– Trzeba będzie msze za nich zamówić. I za innych, którzy w tym przeklętym lesie życie oddali. I dziękczynne za tych, którzy ocaleli – westchnął Piotr. – I nocami nasz proboszcz odprawiać je będzie.
– Kozacki koń i kozackie siodło... Boję się, żeby nie było z tego jakiegoś kłopotu – bąknął Staszek.
– Gdzie tam. – Student machnął lekceważąco ręką. – Wszak i kozackich koni, i kozackich siodeł po dworskich stajniach masę można znaleźć.
– Zdobyczne? – zdziwił się chłopak.
– Nie słyszałeś o tym? Fakt, z daleka żeś przybył... Paradna historia! Wyobraź sobie, rok przyszedł sześćdziesiąty drugi, Kozakom dońskim kończył się trzyletni okres służby w Polsce. No i liczyć zaczęto, jak by ich tam najtaniej odesłać do stanic, skąd pochodzili. Jechać konno całą trasę kuso. Bo to i kwatery trzeba w drodze przygotować, siano, obrok. No i dla ludzi coś do zjedzenia i do wypicia oczywiście też. Wyliczono, że aby jeden Kozak wraz z koniem do domu wrócił, trzydzieści rubli wydać trzeba. Ale umyślono, że da się i szybciej, i taniej rzecz przeprowadzić. Kozacy ruszą przez Galicję koleją na południe, nad Morze Czarne, tam wsiądą na parostatki i morzem powrócą na swoje stepy.
– Przez obce kraje?
– Tak najkrótsza droga, a cesarz w Wiedniu zgodę na przejazd dał. Dla jego kolei to przecież czysty zysk kilkanaście tysięcy luda przetransportować za żywą gotówkę. Władze krajów sąsiednich też ugadać łatwo. No ale wyszedł problem z końmi. Lądem pędzić daleko. Koleją przewieźć drogo i kłopot w podróży. Zatem umyślili sobie, żeby konie tu, w Polsce, sprzedać, a nad Wołgą nowe zakupić. I zysk jeszcze by z tego był, bo tam stada wielkie i koń przyuczony o połowę tańszy niż w Królestwie. Zatem posprzedawali Kozacy konie. Kto chciał z ziemian czy szlachty, przychodził i kupował. Najlepsze dziewięćdziesiąt rubli kosztowały, te tańsze szły po siedemdziesiąt. Cena jak za mięso, niekiedy taniej nawet. Obkupili się ludziska, a potem gdy powstanie wybuchło, konie pod wierzch dla oddziałów mieliśmy najlepsze pod słońcem. A gdy car tu wojska przysłał, koleją przybywały, bez koni. Intendentura carska kupować nowe musiała, przepłacając słono za każdą najgorszą chabetę. A co czasu i wysiłku zmarnowali, układając je pod wierzch i do walki, nawet nie policzysz.
Mała służąca wniosła kubek pełen parującego grzańca.
Nie zginąłem od kuli, wykończy mnie alkoholizm, pomyślał Staszek z melancholią.
Ale wypił „lekarstwo”. Powoli dreszcze ustąpiły i dla odmiany poczuł, jak pokrywa go pot. Westchnął cicho. Na stole pojawił się sernik.
– Co zamierzasz robić dalej? – zapytał Piotr.
– Dalej? Pojadę gdzieś... Za horyzont.
– Byłeś rękodajnym u panny Heleny. Ale nie chcesz jej już towarzyszyć... Dlaczego?
– Bo ją kocham, a odzyskała narzeczonego, z którym jest po słowie i poza którym świata nie widzi. – Chłopak wzruszył ramionami.
Młody szlachcic zamarł. Patrzył na Staszka świdrującym wzrokiem.
– A więc to tak... – mruknął.
– Tak. – Staszek rozłożył bezradnie ręce.
– Nagłe zauroczenie powinno za jakiś czas minąć – powiedziała Anna. – To jak wiosenna burza. Rozbłysk pioruna, ale niewiele z tego deszczu. A Hela niech będzie szczęśliwa z Fryderykiem.
– To nie takie proste – westchnął Staszek.
– Zżyłeś się z nią w szczególny sposób, bo uratowałeś jej życie. Przez twoje dłonie przepłynęła cząstka bożej mocy – zawyrokowała kobieta. – Moc tworzenia sprawia, że rodzice kochają swoje dzieci. Daje radość z odwracania wyroków śmierci towarzyszącą lekarzom i farmaceutom... Uratowałeś ją, to trochę tak, jakby stała się twoją córką.
Uśmiechnął się lekko. Teoria była niezwykle elegancka, ale zarazem kompletnie nietrafiona. Nie chciał prostować. Zresztą i tak by nie uwierzyli.
