– Dwa tysiące trzysta franków to by było jakieś sześćset siedemdziesiąt gramów – obliczyłem w pamięci. – To się prawie zgadza!
– To się zapewne zgadza co do grosza, tylko część wydał po drodze albo zostawił sobie coś na drobne wydatki – mruknął Szczurogęby. – Teraz pytanie, o co, do cholery, w tym chodzi. Zostawił zakopaną całą, niemal absolutnie całą kasę. Nie planował po nią nigdy wracać. To nienormalne.
– Niezrozumiałe – mruknąłem. – Ale musi być w tym jakiś sens. Podobnie jak pozostawiony list kryje jakiś sens. Planował samobójstwo? O ile go znałem, to raczej wykluczone.
– Nie sądzę, zupełnie nie ten typ człowieka... – zamyślił się. – Może zatem masz rację z tym napromieniowaniem. Wykańczał się, może nawet domyślał się, co mu jest.
– Visby? – podsunąłem.
– Chyba trzeba tam pojechać. Pokaż teraz raporty tego sędziego śledczego.
Zabraliśmy się do lektury.
Lublin, 27 listopada 1864
Adresat: Kancelaria J. E. Namiestnika gen. Fiodora Fiodorowicza hr. Berga
Dotyczy: Sprawa śmierci ośmiu żołnierzy naszej armii zamordowanych we dworze Krzywki oraz poszukiwań Johna Murraya – domniemanego sprawcy zbrodni
Dotyczy także: Sprawa ataku na konwój przewożący więźniów na trakcie Warszawa – Lublin i śmierci 23 naszych żołnierzy
Dotyczy także: Potyczka patrolu kozackiego w lasach nałęczowskich i śmierć dwóch oficerów Wojska Dońskiego
Jak już Wasza Ekscelencja wie, na trakcie Warszawa – Lublin doszło do rozbicia konwoju podążającego do stolicy, rabunku przewożonych środków finansowych oraz uwolnienia transportowanych więźniów. Ponieważ straż przednia została zlikwidowana za pomocą kusz, prowadzona przeze mnie sprawa poszukiwań Johna Murraya nieoczekiwanie okazała się ściśle spleciona ze sprawą ataku na konwój.
Wedle zebranych informacji na północ od osady Nałęczów, w lasach, patrol kozacki poszukujący buntowników ostrzelał z zasadzki uczestników napaści na konwój, podróżujących na furmance. W wyniku ostrzału zabito konia, śmierć na miejscu poniósł woźnica, ciężko ranny został starzec, którego rysopis wskazuje na poszukiwanego Augusta Okońskiego, a bez szwanku wyszedł młodzieniec, którego wygląd pasuje do opisów i sporządzonych portretów Johna Murraya. Młodzieniec ten w skrajnie obraźliwy sposób wyzwał dowódców patrolu. Zmuszeni okolicznościami, podjęli się obrony honoru oficerskiego i polegli śmiercią bohaterską, zasieczeni bez litości przez poszukiwanego łotra. Podobnie fenomenalne opanowanie sztuki fechtunku, bezwzględność i biegłość w zadawaniu śmierci wskazywać mogą, iż przeciwnikiem Kozaków istotnie był poszukiwany John Murray. Jest to jednak tylko domniemanie mimo zgodności rysopisu, nie wiemy bowiem także, czy brał udział w ataku na konwój. Świadkowie, których oszczędzono, nie zaobserwowali nikogo odpowiadającego opisowi.
Warto jednak zwrócić uwagę, że po bitwie wśród buntowników spostrzegli rudowłosą dziewczynę, tożsamą zapewne z poszukiwaną Heleną Korzecką. Dziewczyna ta okazywała wyraźne względy jednemu z uwolnionych, jak więc można domniemywać, była jedną z inicjatorek napaści.
Przesłałem zapytanie, czy w miejscu ataku na konwój i leśnej potyczki zdołano odkryć nietypowe ślady butów. Jeśli takowe uda się wyszukać, otrzymam ich odlewy w gipsie i porównam ze zdjętymi w Krzywkach.
Wnioski: ponieważ atak na konwój był starannie zaplanowany, przeprowadzony znacznymi siłami i ewidentnie zmierzał do uwolnienia konkretnego więźnia, należy wdrożyć wnikliwe śledztwo dla wykrycia źródeł wycieku informacji. Należy kontynuować poszukiwania Heleny Korzeckiej, Krzysztofa Bieżmy i Johna Murraya. Do czasu jednoznacznego potwierdzenia informacji o zgonie kontynuowałbym także poszukiwania Augusta Okońskiego. Wobec wysokiego ryzyka, że osoby te spróbują zbiec do krajów ościennych, zawiadomić należy posterunki na kordonie granicznym, by zwróciły szczególną uwagę na podróżnych i w razie ujawnienia podczas kontroli paszportów wystawionych na te nazwiska dokonały aresztowania.
