– Cieszę się. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ja siebie też nie nienawidzę. Przynajmniej umarli, robiąc coś użytecznego, prawda? Niewielu ludzi może to o sobie powiedzieć.
– Susan, czy słyszała pani kiedyś o „bladych”?
Pokręciła głową.
– Nie. Nigdy.
– Na pewno? Mężczyzna, który panią dziś obserwował podczas występu, powiedział, że jest pani jedną z bladych. Powiedział też, że mógłby mi to wyjaśnić, ale bym nie zrozumiał, co ma na myśli.
– Nigdy o nich nie słyszałam, na pewno. Naprawdę. – Głos Susan nagle się zmienił, zaczęła mówić niewyraźnie i bełkotliwie, jak człowiek, który właśnie doznał wstrząsu mózgu albo Jak ktoś, kto mówi przez sen: – Naprawdę… niech mi – pan… uwie… rzy. – Kręciła przy tym energicznie a jej gałki oczne nagle zaczęły się obracać do tyłu.
– Susan! – Frank spojrzał na monitor, ale puls i ciśnienie były stabilne, choć ciśnienie cały czas pozostawało niskie. Po chwili dziewczyna zamknęła oczy i zaczęła oddychać płytko, lecz spokojnie.
Frank postał przy niej przez jakiś czas, po czym wyszedł z sali i ruszył w kierunku wind. Kiedy do nich dochodził, miał niepokojące wrażenie, że Susan wstała z łóżka i skrada się za nim w białym szpitalnym stroju. Zatrzymał się i odwrócił, ale poza nim na korytarzu była tylko sprzątaczka, myjąca podłogę i podśpiewująca Lazy River .
Wcisnął klawisz jazdy w dół. Czekając na windę, spojrzał za siebie, w kierunku sali numer piętnaście sześćdziesiąt sześć. Weszła do niej pielęgniarka i po chwili wyszła. Czuł niepokój – był niemal pewien, że Susan stoi tuż za jego plecami.
„Nie umrze pani” – powiedział do niej. Co mu wtedy odpowiedziała?
„Ale żyć też nie będę”.
Co to miało znaczyć? Albo się żyje, albo umiera. Nie można znajdować się w obu tych stanach jednocześnie.
Przyjechała winda i drzwi się otworzyły. W środku stał mężczyzna z głową obwiązaną bandażami, jego oczy i usta zamieniły się w wąskie szparki. A może jednak można równocześnie żyć i nie żyć? Frank wziął głęboki wdech i wszedł do kabiny.
Kiedy wysiadł na parterze, w izbie przyjęć panował kompletny chaos. Dean podtrzymywał młodą kobietę w jasnozielonej letniej sukience, która wymiotowała krwią na nosze i podłogę wokół.
– Boże… – mamrotała. – Boże, Boże, Boże. – wyrzuciła z siebie kolejną fontannę krwi. Dean próbował złapać wszystko w miskę z prasowanej tektury, ale musiały być tego litry. Był nieogolony, spocony, a jego włosy nastroszyły się jak Stanowi Laurelowi.
– Wyglądasz jak kupa – stwierdził Frank.
– Jesteś mniej więcej dziesiątą osobą, która mi to mówi.
– Dadzą ci jakąś pomoc?
– Oczywiście, będzie kilka osób. Zaraz przyjdzie tu Kieran Kelly z intensywnej opieki, Bill Medovic już jedzie z White Plains, poza tym mają mi dosłać pięciu techników i siedem pielęgniarek, ale to się tak rozwija, że mam wrażenie, iż nas zaleje.
– Co na to wszystko Troll Śmierci?
– Jeszcze nic, ale Kieran mówi, że jeżeli liczba ofiar przekroczy pięćdziesiąt, Troll ogłosi kod czerwony.
Kobieta, którą Dean się zajmował, wstała i zacharczała, tym razem jednak z jej ust wyleciało tylko kilka kropli krwi. Kiedy Dean otarł usta pacjentki, Frank pochylił się ku niej.
– Proszę pani… jestem doktor Winter. Jak pani się nazywa?
– Kathleen… Kathleen Williams. Boże, cała płonę…
– Ma pani wrażenie, jakby pani skóra się paliła?
– Płonę! Pomóżcie mi!
– Kathleen, zrobimy co się da, obiecuję, muszę jednak wiedzieć, czyją krew pani piła.
– Co? – wybełkotała, patrząc na niego z przerażeniem.
– Frank… – zaprotestował Dean. – Nie możesz o coś takiego pytać!
– Piła pani czyjąś krew – oświadczył Frank. – Musi mi pani powiedzieć, czyją.
