Daniel Pennac - Wszystko Dla Potworów

Здесь есть возможность читать онлайн «Daniel Pennac - Wszystko Dla Potworów» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wszystko Dla Potworów: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wszystko Dla Potworów»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Beniamin Malaussene jest bratem doskonałym – by utrzymać liczne rodzeństwo porzucone przez frywolną mamę, pracuje w domu towarowym na stanowisku… kozła ofiarnego. Z pokorą i głębokim żalem przyjmuje na siebie wszelkie winy producentów. Ale oto na kolejnych stanowiskach wybuchają bomby, zawsze tuż po przejściu lub na oczach Beniamina, który nie przypuszcza, w jak makabrycznej grze został kozłem ofiarnym.

Wszystko Dla Potworów — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wszystko Dla Potworów», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Dobrze.

– I ty też więcej nie chodź na górę.

– Dobrze, Ben, dobrze.

Kiedy łażę po Belleville, niezależnie od pory dnia zawsze mam wrażenie, że zabłądziłem do któregoś z albumów Klary. Sfotografowała tę cholerną dzielnicę pod wszystkimi możliwymi kątami. Stare fasady, stosy daktyli i papryki, młodocianych dealerów – uwieczniła wszystko. To tak, jakbym już przechadzał się wśród wspomnień. (Ile opuszczonych lekcji może oznaczać taki wyczyn?) Nawet nagrała głos muezzina naprzeciwko knajpki Amara. Dziś wieczór, podczas kiedy rzeczony muezzin snuje surę długą jak calutki Nil, pod drzwiami restauracji banda Arabów i Senegalczyków gra zaciekle. Kości postukują, uniesione w garści na wysokość głowy, a potem skaczą po odwróconym dnem kartonowym pudle. Atmosfera zdaje mi się nieco bardziej napięta niż zwykle. I rzeczywiście, ledwo zdążyłem to sobie uświadomić, a już z wyciągniętej pięści wytryska ostrze, podczas gdy druga ręka zgarnia stawkę. Nóż drży, przyłożony do brzucha postawnego Murzyna, który robi się szary jak na książkowym obrazku. Ale Hadusz (żuł niedbale kawałek lukrecji, opierając się o ścianę restauracji), Hadusz jednym susem jest już przy nich. Kant jego dłoni spada na nadgarstek Araba, który wyjąc puszcza nóż. Jeżeli nie złamał mu kości, to znaczy, że była ze stali. Hadusz zanurza rękę w kieszeni Araba i wyciąga stamtąd przedmiot sporu, monetę pięciofrankową, którą podaje Senegalczykowi. Ponieważ podszedłem bliżej, mówi do mnie:

– Pomyśl tylko, Ben, obrabiać wielkiego Murzyna dla jednego kieliszka wódki, to już szczyt!

I odwracając się do człowieka z nożem:

– Wracasz jutro do kraju.

– Nie, Hadusz!

Prawdziwy okrzyk rozpaczy. Bardziej gwałtowny niż ból nadgarstka.

– Jutro. Spakuj rzeczy.

Kiedy już odpowiedziałem na pytania Amara dotyczące wszystkich w domu aż do siódmego pokolenia i takimiż się odwzajemniłem, opuszczam restaurację, unosząc w torbie pięć porcji kuskusu i pięć szaszłyków.

– Jaka jest ta klinika?

Malcy, czyściutcy, jakby się dopiero urodzili, w świeżutkich piżamach, ruszyli do ataku w sprawie szczegółów. A starsze dzieciaki, w pachnących koszulach, słuchają mnie tak, jakby i one chciały uwierzyć w tę historię z kliniką.

– Świetna. Właśnie taka jak trzeba dla luksusowego psa. Telewizja w każdym pokoju, z programem dobranym według upodobań.

– Co ty…

– Przysięgam.

– A Juliusz jaki ma program?

– Texa Avery.

Jeremiasz aż spada z łóżka.

– Pójdziemy do niego jutro, co?

– Niemożliwe. Dzieciakom wstęp wzbroniony.

– Dlaczego?

– Mogłyby czymś pozarażać psy.

No i wieczór mija. Wracamy oczywiście do krwawego odcinkowca o Sklepie, w którym spółkują radośnie fikcja i rzeczywistość. Po stronie fikcji Dżib Hiena i Pat Bako prowadzą śledztwo w podziemiach Paryża (ukłony, mój stary Eugeniuszu Sue), na wypadek gdyby miały wyjście gdzieś w środku Sklepu (ukłony, Gastonie Leroux). Po drodze spotykają pytona, neurastenika, którego natychmiast przygarniają, chcąc jakoś wypełnić swoją człowieczo-urbanistyczną samotność (ukłony, Ajar). W tym miejscu zamyślony głos Jeremiasza:

– Słuchaj, Ben, ze Stoźila rzeczywiście jest taki łebski strażnik?

– Jasne, że tak.

– Więc nie można wnieść bomby do tej budy ani w dzień, ani w nocy, prawda?

– Wydaje mi się, że trudno.

– Nawet od podziemi?

– Nawet.

Klara wstała, żeby położyć Malca, który usnął siedząc wyprostowany na swoim grubym pupsku, w okularach na nosie. Teresa stenografuje jak na posiedzeniu parlamentu.

