– Rozkujcie go – polecił, nie podnosząc wzroku znad papierów. – Siadaj – rzucił pod moim adresem.
Zająłem miejsce na krześle. Otaksowałem faceta. Wyglądał dziwnie. Był dokumentnie łysy, nie posiadał nawet brwi. Jego skóra miała niezdrowy kolor. Wbił się w bawełnianą, jakby mundurową koszulę. Przywodził na myśl starego gliniarskiego wygę.
– Pan sobie życzy, żebyśmy zostali? – zapytał Szczurogęby.
– Poradzę sobie. Poczekajcie w korytarzu – polecił łysol. – Możecie podsłuchiwać, tylko nie komentujcie.
Powiedział to tak zwyczajnie, że aż się zdziwiłem. Narysował jakąś kreskę i zamyślił się na chwilę.
– No dobra – odezwał się, podnosząc wzrok. – Do rzeczy.
Miał zmęczone oczy starego człowieka. Zabawa w złego glinę i dobrego glinę czy co? To miał być ten Major?
– Jestem gotów odpowiedzieć na wszystkie pytania, ale to ewidentna pomyłka – zacząłem ostrożnie.
– My nie popełniamy pomyłek. A w każdym razie nie aż takie – westchnął. – A ty wpadłeś w nasze ręce, bo uważałeś się za wyjątkowo sprytnego i bardzo się przeliczyłeś.
– W czym niby byłem taki sprytny? – zirytowałem się.
– We wszystkim. Ot, choćby złoto... Schowałeś dolary w spłuczce od kibla. Na Boga, przecież to pierwsze miejsce, gdzie się sprawdza... No chyba że mieszkanie jest kobiety, wtedy pieniądze leżą pod prześcieradłami w bieliźniarce, a biżuteria na dnie kosza z brudami. To po pierwsze. Po drugie zabezpieczyłeś komputer hasłem bez kasowania pamięci wyszukiwania. Złamaliśmy wszystkie zabezpieczenia w trzydzieści pięć minut. Marnie, jak na informatyka. Po trzecie list ukryłeś w książce. Owszem, pięćset woluminów to pokaźna biblioteczka, ale dla kilku ludzi przeszukanie wszystkich jest kwestią kilkunastu minut.
Podniósł spomiędzy papierów znajomą kartkę, znalezioną w garnku na Gotlandii. I naraz wszystko zrozumiałem.
– Ten list?! – załapałem. – Chwila moment... To znaczy, że podejrzewacie, że miałem coś wspólnego ze zniknięciem Staszka?!
– No przecież to oczywiste, że miałeś coś wspólnego – westchnął. – Kłopot w tym, że nie bardzo wiemy, co konkretnie. Brak mi kilku elementów tej układanki. – Wskazał leżącą na blacie kartkę pokreśloną jakimiś schematami. – Ale brakujące szczegóły za chwilę nam wyśpiewasz. Albo grzecznie i po dobroci, albo będzie cholernie bolało.
– Zaraz! To ten facet na górze jest...
– ...jego ojcem. Nie wiedziałeś? – Patrzył na mnie uważnie, po gliniarsku.
– Nie wiedziałem.
– To się nie klei kupy – dobiegł zza drzwi głos Szczurogębego.
Major zdjął z nogi kapeć i bez jakiejś szczególnej złości cisnął nim w drzwi.
– Prosiłem nie komentować – warknął. – I bez tego wiem, że się nie klei – mruknął. – Staszek zniknął bez śladu piątego listopada. Pan Ferdynand uruchomił lokalizator satelitarny, ale nie zdołał namierzyć jego chipa. Wydedukował zatem, że urządzenie zostało zniszczone i że doszło do porwania. I że zrobili to fachowcy, bo chip był wsadzony w kość, ekranować go trudno, a i usunąć bez urżnięcia nogi niełatwo. Zaangażował wszystkich swoich ludzi. Zabraliśmy się też do monitorowania sieci komputerowej i wykryliśmy powtarzający się numer IP. Ktoś cztery dni po jego zniknięciu czytał jego wpisy na forach społecznościowych i w sieci szkolnej liceum.
– Nie znałem nazwiska, szkół w okolicy było sporo, zajęło mi trochę czasu, zanim wypatrzyłem go na zdjęciach zbiorowych i zidentyfikowałem szkołę, do której chodził. – Wzruszyłem ramionami.
– A potem przyczaiłeś się przed jego budą i ślepiłeś, kto wchodzi – dodał. – Wyłapał cię monitoring.
– OK. Czyli zidentyfikowaliście mnie po zdjęciu, po numerze IP, dodaliście jedno do drugiego i wyszło wam, że ja to ja – podsumowałem. – Trochę wam zeszło.
