W tym momencie urzędnik CDC spojrzał w swoje notatki i powiedział:
„Przekazano mi także, że wczesnym zwiastunem tego tak zwanego zespołu wampirzego są koszmary nocne. Przerażające sny pojawiają się zazwyczaj trzy lub cztery dni przed załamaniem się stanu zdrowia i chory śni, że jest zamknięty w skrzyni na płynącym po wzburzonym morzu statku, czemu towarzyszą objawy choroby morskiej”.
Wyprostowałem się powoli. Szóstą Aleją pędził kolejny ambulans na sygnale, a za nim drugi, trzeci i czwarty. Na ekranie telewizora ktoś filmował z ręcznej kamery młodą kobietę, klęczącą na chodniku i wymiotującą krwią. Potem pokazano mężczyzną, którego sanitariusze wprowadzali do izby przyjęć szpitala Sisters of Jerusalem – umazanego krwią jak ofiara wybuchu bomby.
Boże… koszmary nocne. Identyczne sny miał Ted. Zdawało mu się, że jest zamknięty w trumnie, w ładowni płynącego po oceanie statku. A jeśli to jest zakaźne? Ted stał tuż przy mnie i wydychał powietrze prosto na mnie. Podawaliśmy sobie ręce i prawdopodobnie gdy mówił, wiele razy opryskały mnie mikroskopijne kropelki jego śliny.
Pobiegłem do łazienki, nasączyłem frotową rękawicę wrzącą wodą, wycisnąłem ją i położyłem sobie na twarz. Natychmiast zawyłem z bólu, jeśli jednak na skórze twarzy miałem jakieś wirusy, temperatura je załatwi. Jeżeli ja nie mogę znieść tego gorąca, to tym bardziej one.
Po chwili wrócił mi jednak rozsądek. Jeżeli seans ze Śpiewającą Skałą cokolwiek pokazał, to właśnie to, że koszmary senne Teda nie są spowodowane przez wirusa, ale przez materializację złego ducha. Materializacją, którą na własne oczy widziałem – wysoką, ciemną, wyciągniętą postać, prześlizgującą się przez drzwi mojej sypialni. Strząsnąłem z twarzy rękawicę i wbiłem wzrok w zmętniałe lustro nad umywalką. Moja twarz była bardzo czerwona.
Co miałem teraz robić? Zadzwonić do Teda i ostrzec go, że lada chwila zamieni się w krwiożerczego wampira? Zadzwonić do CDC i powiedzieć, że wszyscy ich eksperci marnują swój cenny czas, ponieważ „wampirza” epidemia nie jest spowodowana przez wirusa, lecz przez materializację jakiegoś ducha?
Wyobraziłem sobie, jak wyjaśniam: „Nawiązałem kontakt z nieżyjącym szamanem Siuksów, którego kiedyś znałem, i poprosiłem go, aby zwabił tego złośliwego ducha do mojej sypialni, co też uczynił. Niestety, mój klient za bardzo się przestraszył, aby otworzyć drzwi, więc nie obejrzałem sobie dobrze tego ducha. Dałem więc mojemu klientowi trochę bylicy i kazałem mu iść do domu”.
Nawet bym się nie obejrzał, jak znalazłbym się pod dobrym zamknięciem.
Niemal przez godzinę siedziałem przed telewizorem i patrzyłem, jak epidemia się rozprzestrzenia. Każde nowe wiadomości pokazywały kolejnych wymiotujących krwią ludzi i pracowników biura koronera, wywożących na łóżkach transportowych kolejne trupy w czarnych workach, ja zaś czułem się coraz bardziej winny i sfrustrowany. Do za dwadzieścia czwarta zmarło sto dziewiętnaście tak zwanych wampirów i znaleziono sto czterdzieści siedem ofiar zabójstw.
Zadzwoniłem do Karen, aby sprawdzić, czy ani jej, ani Lucy nic się nie stało. Usłyszałem jedynie automatyczną sekretarkę, a ponieważ Karen nie odbierała również komórki, zadzwoniłem do Hermana, portiera w jej domu.
– Pani Erskine wyjechała mniej więcej godzinę temu poinformował mnie. – Pojechała pokazać Lucy babci w Albany.
Matka Karen również nie odbierała, ale zostawiłem wiadomość, aby Karen zaraz po przyjeździe zadzwoniła do mnie i żeby zostały poza Nowym Jorkiem, aż to szaleństwo się skończy. Jeśli mnie posłuchają, będę miał jeden problem mniej.