– Bez twojego planu byśmy go nie odbili – powiedział student. – Bez pomysłu z kuszami pewnie w ogóle darowalibyśmy sobie atak na konwój. Wystarczyło ci nic nie robić i czekać, aż go ześlą albo powieszą w Warszawie, a wtedy...
– A co on winien? – parsknął Staszek. – Miał umrzeć, bo stanął między mną a dziewczyną? To byłoby głupie. I wstrętne... Poza tym też na dwoje babka wróżyła, moje uczucia chyba pozostałyby nieodwzajemnione. Tak będzie lepiej. Godnie i honorowo. A ja... – Wzruszył ramionami. – Za parę lat zapomnę na tyle, żeby nowej ukochanej sobie poszukać. Mogę się wtedy nawet cieszyć ich szczęściem. Niech zostaną razem. Z Bogiem. To już nie moja rzecz.
– Rozumiem – uśmiechnęła się Anna. – To bardzo szlachetna postawa... Jeśli pieniędzy ci nie stanie, majątek mój niewielki, ale po ślubie zamieszkam u męża, zatem administrowanie tym małym folwarkiem i przysiółkami trzeba na kogoś scedować. Pod twoje zarządzanie pójść może. A trudno byłoby powierzyć w godniejsze i pewniejsze ręce.
– Wybaczcie, pani, dziękuję za tę wspaniałą propozycję, ale do zarządzania ludźmi trzeba znacznie większej wiedzy i doświadczenia, niż posiadam.
– Co zatem zamierzasz? – spytał ponownie student.
– Kiedyś planowałem wyruszyć do Ameryki...
– Po złoto? – uśmiechnął się Piotr. – Istotnie, co rusz prasa donosi o odkryciu kolejnych złóż. Ale czy zdołasz wyprzedzić miejscowych w wyścigu po kruszec? Oni mają bliżej.
– Poszukam własnych złóż, daleko na północy, tam, gdzie nikt inny jeszcze nie buszował. Na Alasce. Muszę tylko zarobić jakoś na bilet.
– Będziesz potrzebował znacznych kwot i na drogę, i na poszukiwania – odezwała się Anna. – Chyba możemy temu zaradzić...
– Wolałbym nie pożyczać od was pieniędzy – bąknął chłopak. – Nie wiem, kiedy będę mógł je oddać. Ani czy w ogóle zdołam je oddać.
– Pokażmy mu niespodziankę – uśmiechnął się Piotr.
Anna wstała od stołu i gestem wskazała Staszkowi drzwi. Przekręciła klucz w antycznym zamku kowalskiej roboty. Przeszli do niewielkiego pomieszczenia. Pośrodku stał elegancki sekretarzyk. Na blacie piętrzył się stosik jakichś przedmiotów, nakryty wzorzystą krakowską chustą. Dziewczyna podniosła tkaninę.
– Co to jest?! – wykrztusił Staszek na widok kilku słupków złotych monet.
– No, pieniądze. – Wzruszyła ramionami. – Będzie tego paręnaście tysięcy rubli w różnych walutach.
– Ale...
– Pamiętasz pancerną kasetę, którą zdobyliśmy podczas ataku na konwój? Kilka godzin mi zajęło otwarcie, drutami zamki próbowałem, ale wreszcie się udało – odezwał się Piotr, stając za jego plecami. – Liczyłem na różne ciekawe papiery, które pozwoliłyby rzucić nieco światła na plany cara i jego siepaczy. Jak się jednak okazało, konwojenci oprócz jeńców wieźli też gotówkę z banku w Kijowie do Warszawy. Waluty tu, jak widzisz, bardzo różne, bo obok rubli niemieckie marki, austriackie i szwedzkie korony, angielskie funty, a nawet i amerykańskie dolary! Umyśliłem zatem podzielić to po równo między wszystkich dzielnych chłopców, którzy krew tam swoją przelali, a podwójne udziały przekazać rodzinom poległych. Jeśli planujesz jechać do Ameryki, wypłacimy ci twoją część w markach i dolarach. Tylko trzeba kursa sprawdzić... W każdym razie na bilet za ocean i kilka miesięcy poszukiwań wystarczy.
– Dziękuję!
– Jeszcze jedno – powiedział gospodarz. – Obawiam się, że za długo używasz tych samych dokumentów.
– Nikt mnie nie legitymował.
– Na wszelki wypadek dostaniesz inne. Mam paszport pewnego Niemca, wiek, wzrost i wygląd się zgadzają. Lepiej, żebyś granicę przekroczył jako Johann von Braun.
Читать дальше