– Pochwę ktoś ci nową skórą wieczorem obszyje i okucia jakieś stare damy, przez co innego wyglądu nabierze – powiedział Telemon do Staszka. – Teraz trzeba broń sprawdzić...
Krzysztof przyniósł z dworu starą ormiankę. Sługa ujął rękojeść pomarszczoną dłonią.
– Stawaj, waść – zakpił.
Mimo wieku ciął szybko i zręcznie. Choć Staszek wiedział, że to tylko trening, musiał wkładać naprawdę mnóstwo wysiłku, by parować grad ciosów. Po kilku minutach stary zasapał się i przekazał szablę Krzysztofowi.
– Twoja kolej, pokaż, czego cię dziedzic nauczył!
Łebek, choć młody, wywijał bronią przerażająco szybko. Okazał się jeszcze trudniejszym przeciwnikiem niż staruszek.
– Wyjdziecie na ludzi – ocenił stary sługa, gdy na jego znak skończyli pokaz.
– Krzyśka to stary dziedzic Korzecki uczył szablą robić – mruknął kowal. – A ten to był mistrzem nad mistrze. Pod Mohortem służył. I aż po Lublin nie było pewnie takiego, co by mu dorównał. Może tylko pan August z Chełma. Ale i nasz młody gość wywija orężem, jakby był do tego stworzony... Jeno czasy już nie te. Dziś w boju od sztuki szermierczej bardziej liczy się dalekosiężny karabin.
– Ano niestety – westchnął stary. – Ja wierzę jednak, że to nie koniec. Że jeszcze nie raz to właśnie szable i szarża konna przechylą szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa.
Staszek pomyślał o czasach, które dopiero miały nadejść. O polach bitew wojny z bolszewikami, gdzie odrodzić się miała legenda polskiej szabli i polskiej kawalerii.
Hipopotam przyjął nas w gabinecie. Pomieszczenie było wąskie i długie. Jedną ścianę zajmował przeszklony regał zastawiony książkami oprawionymi w skórę. Pośrodku pokoju umieszczono biurko z monitorem. Za biurkiem postawiono fotel, akurat na tyle szeroki, by szef mógł wygodnie usadowić zad.
– Nie musimy podejmować żadnych nielegalnych działań, i tak mamy cię jak na widelcu – powiedział na wstępie. – Staszek zniknął. A w twoim kompie jest cała historia wyszukiwania. Zrobiliśmy sobie kopię, historię odwiedzanych stron ma też oczywiście operator. Ustalałeś, jak się nazywa mój syn, do której szkoły chodzi, grzebałeś po forach i społecznościach, skopiowałeś sobie fafnaście zdjęć, na których jest. To żelazny i niepodważalny dowód, że brałeś udział w jego porwaniu. Może nie wystarczy, żeby cię skazać, ale sam rozumiesz: zniknięcie nieletniego, w dodatku dziecka poważnego przedsiębiorcy, to nie w kij dmuchał. Żaden sąd nie zlekceważy takiej sprawy. Czeka cię na dzień dobry na przykład rok aresztu tymczasowego... Nie siedziałeś nigdy w więzieniu. Po prostu nie wiesz, jak tam jest. To naprawdę paskudne miejsce.
– Siedziałem w szesnastowiecznym areszcie śledczym pod ratuszem w Gdańsku i mogę pana zapewnić, że każdy dzisiejszy recydywista wymiękłby na widok tamtego lochu. Nie wspomnę o obecności sympatycznych narzędzi wówczas używanych. Moje palce u nóg nadal nie odzyskały czucia, że o wyglądzie nie wspomnę.
– Rok pierdla – powtórzył. – Oczywiście mógłbyś też opowiedzieć sędziemu prawdę. O ślimakach z innej galaktyki, gadających łasicach, kotach, podróżach w czasie i tak dalej. W badania wariograficzne czy szukanie implantów nikt się nie będzie bawił. Czeka cię zamknięty zakład psychiatryczny.
– Pan jednak wierzy w moją opowieść?
– Moi ludzie to fachowcy. Ich opinii mogę zaufać. Całą noc sprawdzali, co tylko się dało z twoich opowieści. Przyznam, brzmi to idiotycznie, ale dopuszczam hipotezę roboczą, że mówiłeś prawdę. Nie od dziś prowadzę interesy w tym dzikim kraju. Jestem szefem, bo zdołałem przetrwać najgorsze lata. Zdarzało się, że kontrahenci próbowali robić mnie w konia, ale w zasadzie każdemu byliśmy w stanie wyperswadować głupie pomysły. A przypadki nieuleczalne, no cóż, były i takie... – Wskazał kciukiem podłogę.
