Obudziły go odgłosy jakiejś szamotaniny. Usiadł gwałtownie na posłaniu. W ciemności niewiele było widać. Co się dzieje?! Otworzył skrytkę i zacisnął dłoń na rękojeści rewolweru.
- Zapal, proszę, świecę - odezwał się Maksym.
Staszek pospiesznie namacał na framudze okna krzesiwo i pudełeczko z hubką. Ścisnął w palcach znajomy przedmiot. Jedna iskra, druga, piąta...
Do diabła, przydałaby się zapalniczka!
Wreszcie hubka zaczęła się żarzyć. Rozdmuchał płomyk i odpalił knot. Teraz dopiero w słabym blasku świecy mógł się zorientować, co zaszło.
Maksym siedział okrakiem, przygniatając Helę do podłogi. Jedną dłonią trzymał ją za nadgarstki, drugą zatykał usta. Dziewczyna miotała się, próbowała kopnąć go kolanami.
- Sam widzisz, a to się porobiło - powiedział. - Drzemię sobie dniem całym znużony, a tu nagle poczułem się, jak pewnej nocy w chutorze u przyjaciół. Do stodoły żem wtedy poszedł i gdym się na sianku wylegiwał, córka znajomego zaszła w odwiedziny, bo zechciała przygód zaznać... Tak i tym razem śpię sobie, a tu nagłe nieomal naga dziewuszka pod kołdrę mi włazi... Sądziłem wpierw, że panna Hela poszła do wygódki i wracając, pokoje i łóżka w ciemności pomyliła, potem o głębi waszej przyjaźni pomyślałem, ale szybko zmiarkowałem, w czym rzecz... To nie ona.
Patrzył na twarz dziewczyny, a dokładniej, na tę część, którą widział. Wpatrywał się w oczy. Wyglądał na zmieszanego i nawet trochę przestraszonego.
- To nie jest twoja Hela - powtórzył, powoli tracąc dotychczasowy wesoły ton głosu. - Coś w nią wlazło. Coś obcego. Popatrz na lico.
- Wiem.
- Potrzymaj ją za ręce.
Staszek chwycił nadgarstki Estery. Szarpnęła potężnie, ale nie puścił. Maksym pospiesznie szukał czegoś w sakwie i wyjąwszy małą metalową butelkę, odkręcił i chlapnął na krzyż.
- Wo imia Otca, Syna i Spasa Swiethogo...
Nic się nie stało. Nadal szarpała się wściekle.
- Trza ją będzie związać - powiedział Kozak poważnie. - A rano konopie przy niej spalimy, to się uspokoi... Może. Będziesz cicho?
Kiwnęła potakująco. Puścił jej głowę. Wyrzuciła z siebie szeptem piętrową wiązankę żydowskich przekleństw. Staszek zrozumiał piąte przez dziesiąte, ale i tak poczuł, jak czerwienieją mu uszy.
- Tak bywało już wcześniej - jego towarzysz raczej stwierdził, niż zapytał.
- Bywało. Zawsze mijało po pewnym czasie... Pewnie sądzisz, że to opętanie? - prychnął.
- Nie. - Kozak pokręcił głową. - Na pewno nie opętanie. Zważ, że chlapnąłem ją wodą święconą, a obca dusza wcale się nie cofnęła. Gdyby to opętanie było, diabła tak nie wygonisz, ale zaboli go i da po sobie poznać... Moim zdaniem, to tylko w głowie coś jej się popsowało. Bywa tak czasem, że człek jakby dwa serca i dwie dusze w jednym ciele miał, a jak na umyśle słaby, to i dysputy sam ze sobą wiedzie, co nie zawsze głupie, bo z mądrym wżdy warto pogadać... - filozofował.
Milczała, patrząc na nich wściekle. Świeca zapełgała.
- Ciężko mi - warknęła.
- I zimno zapewne - uśmiechnął się Maksym. - I dechy zdeptane w zadek gniotą... Pech prawdziwy, żeś w giezło jedynie odziana, a tu nikt nie ma jakoś ochoty swaźbnić. Sama widzisz, żeś niepotrzebnie do głowy Heli w odwiedziny wpadła. Odejdź zatem, gdzie twe miejsce... Przegrałaś.
Warknęła raz jeszcze. Osobowość Estery już się cofała. Maksym puścił ją i wstał. Twarz dziewczyny przebiegały nerwowe tiki. Drżała.
- Ja... - wykrztusiła, czerwieniąc się jak burak.
- Nie ty. Tamta - powiedział Maksym z prostotą. - Zobaczyła, że z nami nic nie wskóra, i poszła sobie precz. A czego chciała, nie wiem, bo w jewrejskiej mowie, choć do niemieckiego podobna, nijak się nie mogę połapać.
- Ale ja... - Zebrała materiał na dekolcie.
