– Od czegoś trzeba zacząć – mruknął. – Działamy oczywiście wielotorowo. Wynajęty fachowiec pogrzebie w historii powstania styczniowego na Lubelszczyźnie. Ale ty też grzebałeś... – Zmrużył oczy.
– Tak. Nie bardzo wiem, kiedy Staszek z Helą wrócili z Ameryki... Na liście nie było daty. Ale zastanawiałem się, co mogło się z nimi stać.
– Proszę referować.
– Helena Korzecka. W tysiąc osiemset sześćdziesiątym czwartym miała około piętnastu lub szesnastu lat, zatem urodziła się około roku czterdziestego ósmego – powiedziałem. – Rodzina jest wspomniana w kilku herbarzach. Spis szlachty Królestwa Polskiego z roku tysiąc osiemset pięćdziesiątego pierwszego nie podaje już ludzi o tym nazwisku. Ustaliłem jednak, że było kilka takich rodów. Biedna szlachta zagrodowa. Zapewne gdy car zarządził spis, nie dysponowali dowodami, to znaczy starymi dokumentami potwierdzającymi ich szlacheckie pochodzenie.
Kiwnął niecierpliwie głową.
– Tylko jedna z gałęzi rodu pasuje – ciągnąłem. – Korzeccy, dziedzice przysiółka Krzywki. Zapewne mieli tam dworek. Szlachta zagrodowa, ale należało do nich ze cztery, może pięć rodzin chłopów pańszczyźnianych.
– Gdzie leżą te Krzywki?
– Przysiółek nie istnieje od czasów pierwszej wojny światowej. Został spalony podczas letniej ofensywy w tysiąc dziewięćset piętnastym. Nie wiem tylko, czy zniszczyli go Rosjanie stosujący taktykę spalonej ziemi, czy nacierający Prusacy. Znajdował się w okolicach dzisiejszej wsi Krynica, nieopodal Rejowca. Niedobitki chłopów osiadły w sąsiednich wiochach.
– Co wiadomo o tych Korzeckich?
– Prawie nic. Trzej ostatni męscy potomkowie, to znaczy Maciej, jego syn Antoni i wnuk Franciszek, polegli w powstaniu. Przy czym nestor rodu został zamordowany przez jakichś maruderów jesienią sześćdziesiątego czwartego, gdy w zasadzie nie toczyły się już żadne walki. Dwór spalono, nikt go już nie odbudował.
– To niewiele – burknął Hipopotam.
– Wiem. – Wzruszyłem ramionami. – Ale nic na to nie poradzę. Znalezienie śladów jednego konkretnego człowieka po stu pięćdziesięciu latach to jak szukanie igły w stogu siana. Zwłaszcza że nie mam żadnego przygotowania w tym kierunku. Nie jestem historykiem ani genealogiem. Myślę jednak, że przysiółek to nie tylko dwór i otaczający go folwark. Tam była ziemia. Jeśli nawet nie wzniesiono na nowo zabudowań, Staszek z Helą mogli osiąść gdzieś w pobliżu, zainwestować pieniądze przywiezione z USA, a do tego wykorzystać jakoś areał lub puścić go w dzierżawę.
– Brzmi całkiem niegłupio – pochwalił. – Adamie – zwrócił się do Szczurogębego – znajdziesz jakiegoś regionalistę, historyka czy kogoś takiego w okolicy tej Krynicy. Pojedziecie z nim pogadać. Dowiecie się wszystkiego o tej całej Helenie. Gdzie się podziała i czy Staszek mógł jej towarzyszyć. Gdzie osiadła i tak dalej. Ustalicie, czy żyją tam jacyś ich potomkowie. Do tego zadzwonisz do tego świra, który mieszka na Woli. Wiesz, o kogo chodzi? Ten młody...
– Robert Storm?
– Właśnie. Zapodasz mu temat i niech grzebie do skutku. Obiecaj mu premię, jak się szybko dogrzebie. Do roboty. – Dźwignął się ciężko na znak, że audiencja skończona.
Następne dni upływały spokojnie. Staszek i Krzysztof co rano jedli śniadanie w towarzystwie starego Telemona i Heli, potem dostawali coś do roboty. Raz było to zalepianie zaprawą pęknięć w murze fortalicji, innym razem przez wiele godzin rąbali polana, by zgromadzić zapas na nadchodzącą zimę. Staszek podziwiał swojego towarzysza. Chłopak, choć na oko sądząc, miał około szesnastu, może siedemnastu lat, mimo drobnej budowy ciała dysponował znaczną siłą fizyczną.
Bardzo zręcznie operował zarówno ciężkim drwalskim toporem, jak i lekką ciesielską siekierką. Po pracy brali stare, tępe szable i jeszcze godzinkę lub półtorej stukali się na podjeździe przed dworem. Stary sługa obserwował ich, pykając fajeczkę, czasem coś doradził, niekiedy wstawał i wziąwszy oręż w dłoń, pokazywał to i owo. Mimo wieku wywijał szablą całkiem zręcznie, ale najdalej po kilku minutach zasapany wbijał głownię w ziemię.