– Ja to bym wiedział, jak się do tego zabrać – mówi Jeremiasz.

– A jak?

– Zobaczysz.

Lekki niepokój…

17

Wnocy wstawałem pięć albo sześć razy, żeby posłuchać, czy Juliusz oddycha. Oddycha, jeśli to można nazwać oddechem. Mam raczej wrażenie, że powietrze dostaje się do jego środka i wydostaje odruchowo, bez udziału woli. Oddech sam za niego oddycha. Że już nie wspomnę o zapachu, który wydobywa się z jego mordy, rozdziawionej jak u zahipnotyzowanego straszydła.

Znaczy, że żyje!

W ramach walki z rozpaczą wpadło mi do głowy kilka dracznych pomysłów. Pomyślałem, na przykład, że mógłbym skorzystać z okazji i porządnie go wykąpać bez obawy, że się wyrwie, roznosząc po całym domu kłębuszki piany. To mnie wcale nie rozbawiło. Postarałem się więc ponownie usnąć. Chyba mi się udało, skoro obudziłem się rano. W pieskim humorze, chociaż był to mój wolny od pracy dzień.

Natychmiast zadzwoniłem do Luny.

– To ty, Ben?

– Ja. Poproś Laurentego.

Łkanie po drugiej stronie słuchawki. Jej Laurenty nie wrócił na noc.

– Och! On już nie wróci, Ben, czuję, że już nic wróci!

Histeria. Wiem dobrze, że jeżeli Laurenty nie jest przy niej, to jest w szpitalu. Nie ma co tracić głowy. Nigdy nie potrafił jej opuścić dla nikogo, chyba że dla swoich chorych.

– Daj mi numer szpitala.

– Och, Ben, proszę cię, bądź dla niego miły, on jest taki nieszczęśliwy!

– Ależ ja jestem miły . Zawsze byłem miły ! Dla kogo nie byłem miły, do jasnej cholery?

Po drugiej stronie słuchawki ten sam wątek. Jak tylko połączyli mnie ze szpitalem, doktor Laurenty Bourdin (wyłączna namiętność mojej siostrzyczki od lat siedmiu) zaczyna obszerny wywód na temat swoich obaw w kwestii ojcostwa.

– Czekałem na twój telefon, Ben, wiedziałem, że zadzwonisz, ale wybacz, to nic nie zmieni, nie powinna była wywinąć mi takiego numeru, żeby tak po cichu pozbyć się sprężynki, nigdy nie chciałem dziecka i nie będę chciał, ona wiedziała, a nawet gdybym chciał, to wydaje mi się, wolałbym ją, samą, na całe życie, rozumiesz, co chcę powiedzieć, a poza tym, żeby robić dzieci, trzeba lubić siebie samego, a ja siebie nie lubię, nigdy nie mogłem siebie ścierpieć, pewnie dlatego jestem lekarzem. Ben, zrozum mnie, niech mnie kocha, ale niech mnie nie powiela, rozumiesz to, prawda? Słuchaj, Ben, w każdym razie nie myśl, że chciałem obrazić waszą rodzinę…

(“Obrazić Rodzinę", rany boskie, przemawia do mnie, jakbym był Ojcem Chrzestnym!)

– … ale czy ona zdecyduje się na zabieg, czy nie, teraz między nami już i tak wszystko skończone…

Czekam, aż się zadyszy, żeby mu zadać pytanie:

– Laurenty, ile może potrwać atak epilepsji?

Siedzący w nim profesjonalista natychmiast łapie wiatr w żagle.

– Myślisz o Juliuszu? Kilka godzin…

– To już cały dzień i dwie noce.

Milczenie. To startuje maszynka do diagnozowania.

– Może być tężec. Robiliście przy nim jakiś hałas?

– Nie, poza atakiem Teresy żadnych hałasów.

– Idź, trzaśnij drzwiami od pokoju, jeżeli to tężec, podskoczy do sufitu.

(Oględne postępowanie rozpoznawcze.) Trzaskam drzwiami. Nic. Juliusz leży jak kłoda.

– No to nie wiem – konkluduje doktor Bourdin.

(“Nie wiem"… uczciwy lekarz.)

– Laurenty, ile czasu organizm wytrzyma bez jedzenia i picia?

– To zależy od choroby, ale tak czy inaczej po kilku dniach mnóstwo tkanek jest poważnie uszkodzonych.

Teraz ja z kolei się zastanawiam. To, co mam do powiedzenia, jest tak proste jak rozpacz.

– Chcę, żebyś uratował psa.

– Zrobię wszystko, co się da, Ben.

Szykuję sobie kawę. Po wypiciu wyobrażam sobie, że fusy ściekają po wewnętrznych ściankach mojej czaszki i z meandrów tej brunatnej cieczy staram się odczytać los Juliusza. Ale ja to nie Teresa, gwiazdy to nie mój rewir, a te fusy mogą posłużyć co najwyżej jako pożywka dla czarnego geranium mojego przygnębienia. Które to przygnębienie przypomina mi ponownie o promiennym uśmiechu Sinclaira i mojej obietnicy, że go oduczę tej jego białozębej pewności siebie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wszystko Dla Potworów»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wszystko Dla Potworów» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Wszystko Dla Potworów»

Обсуждение, отзывы о книге «Wszystko Dla Potworów» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x