- Nic nie widziałem, ciemno tu jak w grobie. A nawet jeśli coś widziałem, to i tak zaraz zapomniałem. - Uśmiechnął się. - Spać pora, nie myśl już o tym. U nas na Siczy niejeden Kozak, co w bitwie rany na głowie poniósł, gorsze wygłupy czyni.
Kiwnęła głową i schowała ją w ramiona. Wyglądała jak kupka nieszczęścia.
- Ja... do siebie pójdę - szepnęła. - Przepraszam...
- Jeśli trzeba, możemy przy tobie posiedzieć - zaofiarował się Staszek.
- Nie, dziękuję. Tak nie wypada. Śpijcie, proszę...
Chłopak uwalił się na sienniku. Walka z Esterą wykończyła go fizycznie i psychicznie. Czuł zawroty głowy. Przesunął palcami po wargach. Wspomnienie dotyku jej ust paliło...
- Się porobiło - westchnął Maksym. - Często ją tak łapie?
- Czasami - wyjaśnił Staszek. - Dziękuję.
- Ni ma za szczo.
Kozak zdmuchnął świecę.
*
Przy śniadaniu ani Maksym, ani Hela nie wspomnieli o tym, co zaszło w nocy. Dziewczyna siedziała trochę blada, ale Kozak odzyskał swój zwykły nastrój. Jadł za trzech i dowcipkował. Po posiłku poszli na podwórze na tradycyjny już trening. Tym razem Staszka czekało trudniejsze zadanie.
- Jest w tobie okruch prawdziwego złota - powiedział gospodarz. - Lecz jak to ze złotem bywa, ukryty w pokładach ziemi i błota. Wiele czasu trzeba poświęcić, by wydobyć go na powierzchnię... Poznałeś nas, wiesz, jak walczymy. A i panna Helena mądrą rzecz ci powiedziała. Poczułeś, jak to jest, gdy walczą twoje dłonie. Gdy w ruch wprawia je nie głowa, nie chłodny rozum, lecz serce... Ruszaj, waść. Twój cel: tamte drzwi od szopy na końcu podwórza. Dojdziesz żyw czy nie?
Spojrzał im w oczy. Jeden niewiarygodnie doświadczony rębajło z Dzikich Pól i dwaj smarkacze, których nie mógł zlekceważyć, bo nieomal urodzili się z bronią w ręku.
Zważył oręż w dłoni. W drugą ujął także stępiony szeroki myśliwski nóż. Przyłożył klingę do przedramienia. Kozacy uśmiechnęli się kpiąco.
Jednemu nie dałbym rady, a co dopiero trzem? Przełknął ślinę.
Skoczył. Szabla zaśpiewała w powietrzu, głownie zabrzęczały. Zbił kilka pierwszych ciosów, nożem zablokował szablę Samiłły. Na chwilę, ale wystarczyło, by go wyminąć. Machnął odruchowo szablą nad ramieniem, by zastawić się przed ciosem w plecy. Poczuł uderzenie i usłyszał zgrzyt. Udało się! Obronił się przed cięciem, które jedynie przewidział!
Hela miała rację, pomyślał. Tu rzeczywiście pracuje jakiś szósty zmysł.
I niemal natychmiast został trafiony co najmniej cztery, może pięć razy.
- Postoj!
Chłopcy opuścili broń.
- Sparowałeś pierwsze ciosy - pochwalił gospodarz. - Ale potem rytm straciłeś, przestraszyłeś się lub zamyśliłeś, zmyliłeś krok i zatrzymałeś w miejscu, miast biec do drzwi. A przecież dziś w rękach naszych tylko tępe żelazo, a nie wyostrzone na kamieniu stalowe klingi prawdziwych szabel. Raz jeszcze. Umysł niech śpi. Przed oczyma musisz mieć wyłącznie tamte wierzeje.
Skoczył. Starcie było błyskawiczne. I znowu go zatrzymali, przebył jednak ponad połowę dystansu, parując liczne uderzenia, nim zdołali go trafić po raz pierwszy.
Chyba nieźle mi idzie, poczuł dumę.
- Mołojec - pochwalił Samiłło. - Pomyśl teraz, jak to czasem w bitwie bywa, że dnia połowę tak przed siebie kroczysz, cięcia parując, aż krwi upływ na ziemię cię obali...
- Hela mówiła prawdę... - powiedział w zadumie Staszek. - Naprawdę nie trzeba patrzeć. Można do pewnego stopnia przewidzieć...
- Nie. Trzeba zachować równowagę między instynktem a obserwacją - powiedział Mychajło. - Nie jest sztuką patrzeć. Nie jest sztuką zasłonić się przed ciosem, który pada z szybkiego cięcia. Sztuką jest połączyć harmonijnie to, co mówi wzrok i szept serca...
Читать дальше