Po zachodzie słońca wszyscy mieszkańcy małej twierdzy spotykali się na wieczernicach. Kobiety śpiewały przy pracy, mężczyźni mruczeli pod nosami. Starsi snuli rozmaite opowieści, zazwyczaj makabryczne. O pastuszku, który idąc za kozami, upadł i przebił podniebienie własną fujarką, o poganiaczu, którego tonące woły pociągnęły w trzęsawisko, o latach nieurodzaju i rozmaitych anomaliach pogodowych. Opowiadano sobie także, kogo wilki rozszarpały, kto gdzie straszy i z jakiego powodu należy omijać pewne miejsca, czy to nocą, czy w południe. Staszkowi najbardziej zapadła w pamięć historia, która miała się wydarzyć niedawno po sąsiedzku, w Wojsławicach. Córka hrabiego zakochała się na zabój w przystojnym kowalu. Ojciec dziewczyny, utytułowany i ustosunkowany magnat, nie zdołał córce wybić chłopaka z głowy, więc by nie dopuścić do strasznego mezaliansu i zbrukania nazwiska, pojechał do Wiednia, gdzie za ciężkie pieniądze kupił przyszłemu zięciowi tytuł szlachecki.
O dogasłym dopiero co powstaniu nikt jakoś nie chciał gadać. Może krępowała ich trochę obecność obcego? A z pewnością mogliby opowiedzieć niejedno, bo pewnego dnia Staszek z Krzysztofem ściągnęli ze strychu jednej z opuszczonych obór wielki wór pociętych, pokrwawionych bandaży. Telemon na ten widok złapał się za głowę, wyklinał swoje niedopatrzenie i nakazał natychmiast znalezisko spalić. Staszek mógł się tylko domyślać, że to pozostałości po jakimś powstańczym szpitalu. Gdy dokładniej obejrzał podłogę obory, odkrył regularnie umieszczone dołki: ślady stojących tu niegdyś łóżek, oraz w przyległym kurniku zapieczone w polepie plamy krwi. Zwrócił na to uwagę Krzysztofowi i poświęcili dobre dwie godziny, by je pozacierać. Przy okazji znaleźli kleszcze do wyciągania kul i dziwnie wyglądającą piłę.
Takie drobne przeoczenia, dumał Staszek. Niby nic, ale w oczach śledczego jednoznaczny dowód winy. Ktoś czegoś z głupoty, lenistwa albo roztargnienia nie dopatrzy i nieszczęście gotowe.
Rosjan przez ten czas widziano tylko dwa razy – kozackie patrole przemknęły traktem koło bramy refugium i przepadły w lasach. Umyślni wysłani do Krzywek przynieśli wieści trochę uspokajające. Obsadę posterunku w Krasnymstawie znacznie zmniejszono. Żołnierze wycofywali się do Zamościa. Ponoć niemal codziennie widać było, jak ciągną lubelskim traktem wraz z taborami. Kozacy nie odwiedzali już pogorzeliska dworu ani przysiółka. Zagadkowy sędzia śledczy też się nie pojawiał. Co do Heli, nie pytano o nią i nikt nie wiedział, czy jest poszukiwana.
Zmierzchało. Fura skrzypiała, jakby za chwilę miała się rozlecieć. Podjechali do Chełma od zachodu. Woźnica z majątku wysadził ich obok małego cmentarzyka ewangelickiego. Mieli przed sobą rozległą przestrzeń pól i wygonów. Na horyzoncie rysowała się Górka. Białe ściany świątyń, zielone miedziane dachy... Zarzucili torby na ramiona. Hela wsparła się na eleganckiej laseczce, kryjącej wewnątrz szpadę. Staszek czuł się nieco idiotycznie, mając dwa rewolwery w kaburach na szelkach i jeszcze dwa u pasa. Krzysiek dźwigał podobny arsenał. W razie problemów osaczeni wystrzelą niemal pięćdziesiąt razy...
Brak mi kondycji, myślał podróżnik w czasie, drepcząc polną dróżką. Brak mi także całego szeregu umiejętności przydatnych w tym świecie... Ale przynajmniej wypocząłem przez tydzień spędzony w Sielcu.
Doszli na przedmieścia. Otoczyły ich płoty plecione z chrustu, stare chaty, częściowo zapadnięte w ziemię. Na podwórkach grzebały kury, gęsi i kaczki. Woń chlewów, obór i wychodków wierciła w nosach. Tu też wiele domów otulała już ogata. Powędrowali pod górę wąską, błotnistą uliczką. Starali się iść po rzuconych w less kartoflanych łętach, ale i tak szybko upaskudzili buty. Skarpę podpierały kamieniczki już nieco solidniejsze. Wzniesiono je głównie z bloczków miejscowej kredy, tak zwanego białego kamienia, i cegły. Miejscami widać było nawet pruski mur. Tynkowaniem mało kto się przejmował. Dotarli do murów kompleksu sakralnego i podążyli wzdłuż nich. Z daleka dobiegło ich echo śpiewu. Widocznie w cerkwi przy okazji wieczornego nabożeństwa śpiewał chór.
Читать дальше