– Jest coś? – spytał Ted, trzymając się w bezpiecznej odległości.
– Nic. Ktokolwiek to był lub cokolwiek to było, zniknęło.
– Przykro mi, facet. Za bardzo się bałem, naprawdę. Czułem, jakie to jest złe. Naprawdę czułem. To było jak w dzieciństwie, kiedy na drzwiach mojej sypialni wisiał szlafrok He-Mana i wiedziałem, że żyje i kiedy tylko mama zejdzie na dół, skoczy na mnie.
– Nie, Ted – powiedziałem, starając się zachować spokój. – To coś całkiem innego. Szlafrok He-Mana nie żył i nie skoczył na pana, ale pański strach przed nim był wystarczająco prawdziwy. Ja bałem się kształtu słojów na okleinie drzwi szafy w moim pokoju. Jeden z nich przypominał wilka i nie mogłem na niego patrzeć, żeby wilk nic przegryzł mi gardła, czego oczywiście nigdy nie zrobił.
– To coś, co było tu w środku… co to było? – dopytywał Ted.
– Na pewno było to coś żywego, ale nie zdążyliśmy tego zobaczyć.
– Czułem tak wielkie zło… tak wielkie, że aż marszczyła mi się skóra, i czułem to. Pachniało jak… bleeee…
Zdjąłem z głowy złotą czapeczkę i przeciągnąłem palcami przez włosy. Kimkolwiek była wyciągnięta postać, zdecydowanie miała złe zamiary – przynajmniej w stosunku do Teda. Oznaczało to, że muszę podjąć trudną decyzję – albo sprzedam Tedowi trochę ziół z Magicznej Spiżarni i odeślę go z Bogiem (na co miałem wielką ochotę), albo dowiem się, co za stwór chował się w mojej sypialni, dlaczego wywoływał u Teda koszmary senne, i spróbuję wysłać go z powrotem do zarośniętego pajęczynami zakątka świata duchów, z którego przybył.
Z mojego niezbyt długiego, ale burzliwego życia wyniosłem wiedzę, że stwory o złych zamiarach nie lubią, by się mieszać ich sprawy. Wszelkie próby pozbycia się ich kończą się zazwyczaj katastrofą i kontaktem ze zjawiskami, które przez długi czas nie pozwalają spokojnie spać. Poddałem się. Podszedłem do szafki, odkręciłem żółty słój i wyjąłem pęczek suszonej bylicy.
– Ted, dam to panu za darmo.
Młody człowiek uważnie przyjrzał się ziołu.
– Co mam z tym zrobić? Palić?
– Na pana miejscu bym tego nie robił. Najlepiej będzie przywiązać je do wezgłowia łóżka, co ochroni przez złymi snami.
– To jakieś zielsko.
– Tak, ale nie jest to zwykłe zielsko. To bylica pospolita, którą Celtowie nazywają „zielem czarownic”. W odróżnieniu od innych roślin pochyla się na północ, co oznacza, że jest magnetyczna, a więc bardzo wrażliwa na odbieranie nadprzyrodzonych sygnałów. Nie wiadomo, może… powie panu coś o tym, dlaczego ta… rzecz… zakłóca panu sen.
– Sądzi pan? – Ted był wyraźnie rozczarowany.
Objąłem go.
– Nie wiem, co jeszcze mógłbym dla pana zrobić. Spróbowałem wszystkiego, co umiem, ale pan wszystko zmarnował. Dowiedziałem się, co powoduje pańskie koszmary, skoro jednak nie chce pan spojrzeć temu w oczy, co mogę zrobić?
– Może powinniśmy poprosić pańskiego przewodnika duchowego o powtórkę?
– Przykro mi, Ted. Nie zrobi tego.
– Obiecuję, że tym razem wezmę się w garść. – Wciągnął dwa razy powietrze, które zaświstało mu w nosie, i stanął na baczność. Pokręciłem jednak głową.
– Ted, Śpiewająca Skała to szaman Siuksów i jest bard? dumny. Jeżeli Siuksowie sądzą, że nie okazano im wdzięczność za to, co zrobili, umieją się mocno nabzdyczyć, a Śpiewająca Skała jest w tym mistrzem. Zorganizowanie dla nas tego spotkania prawdopodobnie kosztowało go więcej wysiłku, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, a my co zrobiliśmy? Nie mieliśmy jaj, żeby na to spojrzeć. Naprawdę sądzi pan, że zrobi nam powtórkę?
