specyficznej wiedzy i doświadczenia w kontaktach ze światem duchowym jak my.
Odłamałem kawałek czekolady, którą Gil trzymał w dłoni i jadł z zamkniętymi oczami.
– No dobra – powiedziałem. – Gdzie zaczynamy szukać? Jeżeli te stwory mogą się chować w lustrach, nie mamy szansy, dopóki nie rozbijemy wszystkich luster na Manhattanie.
.- Musimy znaleźć gniazdo – odparła Jenica. – Strigoi muszą się od czasu do czasu zbierać. Są bardzo złe, ale ich energia emocjonalna jest krucha. Pamiętajcie, że są tysiące mil od ojczyzny i przeżyli wszystkich przyjaciół i członków swoich rodzin o stulecia. Ojciec zawsze mówił, że są bardzo niebezpieczne, ale także bardzo samotne… być może zresztą to właśnie samotność sprawia, że są takie niebezpieczne.
– Zastanówmy się przez chwilę. Dlaczego twój ojciec nie mógł znaleźć gniazda?
– Miał kilka pomysłów. Zawsze był przekonany, że kiedy burzono Redding’s Department Store w tysiąc dziewięćset siódmym roku, trumny nie mogły zostać zabrane daleko. Byłoby to za drogie, a poza tym kto chciałby płacić za nieznane zwłoki? W żadnej z gazet nie ma wzmianki o wywiezieniu tylu trumien z Nowego Jorku albo odesłaniu ich do Rumunii, a byłoby to na pewno warte wzmianki.
– Może wywieziono je na cmentarz i spalono?
– Może. W New Jersey jest rumuński cmentarz prawosławny, ale księgi nie wspominają o podobnym zdarzeniu. Żaden cmentarz w promieniu stu kilometrów od Nowego Jorku nie wspomina w swoich rejestrach, żeby jednego dnia pochowano tyle trumien… nawet Potter’s Field na Hart Island, gdzie grzebano miejskich nędzarzy.
– Co można by zrobić z dwustoma trumnami? – zastanawiałem się głośno. – Jeżeli nie chce się ich palić ani zakopywać, to gdzie można by je schować?
– Musimy przyjrzeć się mapie – powiedziała Jenica. Podeszła do regału i wróciła z bardzo dokładną, przypominającą sztabówkę mapą Manhattanu z tysiąc dziewięćset czternastego roku, którą rozłożyła na stoliku do kawy. Papier był pożółkły ze starości, a zgięcia wzmocniono taśmą samoprzylepną, aby całość się nie rozpadła. Nad częścią, ukazującą Wall Street i park Battery, był przymocowany arkusz kalki kreślarskiej, na którym ojciec Jenicy zaznaczył ołówkiem lokalizacją Redding’s Department Store przy Cortland Street. Podobne arkusze kalki były umocowane w miejscach, o których sądził, że mogą ukrywać trumny. – Oczywiście mapa ta została sporządzona siedem lat po przeniesieniu trumien, więc wiele budynków mogło wtedy stać inaczej. W owych czasach w dzielnicy handlowej bardzo szybko burzono i natychmiast budowano coś nowego. Ulice niemal stale wypełniał gruz. Każdy bank chciał mieć większą siedzibę, każdy makler giełdowy chciał mieć wyższe biuro. Domy prywatne znikały i przenosiły się coraz bardziej na północ miasta, otwierano i zamykano coraz to nowe fabryki.
– Jeżeli tak często burzono budynki, to trumny nie mogły być schowane w magazynie ani na strychu. Bardzo szybko by je wtedy znaleziono.
– Myślisz więc, że to była piwnica? – zapytał Gil, nie otwierając oczu.
– Piwnica, piwniczka na wino, może burzowiec. W każdym razie pod ziemią. Tak sądzę. Nawet kiedy burzono konstrukcję naziemną, piwnica powinna pozostać nienaruszona.
Frank wstał z krzesła, podszedł do kanapy i usiadł obok mnie. Wpatrywał się długo w mapę i hamował kaszel.
– Co to jest? – powiedział w końcu. – Kościół Świętego Stefana?
