– Śpisz? – Krzysztof dał Staszkowi sójkę w bok.
– A, tak się zamyśliłem... Układam sobie wszystko w głowie. Długo tu zostaniemy?
– Nie wiem. Trzy dni to, jak mniemam, najmniej. Ale może niedzielę albo i dwie popasać nam tu przyjdzie. Bóg jeden wie, co dziedziczka planuje i kiedy wieści dotrą, czy w okolicy bezpiecznie. Carscy pewnie parol zagięli, nie lubią, gdy ich żołnierzy ktoś zabija.
– Zatem przy następnej podobnej przygodzie grzecznie ich poproszę, żeby odstąpili od swych morderczych zamiarów – uśmiechnął się Staszek.
– E, to lepiej jednak od razu pozabijać, bo na żartach to oni wcale się nie wyznają... A na razie pora spocząć.
Odpalił świeczkę od jednej ze świec osadzonych w kandelabrze. Wetknął ją do latarki stojącej przy drzwiach. W sieni było trochę ścisku, wyszli jako ostatni. Staszek spojrzał na oddalające się w mrok grupki ludzi. Niemal każdy niósł własną świecę.
Doznał uczucia dziwnego déjà vu. Podobnie to wyglądało wtedy w Gdańsku, gdy wracał z Ferberami z kościoła. Artur i mała Marta... Zaraz potem przypomniał sobie Visby. Nawet nie pożegnał się z przyjacielem. Co pomyślał młody kupiec, gdy okazało się, że on i Marek zniknęli bez śladu? Co się stało z szablą pozostawioną w ruinach kościoła Świętej Katarzyny? Komu posłużyła?
W izbie było ciepło i przytulnie. Staszek położył się na swoim łożu. Pełen żołądek przyjemnie ciążył. Ciekawe, co robi teraz Hela? Gawędzi jeszcze z panem Telemonem? Czyta romansidła z biblioteczki? A może modli się za spokój duszy swojego dziadka? Straciła całą najbliższą rodzinę, ale nie wygląda na załamaną.
Spojrzał spod oka na Krzysztofa. Ten klęczał z różańcem w ręku, wpatrzony w znak krzyża wycięty w belce nad drzwiami pokoiku.
Są inni niż ja, pomyślał Staszek. Religia stanowi dla nich znacznie lepsze źródło spokoju wewnętrznego i pocieszenia. Mają pewność istnienia świata nadprzyrodzonego. Mniej boją się śmierci. Ich zmarli, wyrżnięci i wystrzelani krewni są w czyśćcu albo już w raju. A ja... wierzę w Boga, jednak mam tyle wątpliwości. Tyle jest we mnie lęku. Moje laickie i ateistyczne czasy odcisnęły swoje piętno... Mocniej, niż mi się wydawało.
Lublin, 14 października 1864
Adresat: Kancelaria J. E. Namiestnika gen. Fiodora Fiodorowicza hr. Berga
Dotyczy: Sprawa śmierci ośmiu żołnierzy naszej armii zamordowanych we dworze Krzywki oraz poszukiwań sprawców zbrodni
Raport
Dnia ósmego bieżącego miesiąca wraz z dwoma aplikantami i lekarzem wojskowym, biegłym w sztuce dokonywania sekcji i obdukcji zwłok dla celów procesowych, przybyłem do miasta Krasnystaw dla zbadania sprawy śmierci ośmiu naszych żołnierzy, w tym podoficera i oficera nazwiskiem Fiodorow, którzy – jak przypuszczano – wpadli w zasadzkę buntowników na folwarku Krzywki.
W toku obdukcji zbadaliśmy trzy ciała w stanie normalnym oraz spalone szczątki trzech kolejnych. Z dwóch ostatnich pozostały jedynie wyżarzone fragmenty czaszek i kości krzyżowych. Mimo dalece niewystarczającego stanu ciał zdołaliśmy ustalić, iż w przypadku trzech zwłok bezpośrednią przyczyną śmierci był sztych dokonany przy użyciu szabli. Śmierć w dwu przypadkach nastąpiła momentalnie, ostatni żołnierz został dobity jednym silnym ciosem szabli w kark, gdy już leżał. W przypadku ciał zwęglonych przyczyna śmierci była dalece trudniejsza do stwierdzenia, jednak po usunięciu resztek odzieży i zewnętrznych tkanek odnaleziono w głębszych warstwach ślady podobnych obrażeń. Wszyscy denaci uśmierceni zostali w analogiczny sposób. Przypuścić należy, że sprawca działał samotnie i atakował z zaskoczenia.
W przypadku niedopalonych szczątków należy przypuścić, iż zwłoki pierwotnie znajdowały się na strychu lub poddaszu. Tu przyczyna śmierci początkowo wydawała się niemożliwa do ustalenia, ale po długich oględzinach lekarz zdołał wypatrzyć wyłupanie w kości krzyżowej, będące prawdopodobnie śladem kuli rewolwerowej lub karabinowej. Na tym obdukcje zakończono. Wszystkie ciała po śmierci zostały najprawdopodobniej obrabowane przez zabójcę, nie odnaleziono bowiem przy nich żadnych cennych przedmiotów. Udaliśmy się następnie do przysiółka Krzywki, by na miejscu dokonać oględzin pogorzeliska.
