Wyrwałem ręce z dłoni Teda i tak nieporadnie wstałem, że krzesło poleciało do tyłu i przewróciło się na podłogę z głośnym łoskotem.
Ted otworzył oczy i zamrugał.
– Co się dzieje?
– Chyba tu jest. – Okrążyłem stół, cały czas nadstawiając uszu.
– Kto?
– Ten, kto powoduje pana koszmary nocne. Śpiewającej Skale udało się go przyprowadzić, żeby go pan sobie obejrzał.
– Nie rozumiem.
– To proste. Koszmary nocne zawsze są powodowane przez duchy, takie lub inne. Kiedy ma się zły sen, z pewnością sprawcą tego jest ktoś nieżyjący. W większości przypadków zmarli nie robią tego z rozmysłem, ale czasami chcą kogoś wystraszyć. – Przerwałem, by przez chwilę posłuchać. – Jedynym sposobem, aby się dowiedzieć, jaki duch powoduje senny koszmar, jest poproszenie przewodnika duchowego o to aby go pokazał.
– I ten duch tu jest?
– Właśnie.
Ted rozejrzał się niepewnie.
– Gdzie? Nikogo nie widzą.
– Tam – wyjaśniłem, wskazując na drzwi sypialni.
– Tam? Jak dostał się do środka?
Moja bransoletka ostro, niecierpliwie zagrzechotała. Dowiedzenie się, kto jest sprawcą koszmarów Teda i sprowadzenie go tutaj prawdopodobnie kosztowało Śpiewającą Skałę sporo energii spirytualnej i pewnie było też dość niebezpieczne. Duch potrafiący stworzyć iluzję skrzyni, w której można się udusić, oraz płynącego po morzu, załadowanego po brzegi statku, nie był czymś, z czego można sobie żartować.
– Idziemy – powiedziałem i dałem Tedowi znak, aby poszedł za mną w kierunku sypialni.
Przycisnąłem ucho do drzwi i zacząłem nadsłuchiwać. Początkowo mogło się zdawać, że w środku jest cicho, po chwili jednak usłyszałem cichuteńki szept – albo raczej setki szeptów, tysiące szeptów – całą katedrę, wypełnioną żarliwie modlącymi się zakonnicami.
Tatal nostru carele esti in ceruri, sfinteasca-se numele tau…
Sięgnąłem do plastikowej gałki. Był tylko jeden sposób dowiedzenia się, jak wygląda ten duch – stanięcie z nim twarzą w twarz – ale serce tak mocno waliło mi o żebra, że aż bolały.
Vie imparatia ta, faca-se voia ta…
– Nie! – wykrzyknął histerycznie Ted głosem załamującym się jak u nastolatka.
– Ted, on tu jest, ale Śpiewająca Skała nie utrzyma go zbyt długo.
– Nie chcę go widzieć! Proszę, człowieku… czuję, jaki jest zły! Nie chcę go oglądać! Bransoletka na stole ponownie zagrzechotała.
– To jedyna szansa! Jeśli nie spojrzy mu pan teraz w oczy, może pan mieć ten koszmar nocny do końca życia! Ted! Niech pan posłucha! Ted!
Ale on się cofnął. Ręce miał wysoko uniesione i gwałtownie rzucał głową na boki.
– Nie mogę, facet! Nic mogę na niego patrzeć! Czuję, jak bardzo jest zły! Jeszcze nigdy nie spotkałem czegoś tak złego!
– Ted, musi pan! Nie ma pan wyboru!
Sam również nie miałem ochoty otwierać drzwi do sypialni. Wydawało się, że szeptów robi się coraz więcej – jakby za drzwiami ukrywały się miliony duchów, modlących się żarliwie o wyzwolenie. Dochodził do tego zapach – mdlący zapach kurzego mięsa, którego skórę zaczynają pokrywać pierwsze ciemnozielone pasma zepsucia, zapchanych włosami zlewów i skwaśniałego mleka.
Równocześnie wiedziałem, że musimy stanąć naprzeciwko ducha, którego sprowadził do mnie Śpiewająca Skała. Jeżeli tego nie zrobimy, być może już nigdy nie będę mógł go wezwać. Jeżeli poprosisz Siuksa, a nawet nie poprosisz – da ci wszystko, co posiada, ale nigdy nie daruje ci braku wdzięczności.
– Ted, otwieram drzwi! Musi pan zobaczyć, nieważne, co to jest!
Opadł na kolana.
