– Czy istnieje jakaś choroba, która powoduje, że ludzie piją ludzką krew?
– Nie, choć sądzę, że mogą istnieć psychozy urojeniowe, w których chory może uważać, że musi to robić.
– Czyli pani Fireman jest przypadkiem kwalifikującym się do czubków?
– Nie używamy tu takich pojęć, poruczniku. Przede wszystkim dlatego, że nie są one precyzyjne. Istnieje wiele rodzajów czubków: od depresji dwubiegunowej po socjopatię. Poza tym, jak już mówiłem, jeszcze nie skończyliśmy badań.
– Powiedziała panu, dlaczego piła krew?
– Powiedziała, że światło w jej mieszkaniu sprawiało, że czuła się, jakby płonęła, i musiała napić się krwi, aby nie spalić się żywcem. Możliwe, że wrażenie „palenia się” było prawdziwe, ale jej reakcja na ten objaw była psychotyczna. To się zdarza. Kiedyś miałem pacjenta z rakiem żołądka, który był przekonany, że zjadają go od środka owady z kosmosu, i aby je zabić, połknął środek owadobójczy. Gdy ludzie doznają bardzo silnego bólu, może to zaburzyć percepcję rzeczywistości.
– Rozumiem, ale chciałbym, aby spróbował pan ocenić, czy pani Fireman jest świadoma swoich czynów. Pana zdaniem potrafi odróżnić dobro od zła?
Zahuczał dzwonek telefonu.
– Przepraszam – powiedział Frank i podniósł słuchawką Posłuchał, skinął głową, po czym odłożył słuchawkę, nie cofnął jednak ręki, jakby chciał sprawić, żeby telefon ponownie nie zadzwonił.
– Mamy problem, poruczniku.
– Nowy czy ten stary się pogorszył?
– Nie wiem. Może jedno i drugie. Mniej więcej godzinę temu przywieziono do nas młodego mężczyznę, który wymiotował krwią tak samo jak pani Fireman. Też miał objawy nadwrażliwości na światło… posmarował się kremem przeciwsłonecznym. Zbadaliśmy zawartość jego żołądka i mamy już wstępne wyniki.
– Tak?
– Trzy litry krwi, nie jego.
– Jezu!
– To nie wszystko. Doktor Garrett właśnie przyjął następnego pacjenta. Mężczyzna w średnim wieku, również wymiotujący krwią, twarz i dłonie pokryte grubą warstwą kremu.
– Kolejny? Może to jakaś sekta ludzi pijących krew?
– Nie wiadomo jeszcze, co jest przyczyną. To może być wirusowe, jakaś mutacja, wywołana przez wysoką temperaturę i wilgotność. A może to wcale nie choroba somatyczna, tylko jakaś masowa histeria?
– Myśli pan, że to zaraźliwe?
– Jak na razie nic nie wiadomo. Ale przestrzegamy wszystkich procedur, przewidzianych na wypadek choroby zakaźnej.
– Dobrze, Ryker, na pewno! – wrzasnął na korytarzu detektyw Mancini. – Zadzwonię później! – Wrócił do gabinetu, potykając się po drodze o kosz na śmieci.
– No i? – spytał porucznik Roberts.
– Strzał w dziesiątkę, poruczniku. Znaleźli ich w kuchni. Dwa trupy, kobieta i mężczyzna, po dwadzieścia kilka lat, z poderżniętymi gardłami, wykrwawieni. – Zajrzał do notesu i pociągnął nosem. – Pan Michael Harris i… panna Priscilla Trueman.
– Boże… – jęknął Frank. Mimo wyznania Susan i medycznych dowodów do tej pory nie bardzo wierzył w całą tę historię.
Miał wrażenie, jakby w połowie horroru na sali kinowej nagi zapaliło się światło i stwierdził, że jest opryskany świeżą, jeszcze ciepłą krwią.
– Cóż, wygląda na to, że mamy podwójne zabójstwo, a to dopiero początek – mruknął porucznik Roberts i popatrzył na zegarek. – Ponieważ pani Fireman nie jest w stanie odpowiadać na nasze pytania, myślę, że powinniśmy obejrzeć osobiście jej robótkę. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu wrócimy później. Chciałbym także przesłuchać tych dwóch nowych pacjentów z izby przyjęć, o których pan wspominał i dowiedzieć się, czyją oni krew pili.