Niemal słyszałem, jak Śpiewająca Skała mówi tym swoim oschłym, sarkastycznym tonem: „Biali ludzie! Ale z was wojownicy! Gdybym własnymi rękami zabił niedźwiedzia i położył go zakrwawionego u waszych stóp, ucieklibyście ze strachu jak przerażone dzieci!”.
– Rozumiem – mruknął Ted i wytarł nos grzbietem dłoni. – A może spróbujemy jutro?
– Nie sądzę. To nie jest umawianie się na wizytę u dentysty.
– Niech pan się nad tym zastanowi. Wypróbuję to zioło dziś wieczorem, ale jeżeli znów będę miał koszmary…
Dwie albo trzy przecznice dalej zawyła syrena ambulansu, po chwili dołączyła do niej następna – znacznie bliżej – a potem jeszcze jedna. Przypomniał mi się jedenasty września, wyjące wszędzie tamtego dnia syreny i poczucie, że świat zawalił się pod nami.
– Dobrze – odparłem. – Zastanowię się. Przykro mi, że nie mogłem dla pana więcej zrobić.
Odprowadziłem Teda do drzwi. Zszedł kilka schodków, po czym odwrócił się i popatrzył na mnie jak porzucony szczeniak, kiedy jednak pojął, że nie zamierzam zmienić zdania, powlókł się powoli w dół, schodek za schodkiem, z całej siły próbując sprawić, abym poczuł się winny.
Poczekałem, aż na dole trzasną drzwi, i wróciłem do mieszkania. Odsunąłem zasłony, aby do środka wpadło nieco światła. Zdjąłem tunikę i powiesiłem ją na wieszaku na kapelusze. Wyjąłem z lodówki puszką guinnessa i wróciłem do zielonego welurowego fotela, który uratowałem z zaułka za hotelem Algonquin. Jego najlepsze czasy już dawno minęły. Tył oparcia był pęknięty, a wypełnienie wyłaziło na zewnątrz, ale kto wie – może siadywał w nim Alexander Woollcott, który był jednym z moich bohaterów. „Między dzikimi zwierzętami istnieje swego rodzaju współpraca – powiedział kiedyś. – Bocian i wilk polują w tej samej okolicy”.
Wymacałem pod poduszką pilota i włączyłem telewizor. W poszukiwaniu baseballu przeskakiwałem z kanału na kanał, ale niemal każda stacja pokazywała sceny z nowojorskich szpitali, karetki i lekarzy. Biegnący u dołu ekranu napis informował: WAMPIRZA EPIDEMIA ATAKUJE MANHATTAN… SETKI LUDZI OGARNIĘTYCH PRAGNIENIEM KRWI… PONAD STU ZABITYCH… BURMISTRZ BRANDISI OGŁASZA STAN WYJĄTKOWY…
A więc to dlatego wyły syreny. Zwiększyłem siłę głosu i zacząłem słuchać. To było niewiarygodne… Na ekranie pojawił się urzędnik wyższego szczebla z Ośrodków Zwalczania Chorób Zakaźnych, łysiejący mężczyzna, który wyglądał jak hologram ze Star Treka. „…niemożliwy do opanowania przymus picia świeżej ludzkiej krwi, który każe zabijać przyjaciół, członków rodziny, a nawet własne dzieci. Kiedy chory zaspokoi pragnienie krwi, po kilku godzinach dochodzi do gwałtownych wymiotów, a następnie do zatrzymania pracy serca. Siedemnaście osób spośród tych, które zapadły na tę tajemniczą chorobę, już zmarło i obawiam się, że musimy się spodziewać znacznie większej liczby zgonów”.
Czarna dziennikarka zapytała go:
„Czy wiadomo coś na temat przyczyn tej epidemii?”.
Urzędnik pokręcił głową, potrząsając obwisłymi policzkami.
»Na razie mogę jedynie powiedzieć, że nie ma tu podobieństwa do żadnej znanej choroby i być może wcale nie jest to choroba w ogólnie przyjętym znaczeniu tego słowa. Specjaliści CDC i Medcomu pracują bez przerwy nad tą sprawą, wspomagani przez naczelnych patologów z niemal wszystkich większych szpitali w Nowym Jorku.
„Jak obywatele mają się chronić?”.
„Zalecamy zachowywać się normalnie, ale w przypadku pojawienia się pieczenia skóry, nadwrażliwości na światło albo nadzwyczaj silnego pragnienia należy zgłaszać się do lekarzy”
Przełknąłem łyk guinnessa i beknąłem. Choć na ulicy wyły syreny, nie chciało mi się w to wszystko wierzyć. To musi być jakieś przedstawienie. Uwspółcześniona wersja Wojny światów Tym razem z wampirami. Oczywiście…
Читать дальше