Wedle zebranych informacji we dworze w chwili pożaru zamieszkiwali dziedzic majątku Maciej Korzecki, jego wnuczka Helena oraz jedna służąca lub klucznica. Pozostali męscy członkowie rodu brali czynny udział w buncie i polegli jesienią i zimą zeszłego roku podczas potyczek z naszą armią pod Depułtyczami i w Lasach Bonieckich.
Patrol bojowy wysłany na miejsce pożaru odnalazł w lamusie zwłoki dziedzica i służącej. Wedle mojej opinii, wyciągniętej na podstawie silnie uszkodzonych ciał, oboje polegli od kul odpowiadających standardowi rewolwerów Lefaucheux, używanych zarówno przez buntowników, jak i przez regularne oddziały naszej armii, ze wskazaniem na tę drugą możliwość.
Za lamusem, w miejscu, gdzie znaleziono ciało jednego z naszych żołnierzy, natrafiłem w wilgotnej glebie na odciski nietypowego podkutego obuwia o archaicznym kształcie podeszwy, niezelowanego, prawdopodobnie pochodzenia zagranicznego. Wykonałem ich odlewy, używając rozrobionego gipsu, wedle metodologii doktora Bohrmana. Mimo zadeptania przez naszych żołnierzy całego majdanu folwarku odnaleźliśmy kolejne ślady na grządkach ogrodu za spalonym dworem. Węgle, zarówno wdeptane, jak i pokrywające ślady, oraz towarzyszące im odłamki szkła okiennego wskazują jednoznacznie, że odciski te powstały w trakcie pożaru, a właściciel obuwia prawdopodobnie opuścił płonący budynek, skacząc oknem. Opodal odkryłem jeszcze podłużną bruzdę, powstałą w wyniku uderzenia o glebę niewielkiej, ciężkiej skrzynki, z czego należy dedukować, że podjęto próbę ratowania jakichś ruchomości. Z odstępów pomiędzy odciskami stóp oszacowaliśmy wzrost sprawcy na około dwa arszyny i pięć werszków. Nakazałem towarzyszącym mi żołnierzom o różnej wadze odbić na próbę swoje ślady obok, co pozwoliło oszacować wagę podejrzanego.
Należy więc przypuścić, że żołnierze nasi padli ofiarą wysokiego, szczupłego młodzieńca, dysponującego znaczną siłą fizyczną, działającego bez wahania i posiadającego doświadczenie w uśmiercaniu ludzi. Jak się wydaje, zabójca jest osobą niepalącą tytoniu, bowiem pozostawił przy ofiarach kapciuchy z siekaniną, cygaretki i fajkę, hubki, a nawet cenne pudełko z zapałkami chemicznymi produkcji niemieckiej. Lekarz uzupełnił moje obserwacje o przypuszczenie, że ciosy zadano ręką prawą.
Zakończywszy oględziny miejsca przestępstwa, udaliśmy się do sołtysa pobliskiego przysiółka Krzywki dokonać przesłuchania. Wedle jego słów we dworze znajdowały się zbiory oręża historycznego produkcji wschodniej, zdobytego przez członków rodu pod Wiedniem, konterfekty członków rodu malowane na blasze oraz cenny zegar szafkowy. Ponieważ podczas przeszukania pogorzeliska nie odnaleziono nawet przepalonych szczątków wymienionych ruchomości, podobnie jak nie natrafiono na żadne szczątki ludzkie, które można by przypisać młodej dziedziczce Helenie Korzeckiej, przypuścić należy, że bezpośrednio po uśmierceniu naszych żołnierzy rzeczy te z dworu wyniesiono, zapewne przy współpracy zabójcy.
Spośród mieszkańców Krzywek do pożaru pospieszył jedynie młodzieniec o nazwisku Krzysztof Bieżmo, sierota, a jak domniemywa sołtys, nieślubny potomek któregoś z Korzeckich. Od czasu pożaru w przysiółku go nie widziano. Patrol przybyły z Krasnegostawu nie pochwycił go także na miejscu zdarzenia. Przesłuchaliśmy jego ojczyma, ten zeznał jednak, że nie widział pasierba, od kiedy pobiegł do pożaru. Powątpiewał także, czy dziedziczka Helena była w momencie zajścia we dworze, wskazując, iż uczęszcza ona na pensję w mieście, aczkolwiek nie potrafił wskazać w którym. Zażądaliśmy od niego wydania wszystkich sztuk obuwia oraz odzienia pozostawionego przez Krzysztofa. Stwierdziliśmy, iż młodzieniec ten nie może być poszukiwanym przez nas zabójcą, bowiem posiada drobniejsze stopy i jest niższego wzrostu niż domniemany sprawca.
Читать дальше