– Nie piłam niczyjej krwi. Jestem chora, to wszystko.
– Niech pani posłucha – nie ustępował Frank. – Wiem, co pani zrobiła. Słyszy mnie pani? Wiem, co pani zrobiła. To nie jest pani krew, prawda?
– Miech mi pan da spokój! Boli mnie! Nie wytrzymuję! Tak bardzo mnie boli!
– Będzie panią bolało jeszcze bardziej, jeżeli odmówimy pani pomocy.
– Nie możecie! Palę się! Doktorze! Pomocy! Płonę!
– Frank, na Boga… – syknął Dean i rozejrzał się, by sprawdzić, czy nikt ich nie słyszy. – Możemy zostać oskarżeni nie wiadomo o co!
Frank nie zamierzał jednak zrezygnować i kiedy przyszła pielęgniarka, aby zabrać leżącą na łóżku transportowym chorą, zatrzymał ją.
– Nie, chwileczkę! Kathleen ma nam coś do powiedzenia.
Kobieta popatrzyła na niego.
– Dobrze… piłam ich krew.
– Czyją? Proszę, Kathleen. Musi mi pani to powiedzieć.
Oczy kobiety nagle wypełniły się łzami, a jej usta wykrzywił żal.
– Moich dzieci. Obojga moich dzieci. Nie mogłam się powstrzymać.
– Niech to jasny gwint… – jąknął Dean i przeciągnął palcami przez włosy.
– Co pani zrobiła? – spytał Frank.
– Nie mogę panu powiedzieć! To nie byłam ja! Nigdy bym ich nie skrzywdziła, nigdy!
– Niech mi pani powie, co pani zrobiła. Tylko wtedy będziemy mogli pani pomóc.
– Od rana… od samego rana płonęłam. Nie mogłam tego wytrzymać. Czułam się, jakby kurczyła mi się skóra, i było mi tak gorąco! Myślałam o ich bijących serduszkach i krążącej w ich ciałach krwi. Wiedziałam, że mnie ochłodzi.
Dean zakrył twarz dłońmi, ale Frank nie przestawał pytać.
– Jak to się stało, Kathleen? Jeżeli mi pani tego nie powie, będzie pani musiała powiedzieć policji.
– Jezu… robiłam im jedzenie. Kanapki. Cały czas czułam się, jakby mnie przypalano. Opuściłam żaluzje, żeby słońce nie świeciło do środka, ale piekło niemiłosiernie. Marty przy, szedł do kuchni i zapytał, dlaczego jest tak ciemno. Popatrzyłam na niego i wiedziałam, co muszą zrobić. Nie mogłam się powstrzymać.
– Ile Marty ma lat?
– Jedenaście… a Melissa dziewięć. Kiedy skończyłam z Martym, poszłam do sypialni. Moja córeczka siedziała przed lustrem, przy którym się maluję, i bawiła się moją szminką. Zobaczyła mnie w lustrze i myślała, że jestem na nią zła, ale nie byłam. Paliłam się jednak i potrzebowałam jej krwi.
– Więc podcięła jej pani gardło.
Kobieta przełknęła i skinęła głową.
– Pójdę za to do piekła, prawda?
– Do piekła? – powtórzył Frank, po czym dodał pod nosem: – Będziesz szczęśliwa, jak cię tam wpuszczą.
Dean wyszedł z Frankiem na korytarz.
– To mordercy, prawda? Wszyscy ci ludzie.
– Na to wygląda.
– Boże Wszechmogący… mamy ich już ponad trzydzieścioro i ciągle przywożą nowych.
– Nie możemy ich osądzać, Dean. Od osądzania jest sąd, nie my.
– Jeżeli będzie miał kogo sądzić. Ci, których przywieziono jako pierwszych, są w dość złym stanie.
– Rzucę na nich okiem.
Dean zaprowadził go do części oddziału pediatrycznego, który był przeznaczony wyłącznie dla pacjentów z krwotokami. Tabliczka z dużym czerwonym napisem ostrzegała: KWARANTANNA – NIE WCHODZIĆ.
– To tylko środki ostrożności – wyjaśnił Dean. – Nie ma na razie niczego, co by wskazywało, że ta choroba jest zakaźna albo wywoływana przez jakąś toksynę.
Wszystkie żaluzje na oddziale były opuszczone, toteż pomocnicy lekarzy i ściągnięte awaryjnie pielęgniarki pracowali w półmroku, wyglądając jak bladozielone duchy. Frank szedł między dwoma szeregami łóżek i badał każdego pacjenta.
Читать дальше