– Taaaa... Pięć miesięcy. Nie chwaląc się, sprawdziliśmy prawie siedemnaście tysięcy ludzi. Zidentyfikowaliśmy ponad pięciuset przechodniów, którzy pojawili się w okolicach jego szkoły. Tyle mieliśmy przez ciebie roboty – warknął ze złością. – Aż wreszcie pan Adam wpadł na pomysł, żeby pozyskać od operatorów numery IP klientów. Sieć osiedlowa, zdjęcia wszystkich mieszkańców... Cztery tysiące twarzy porównać ręcznie musiałem. Po nitce do kłębka. Jak już znaliśmy personalia, zasięgnęliśmy oczywiście języka. Ciekawa rzecz. Belfer od informatyki, który pojawia się w miejscu pracy w stanie wyglądającym na naprawdę ciężką noc, a przychodzi tylko po to, żeby się z robotą definitywnie pożegnać... I oczywiście przypadkiem robi to w dniu, w którym stwierdzamy zniknięcie Staszka. A potem jeszcze snuje się pod jego szkołą jak przestępca wracający na miejsce zbrodni. Kolekcja haków, że słonia można za jaja powiesić.
– Faktycznie – przyznałem.
– W zasadzie miałem gotową hipotezę roboczą, zastanawiało mnie tylko, czemu wychodząc z domu, nie zabrał klucza. Na szczęście ten list trochę nam wyjaśnił – westchnął. – On nie został porwany, tylko drapnął z dziewczyną. Z twoją, belferku, pomocą.
– Bardzo błyskotliwa hipoteza – westchnąłem. – Tylko że całkowicie błędna.
– Zamierzam zaprosić tu szefa i podłączyć cię do wariografu. Będziesz mówił po dobroci czy najpierw życzysz sobie małe mordobicie? – zapytał konkretnie. – I od razu ostrzegam, jak będziesz łgał, to się na małym mordobiciu nie skończy.
Naraz zachciało mi się śmiać.
– Proszę wezwać szefa, proszę mnie podłączyć do wszelkiej możliwej aparatury, z EKG i USG włącznie, opowiem wszystko jak na świętej spowiedzi. A potem mnie przeprosicie, wypuścicie i odpierdolicie się raz na zawsze – warknąłem.
Patrzył mi w oczy naprawdę długo, a potem skinął głową.
Przypięli mnie do fotela, który wyglądał jak krzesło elektryczne. Laska wraz ze Szczurogębym założyli mi na głowę metalową obręcz, poprzypinali elektrody i inne cuda. W ruchach dziewczyny widać było znaczną wprawę. Lekarka czy co? Starałem się unikać gapienia w jej dekolt.
– A jak zełgam, to rąbnięcie prądem? – zaciekawiłem się, widząc, jak podpinają kable.
– Mikrofalami, tak znacznie bardziej boli – wyjaśnił Major z kamienną twarzą. – Wiązka pobudza receptory bólu nie tylko wzdłuż nerwów rdzeniowych, ale w całej objętości tkanki. Więc lepiej gadaj prawdę.
Dwóch zakapiorów przyniosło fotel dla swojego szefa. No cóż, na żadnym z krzeseł jego zad by się nie zmieścił. Hipopotam faktycznie nadszedł po chwili. Usadowił się wygodnie. Ochroniarze stanęli za nim. Laska usadziła zadek na podłokietniku fotela. Przyszedł jeszcze jakiś facio w okularkach, pewnie informatyk. Zasiedli ze Szczurogębym przed monitorami aparatury. Cała ekipa była nieprawdopodobnie zgrana, nikt nie wykonywał choćby jednego zbędnego ruchu.
– Jesteśmy gotowi – zameldował ten od komputera.
– Lepiej gadaj prawdę – warknął Hipopotam. – To może przeżyjesz.
– Oczywiście. – Skinąłem lekko głową, na tyle, na ile pozwalały obręcz, kable i elektrody.
– Ja będę przesłuchiwał – zaofiarował się łysy.
– Mam odpowiadać jak na filmie o szpiegach, tylko tak lub nie? – wolałem się upewnić.
– Odpowiadasz normalnie, pełnymi zdaniami, ale bez zastanawiania się – polecił. – Pytanie pierwsze: gdzie i w jakich okolicznościach poznałeś Stanisława Grążela?
– Poznałem Staszka w krzakach za Biblioteką Narodową. Uratowałem mu życie, likwidując trzech bandytów, którzy go katowali. Było to na jakieś pół godziny przed tym, jak zwerbowani przez wrednego kosmitę, zostaliśmy przeniesieni do szesnastego wieku, żeby wykonać misję wykradzenia tajnej pieczęci Związku Hanzeatyckiego – powiedziałem spokojnie.
Читать дальше