– Tak – potwierdziła Jenica. – Rumuński kościół prawosławny pod wezwaniem Świętego Stefana przy Cedar Street. Otwarto go w tysiąc dziewięćset szesnastym roku, lecz ponieważ stał tuż przy World Trade Center, kiedy zawaliła się południowa wieża, został całkowicie zniszczony.
– Pamiętam, oczywiście, widziałem w telewizji. Ulice na tej mapie tak się różnią od dzisiejszych, że z początku się nie zorientowałem, że to ten sam kościół. Ale „święty Stefan”… to dziwne.
– Co jest dziwne?
– W moim śnie widziałem dziadka. Siedział w starym czarnym mercurym marquisie, tyle że przerobionym na karawan. Zauważyłem, że włosy dziadka świeciły jak aureola i pomyślałem: Boże, on wygląda jak święty.
– To było w tym śnie z Susan Fireman? Kiedy próbowała pana przekonać, żeby wszedł pan do lustra?
Frank zakaszlał i odchrząknął.
– Tak, ale zaczynam sądzić, że to wcale nie był sen. To było coś bardziej przypominającego trans hipnotyczny. Susan Fireman była w mojej głowie, jak hipnotyzer. Przywoływała moje wspomnienia z dzieciństwa, abym uważał, że wszystko jest w porządku i nie ma się czym martwić. Mógłbym przejść przez lustro, umrzeć, zamienić się w strigoi i wszystko byłoby wspaniale. To wyglądało jak mój świat, było jednak całkowicie pod jej kontrolą.
– Nie nadążam – mruknąłem.
– Wszystko w tym śnie miało określone znaczenie. Plaża, lustro… wszystko. Co robił tam mój dziadek? Dlaczego siedział w karawanie? Dlaczego miał aureolą? Im bardziej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jestem przekonany, że Susan Fireman próbowała mi coś pokazać. Moje wspomnienia, ale jej znaczenia. Spotkasz kogoś starszego, będziesz go szanować tak samo, jak szanowałeś dziadka, i pokochasz go.
– Pański dziadek wyglądał jak święty… – Jenica pokiwała głową, jakby zaczynała rozumieć, do czego Frank dąży. Była znacznie dalej niż ja. – Jak dziadek miał na imię?
– W tym właśnie rzecz. Stephen.
– A więc widział pan we śnie Stephena, który wyglądał jak święty i siedział w karawanie?
– Zgadza się.
– Czy w karawanie leżała trumna?
Frank zamknął oczy i przez chwilę się zastanawiał.
– Tak… tak, była. Duża, szara, metalowa. Była jednak bardzo poplamiona i skorodowana, jakby leżała całe wieki pod ziemią.
– Leżały wokół niej kwiaty?
– Nie, nie było kwiatów, ale coś było wokół niej owinięte Coś jakby gałęzie… srebrne i zielone, tyle że błyszczały i mogę przysiąc, że się ruszały.
– Węże – mruknęła Jenica.
– Węże? – zdziwiłem się.
– Oczywiście. Ta młoda strigoica próbowała nakłonić Franka, aby dołączył do niej tam, gdzie ukrywają się strigoi , prawda? Myślała o tym tak intensywnie, że jej myśli pojawiły się w śnie Franka, transie czy co to tam było, w każdym razie pojawiły się tak, jak zawsze myśli pojawiają się w snach: jako symbole, zagadki.
– Więc dziadek Franka wyglądał jak święty? – W dalszym ciągu niewiele rozumiałem. – A święty szukał trumny ze Zbieraczem Wampirów w środku.
– Tak, ale „święty” Stephen. Święty Stefan to nie człowiek, lecz budynek. To rumuński kościół prawosławny Świętego Stefana.
– Przecież jedenastego września został zrównany z ziemią.
– Zgoda, ale może lochy pod nim pozostały nietknięte.
– Czy twój ojciec przeszukiwał kiedykolwiek kościół Świętego Stefana? – spytałem Jenicę. – Wygląda na to, że to jedno z pierwszych miejsc, w jakie powinien się udać. Zwłaszcza że to tylko trzy przecznice od Redding’s Department Store.
Читать дальше