Wiedziałem, że nie żartuje. I mogłem się tylko domyślać, jak Hipopotam budował swoje imperium.
– Czego zatem pan oczekuje? Wczoraj sformułował pan...
– Dwu rzeczy – przerwał mi. – Chcę wiedzieć, co się stało z moim synem, to raz. A po drugie chcę, żeby w miarę możliwości wrócił do domu.
– OK. Pokazał mi pan bat, to teraz pewnie będzie marchewka? – zapytałem.
Rozłożył bezradnie ręce.
– Przykro mi, to nie jest film, tylko realne życie. Nie ma marchewki.
– Żadnej? – Naprawdę mnie zaskoczył.
– Po prostu zrobisz, o co szef prosi – Szczurogęby zaakcentował to „prosi”.
– Ale to, o co prosi, jest wedle mojej wiedzy niemożliwe.
– Zatem rozszerz zasób wiedzy.
– Przekażesz moim ludziom wszystkie informacje o tym kocie i innej menażerii, z którą miałeś styczność – odezwał się Hipopotam. – Podejmiemy próbę namierzenia i odłowienia takiego zwierzaka. A jeśli nie bywają w naszej epoce – skrzywił się – będziemy kombinowali inaczej.
– Naprawdę nie mam pojęcia, jak namierzyć kota – powiedziałem bezradnie.
– Adamie? – Popatrzył na mojego towarzysza.
– Przygotowaliśmy nocą dwadzieścia osiem artykułów dla kolorowych czasopism i portali miłośników zwierząt, ukażą się na przestrzeni najbliższego miesiąca. Wszystkie dotyczą przypadków rozmów z kotami. W odpowiedzi na teksty ukaże się czterdzieści osiem listów od czytelników przytaczających różne opowieści ze swego życia, rodzinne i zasłyszane. To sprowokuje zapewne ludzi, którzy przeżyli coś podobnego. Nadchodzące odpowiedzi zanalizujemy, choć bardziej liczę, że sprowokujemy tych „obserwatorów” i podejmą działania przeciw nam lub spróbują nas uciszyć.
Słuchałem oniemiały. Wczoraj zdobyli informacje. Wymyślili, jak je wykorzystać. W kilkanaście godzin opracowali strategię działania, przygotowali materiały...
– Co ty na to? – potentat zwrócił się do mnie.
– Bardzo sprytne. Myślę, że jest spora szansa, że koty zauważą wasze posunięcia. – Pokręciłem głową ze zdumieniem. – Kłopot w tym... Miałem do czynienia z mechaniczną łasicą. Biegała po wodzie. Była w stanie przepalić kamienny mur. Przetrwała zamrożenie. Umiała zabić wiązką lasera albo mikrofali. Przypuszczam, że kot posiada analogiczne zdolności... Albo jeszcze większe. Wystrzelił Staszka w przyszłość, nie dysponując żadną widoczną aparaturą poza tą, którą miał wbudowaną w ciało... Nie wygracie starcia z nim. Chyba.
– Młody człowieku – westchnął Hipopotam – nie jestem idiotą. Nie kopię się z koniem. Problemy, których nie mogę pokonać atakiem frontalnym, obchodzę bokiem. Jeśli kot się pojawi, zamierzam negocjować.
– Negocjować z istotą przybywającą z odległej przyszłości? I co mu pan zaproponuje? – parsknąłem.
Dźwignął się ciężko i podszedł do regału.
– Czy wiesz, co to są inkunabuły? – zagadnął.
– Starodruki sprzed roku tysiąc pięćsetnego...
Otworzył oszklone drzwiczki.
– Mam ich tu niemal sześćset – powiedział. – W tym jedna trzecia to unikaty. Zbieram je od piętnastu lat, kiedyś to była rewelacyjna lokata kapitału. Obecnie ich ceny znacznie wzrosły, ale nadal od czasu do czasu coś dokupuję.
– Myśli pan, że kota zainteresuje ta kolekcja?
– Ty mi to powiedz. Jeśli nie, musimy szybko wymyślić coś innego.
– Nie wiem – westchnąłem. – Rozmawiałem z nim bardzo krótko. Wspomniał, że przybywają, żeby badać, żeby ingerować. Wspomniał coś o setkach tysięcy lat i że nasze wojny to dla niego jak pojedynek hord neandertalczyków. Nie wiem, czy te woluminy zrobią na nim wrażenie, czy nie potraktuje ich tak, jak my byśmy potraktowali krzemienną siekierkę.
Читать дальше