Bardzo chętnie opowiedziałbym komuś z władz o koszmarach nocnych Teda, o Śpiewającej Skale i wyciągniętej postaci, która przeszła przez drzwi mojej sypialni, wiadomo jednak było, co się stanie, jeżeli spróbuję. W najlepszym wypadku uznano by mnie za szukającego rozgłosu szarlatana. Wystarczyłoby, żeby sprawdzili moje akta. Październik tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego – skazany za nieuczciwe wejście w posiadanie pięcioletniego chevroleta malibu przez wmówienie starszej pani z Englewood Cliffs, że mogę się porozumieć z jej zmarłym mężem jedynie poprzez radio w jej samochodzie. Było to oczywiście kłamstwo – a samochód okazał się kompletną ruiną, co też nie świadczy dobrze o moich umiejętnościach jasnowidzenia.
Właśnie… Potrzebuję kogoś, kto jest medium i przemówi w moim imieniu, pomyślałem nagle. Wiarygodnego medium. Kogoś szanowanego, poważnego, kogo słowa zostaną potraktowane poważnie.
Znałem takie dwie osoby. Leon Bordeman pracował w Nowojorskim Instytucie Badań Mediumicznych i twierdził, że regularnie rozmawia z Benjaminem Franklinem, choć wątpiłem, aby ten stary protekcjonalny osioł zechciał ze mną porozmawiać. Była także oczywiście Amelia Carlsson, z domu Crusoe, przypuszczałem jednak, że jak na ten żywot, ma mnie serdecznie dość. Nie twierdzę, że mnie nie lubiła, ale zawsze, nawet jeśli nie miałem takiego zamiaru, zjawiałem się u jej drzwi z porcją różnorodnych zmartwień i wszelkiego rodzaju przerażających mrocznych problemów.
Wkrótce potem w wiadomościach pokazano szacowną kobietę w średnim wieku, stojącą na czworaka pośrodku działu z obuwiem Bloomingdale’a i zarzygującą podłogą krwią. Doszedłem do wniosku, że nawet jeśli Amelia nie chciałaby ze rozmawiać, muszę spróbować. Podniosłem słuchawkę i wystukałem jej numer.
Kiedy dzwonek po drugiej stronie linii dzwonił, przepowiadałem sobie w pamięci, co powiedzieć. „Amelio, nie odkładaj słuchawki, to ja, Harry. Amelio, rozpaczliwie potrzebuję twojej mocy. Nowy Jork potrzebuje twojej pomocy. Amelio, nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale…”.
Telefon dzwonił i dzwonił i już prawie byłem pewien, że pozostało mi jedynie pozostawienie kolejnej wiadomości, ale słuchawkę w końcu podniesiono i odezwał się głos z wyraźnym skandynawskim akcentem:
– Bertil Carlsson.
– O, dzień dobry! Na pewno mówię z panem Carlssonem?
– Zgadza się, Bertil Carlsson. Z kim rozmawiam?
– Przy telefonie Harry Erskine. – W słuchawce zapanowała cisza. – Harry… Erskine…
W dalszym ciągu nie było odpowiedzi. Właśnie zamierzałem ponownie się przedstawić, kiedy Bertil Carlsson zapytał:
– Tak?
– Hm, panie Carlsson… kiedyś przyjaźniłem się z pańską żoną. Mam nadzieję, że ciągle jeszcze jesteśmy przyjaciółmi. Nie pokłóciliśmy się ani nic w tym rodzaju, tylko po prostu od pewnego czasu się nie widzieliśmy. Od kilku lat, jeśli mam być szczery. No, od dwóch, może trzech.
– Wiem, kim pan jest, panie Erskine. Moja żona wspominała o panu.
– Świetnie! Mam nadzieję, że pozytywnie.
– Pozytywnie? Nie.
– No tak, chyba by tego nie zrobiła. Nie, żeby coś między nami… chcę powiedzieć, że kiedy się ostatnio widzieliśmy, wszystko odbyło się w dość przyjaznej atmosferze…
– Czego pan chce, panie Erskine?
– – Oglądał pan wiadomości? O tej epidemii?
– Tak, właśnie oglądamy. A przynajmniej próbujemy
– Więc Amelia jest z panem?
Zapadła kolejna długa przerwa.
– Nie sądzę, abym chciał, by z panem rozmawiała. Może nie opowiedziała mi o wszystkim, co razem robiliście, ale wolałbym, żeby nie miała z panem więcej do czynienia. – Wypowiedział „wolałbym” w taki sposób, że zacząłem się zastanawiać, jak brzmiałoby w jego ustach słowo „volvo”.
– Panie Carlsson, rozumiem pańskie uczucia. Naprawdę, Na pańskim miejscu też bym nie chciał, aby moja żona miała ze mną więcej do czynienia, ale widzi pan, co się dzieje. Ta epidemia. Chyba wiem, co ją powoduje, i uważam, że mógłbym pomóc uratować masę ludzi.
Читать дальше