– Nie mogę, człowieku! Proszę…
Zza drzwi dobiegło wściekłe stukanie, jakby łomotało o nie stado szarańczy. Bransoletka na stole wydała z siebie pojedynczy, pozbawiony entuzjazmu grzechot i zamilkła. Świece zaczęły filować i przygasły, jakby płomieniom zabrakło tlenu. Jeśli nie zajrzę teraz do sypialni, nigdy się nie dowiem, kto i dlaczego dręczył Teda koszmarami, które mogły doprowadzić go do obłędu albo do popełnienia samobójstwa.
Tak więc otworzyłem drzwi.
Miasto krwi
– Możemy z nią porozmawiać? – spytał porucznik Roberts, wskazując głową w stroną łóżka Susan Fireman. Jego głos był głęboki i dźwięczny, jakby ukrywał pod marynarką głośnik basowy, i miał wyraźny południowy akcent – z Karoliny Południowej albo Georgii.
– Jeszcze nie. Nie sądzę, abyście panowie zdołali się z nią porozumieć.
– Ale rozmawiała z panem?
W pobliżu stała blada krostowata młoda zakonnica, która udawała, że nie słucha.
– Chyba najlepiej będzie, jeżeli pójdziemy do mojego gabinetu – zaproponował Frank. – Posłaliście kogoś do jej mieszkania?
– Pewnie – odparł porucznik Roberts. – Zawiadomią mnie zaraz, jak czegoś się dowiedzą.
Wjechali w milczeniu na dwudzieste szóste piętro. Jechała z nimi jedynie drobna koreańska pielęgniarka w wielkich białych sportowych butach, która cały czas ziewała, co sprawiło, że detektyw Mancini też zaczął ziewać.
Frank niemal wepchnął policjantów do swojego gabinetu i zamknął za nimi drzwi.
– Usiądą panowie?
– Niekoniecznie – odrzekł Roberts. Był wysoki i miał tak poważną, minę, że bardziej przypominał kaznodzieję niż policjanta. Miał też na sobie czarny garnitur, czarną jedwabną koszulę z czarnym jedwabnym krawatem i bardzo błyszczące czarne buty.
– Kiedy z nią rozmawiałem, panna Fireman miała wysoką gorączkę, więc nie dam głowy za prawdziwość jej słów – powiedział Frank.
– Nie jest pan na miejscu dla świadków, doktorze. Niech pan streści, co mówiła.
– Mieszka razem z koleżanką o imieniu Prissy i kolegą o imieniu Michael. Powiedziała mi, że… no cóż, że poderżnęła im gardła kuchennym nożem i piła ich krew prosto z przeciętych tętnic szyjnych.
Zapadła długa cisza – tak długa, że Frank zaczął wątpić, czy porucznik usłyszał jego słowa. W końcu policjant wyjął chusteczkę – dla odmiany śnieżnobiałą – i wydmuchał w nią nos. Trzeba przyznać, że przed schowaniem jej nie zajrzał do środka.
– Czy ma pan jakiś powód podejrzewać, że to mistyfikacja?
– Jak powiedziałem, nie mam pewności, ale krew, którą zwymiotowała, była krwią ludzką, i to nie jej grupy. Sądząc po ilości, prawdopodobnie mówiła prawdę.
– Nie ma szansy, aby któraś z ofiar mogła przeżyć?
– Raczej nie. Przeciętny człowiek ma mniej więcej pięć i pół litra krwi i przy utracie ponad dwudziestu procent…
Telefon detektywa Manciniego zaterkotał.
– Ryker? Tak, sekundę… nie słyszę cię, sygnał zanika. – Detektyw odwrócił się do porucznika. – To Ryker. Muszę wyjść na korytarz.
Choć wyszedł i zamknął za sobą drzwi, słychać było, jak krzyczy do słuchawki.
– Jesteś tam?! Jesteś na miejscu?! Jak to, nikt nie otwiera? Przypuszczamy, że nie żyją, baranie!
Porucznik Roberts przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się nad czymś.
– Co właściwie jest z panią Fireman? – spytał w końcu Frank wzruszył ramionami.
– Ma anemię i bardzo niskie ciśnienie krwi, a jej oczy są nadwrażliwe na światło. Dlatego opuściliśmy w jej pokoju żaluzje.
– Więc na co choruje? Ma to jakąś nazwę?
– Szczerze mówiąc, nie wiemy. Przeprowadzamy kolejne badania, ale dopóki nie otrzymamy wyników, to tylko zgadywanie. Jej organizm zawiera dość niezwykły enzym, lecz jeszcze nie wiemy, co to jest.
Читать дальше