Sporządził: nadzwyczajny sędzia śledczy Tymczasowej Komisji Wojenno-Śledczej kapitan Igor Wsiewołodowicz Ogarew
Przyjechaliśmy do Gdańska dzień za wcześnie. A właściwie to nie. My przyjechaliśmy o czasie – to jacht Hipopotama, sprowadzany z Chorwacji, trochę się spóźnił. Szczurogęby wynajął nam pokój w hotelu. Zostawiliśmy bagaże i poszliśmy pozwiedzać. Dreptałem po Gdańsku. Miasto odwiedzałem dotąd głównie latem, poza sezonem wydawało się przyjemnie puste.
– Bywałeś tu – zagadnął Szczurowaty. – Wtedy, przed czterystu laty...
– Yhym... Dzielnicy, w której mieszkałem, już nie ma. Stoczni na Lastadii nie ma. Większość domów ma inne elewacje. Zresztą to przecież w znacznej mierze odbudowane po wojnie. Mojego Gdańska już nie ma. A lochu, w którym mnie trzymali, jakoś nie chcę oglądać.
– Rozumiem.
Miałem ochotę dać mu w zęby. Drażniła mnie sama jego obecność. Wkurzał mnie, gdy się ze mną zgadzał. Wkurzał, gdy polemizował. Łypnąłem na niego spod oka.
Właściwie dlaczego mnie tak drażni jego obecność? – zadumałem się. Nie jest to przecież jakaś szczególna świnia. Oczytany, bystry, można z nim pogadać, można z nim pewnie iść na piwo. Gębę ma trochę niewyjściową, ale co to za kryterium oceniać człowieka po twarzy.
– Zgłodniałem jakoś. Chcesz kebab? – zagadnął.
– Kupując kebaba, osiedlasz Araba – odgryzłem się odruchowo.
– W tym przypadku osiedlamy Wietnamczyków. – Wskazał budkę.
Faktycznie, obsługa była skośnooka. Wzruszyłem ramionami.
– Ja tam rasistą nie jestem, uważam, że może być nawet Murzyn, byle dobry Polak i katolik – powiedział, odliczając drobne.
Nie byłem pewien, czy mówi poważnie, czy robi sobie jaja. Zabrzmiało jak dowcip, ale nic nie umiałem wyczytać z paskudnej fizjonomii. Kupił sobie bułę z nadzieniem i siadł na ławce, by ją przeżuć. Powędrowałem uliczką, gapiąc się na wystawy. Fotograf, księgarnia, sklep z butami, antykwariat.
Zatrzymałem się przed witryną i dłuższą chwilę w milczeniu patrzyłem w jeden jej punkt. Po lewej stronie wystawiono stolik z intarsjowanym blatem, chiński wazon, huculski kobierzec oraz stare skrzypce bez podstawka i z jedną struną. Pośrodku leżały stare nuty, tworzące podkład pod dwa zdezelowane klarnety, oraz garść zdjęć z okresu istnienia Wolnego Miasta Gdańska. Po prawej umieszczono niewielką kamienną stelę. Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Znałem ją tylko z ustnego opisu, ale byłem pewien, że to ta sama...
Na górze płyty piaskowca wykuto głęboko krzyż i napis: „Greta † 1560”. Poniżej wyryto starannie rysunek biegnącej wiewiórki. Na kartce bielał suchy opis.
Fragment steli nagrobnej lub kommemoratywnej,
II poł. xvi wieku, warsztat gdański, cena 5400 zł
Odwróciłem się i otarłem natrętne łzy, które nagle stanęły mi w oczach. Pamięć zasypała mnie obrazami. Karczma i szynkarz zachęcający mnie i Helę do zatrudnienia służącej. Mała Niemka, grzeczna, cicha, pracowita... Wyszliśmy na spotkanie przyjaciół, a pod naszą nieobecność siepacze cara Iwana wypruli jej wnętrzności... I naraz poczułem nieprawdopodobną, zimną nienawiść. Odszukałem wzrokiem Szczurogębego. Siedział na ławce opodal i gapiąc się na nóżki mijających go japońskich turystek, wciąż przeżuwał kebab.
Podszedłem i dosiadłem się. Policzyłem powoli do dziesięciu, żeby się choć trochę uspokoić. Nie bardzo mi to pomogło. Policzyłem raz jeszcze, wybijając każdą liczbę palcem na kolanie.
Читать дальше