– Oczywiście, kiedy tylko pan zechce – odparł Frank. Nagle zrobiło mu się zimno, zemdliło go i musiał usiąść. – Jeżeli Susan Fireman zacznie dochodzić do siebie, zadzwonię do pana.
Porucznik Roberts zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na Franka.
– Wszystko w porządku, doktorze? Wygląda pan, jakby się panu zrobiło niedobrze.
– Nic mi nie jest. To chyba tylko lekki szok.
– Nie ma się co dziwić. Proszę się nie spieszyć, zobaczymy się na dole, w izbie przyjęć.
– Poruczniku… zanim pan pójdzie…
– Tak? Co się stało?
– Może to nieważne, ale Susan Fireman mówiła coś w obcym języku. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem… może to coś wschodnioeuropejskiego. Ten młody człowiek, którego przywieziono po niej, mówił w tym samym języku.
– Naprawdę?
– Total nustro … coś w tym stylu. Było znacznie więcej słów.
Porucznik Roberts uniósł brwi.
– Total nustro? Nic mi to nie mówi. Chociaż… – Wyjął notes i zapisał. – Total nustro . Dobrze, że pan zapamiętał. Nigdy nie wiadomo.
– Pomyśleliśmy z doktorem Garrettem, że może to mieć jakieś znaczenie. A nuż to jacyś terroryści albo ja wiem?
– No tak, oczywiście. Warto o tym pamiętać. Mogą być al-Kaidy i próbują rozprzestrzeniać tę chorobę jak wąglika. Z drugiej strony, jak pan sam mówi, może to wcale nie choroba, a ci ludzie po prostu należą do tego samego klubu esperanto. Może to wina gorąca, wszyscy powariowali i zamiast Mr Pibba chce im się pić Rh minus. Dopóki się nie dowiemy, co się, do cholery, dzieje, nie dowiemy się, co się, do cholery, dzieje.
Znów zabrzęczał telefon. Frank wcisnął klawisz interkomu, aby porucznik Roberts też mógł słuchać.
– Frank, tu znów Dean Garrett. Właśnie dzwonił ósmy ambulans, że wiozą trzech ludzi, wymiotujących krwią, i ostrzegają, że powinniśmy spodziewać się więcej. NYU Downtown ma pięć przypadków, St Luke trzy, a Lennox Hill dwa.
– Jezu, to zaczyna wyglądać na epidemię… – jęknął Frank.
– Albo na masakrę – mruknął porucznik Roberts. – Albo jedno i drugie. Zastanówmy się: jeżeli wszyscy ci ludzie pili ludzką krew, to ile musieli poderżnąć gardeł?
Znów zaterkotała komórka detektywa Manciniego.
– Wiadomość od inspektora Conroya, poruczniku. Chce, żebyśmy wracali na komisariat. Natychmiast.
– No dobrze, panie doktorze – powiedział Roberts. – Chyba na razie musimy pana zostawić.
– Skoro panowie muszą… Zadzwonić do was w sprawie Susan Fireman?
– Oczywiście. Mam przeczucie, że i pan, i ja będziemy się w najbliższych dniach bardzo nawzajem potrzebować.
Frank nalał sobie szklankę wody i zszedł do Susan. Jej skóra jeszcze bardziej przeświecała, niż wtedy, kiedy był u niej Poprzednio. Gdy podchodził do łóżka, uśmiechnęła się blado.
– Kto to był? – spytała.
– Policja. Posłali do pani mieszkania detektywów, pani przyjaciół.
– Rozumiem.
Frank odchrząknął.
– Chcą z panią porozmawiać, kiedy się pani lepiej poczuje.
– Która godzina? Spałam…
– Za dwadzieścia pięć trzecia. Może spróbuje pani jeszcze pospać? Odpoczynek to dla pani najlepsza rzecz.
Pokręciła głową.
– Nie mogę… cały czas mam ten sen.
Frank popatrzył na nią uważnie.
– Mam kłopoty, prawda? – spytała.
– Jeżeli zabiła pani Michaela i Prissy, to tak.
– To nieistotne. Nie da się skazać zmarłego, prawda?
– Nie rozumiem… nie umrze pani.
– Ale żyć też nie będę.
Frank przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.
– Muszę iść. Mamy na dole kryzys.
– Nie nienawidzi mnie pan za to, że zabiłam Michaela i Prissy?
– Moją rolą nie jest nienawidzenie pacjentów… niezależnie od tego, co zrobili.
Читать дальше