Pozwoliła mu na to. Tak wspaniale było móc siedzieć razem z nim wśród skał i mieć u stóp to wszystko, co jako dziecko nazywała swoim światem. To było wspaniałe, chociaż teraz wiedziała, że świat jest nieskończenie wiele większy. Wspaniałe, chociaż zdołała zobaczyć jego kawałki i wiedziała już teraz, że jest o wiele więcej tego, czego jej oczy nigdy nie zobaczą.
– Dobrze tu z tobą siedzieć, Tomasie – wyznała szczerze. – Potrzymasz mnie za rękę?
Wyciągnęła do niego dłoń, a on ujął ją z wahaniem. Na chwilę położył ją na kolanach. I kurtkę, i spodnie miał z najmiększej skóry.
Rozie przypomniała się torba Pedera z łosiej skóry. Nie mogła pojąć, skąd się wzięła przytroczona do pasa bezimiennego topielca. Nie potrafiła sobie tego wyjaśnić i to ją przerażało. Zdawała sobie sprawę z tego, że nikt nigdy jej tego nie wytłumaczy.
– Dobrze się czujesz? – spytał Tomas, wyrywając ją z myśli, które i tak donikąd nie prowadziły.
– Dobrze – odparła z westchnieniem. – Teraz wreszcie czuję się jak w domu.
– Te okolice naprawdę do mnie przemawiają – powiedziała Raija cicho, przesuwając wzrokiem wzdłuż linii horyzontu.
– Byłaś tu szczęśliwa? Ida siedziała z zamkniętymi oczami. Twarz miała gładką, lecz głos zdradzał, że bardzo chciała się tego dowiedzieć.
Spojrzenie Raiji szukało wśród brzozowych pni, szczupłych wachlarzowatych białych koron drzew. Pałce gałązek wyciągały się w ciepłym powietrzu ku niebu. Rozsadzała je siła życia. Upór. Soki dały życie i barwę nieprzeliczonym liściom w lesie.
To było życie.
– Tutaj Mikkal bronił mnie nożem przed takim jednym, który chciał mi się wedrzeć pod spódnicę. Tu zrozumiałam, że on i ja nigdy nie zdołamy od siebie uciec. Tu zbudowaliśmy mój dom. Tutaj razem z Reijo przetańczyliśmy pół nocy poślubnej, a Kalle, pan miody, się wściekał. Tu poczułam bóle, gdy miała przyjść na świat Maja. Tutaj razem z Anttim gasiłam ogień, który wyrwał się spod kontroli. Tutaj mi powiedziano, że Kalle zginął w Finnmark. Tu opiekowałam się trojgiem dzieci pozbawionych ojców i tu sypiałam z twoim ojcem, podczas gdy cała wieś nie rozmawiała o niczym innym, tylko o tym, że nie mamy ślubu i żyjemy w grzechu. Wszystko to przeżyłam tutaj, moja Ido. Wszystko. Również szczęście. Kochałam, nienawidziłam i płakałam tutaj. Bawiłam się, biegałam i do ochrypnięcia krzyczałam ze strachu. Harowałam. Dźwigałam wiadra z wodą, aż barki zdawały się pękać z bólu. Płukałam ubrania w lodowatej wodzie w środku zimy. W pełnię lata kąpałam się w rzece. Brodziłam po rzece razem z Kallem i Reijo, a moja przybrana matka rwała sobie włosy z głowy, przeklinając chwilę, kiedy przyjęła pod swój dach to nieposłuszne fińskie dziecko. To naprawdę wiele, Ido. Bardzo wiele. Tyle różnych rodzajów miłości.
– I zawsze Mikkal?
– Mikkal był jak ptak niebieski w moim życiu – powiedziała Raija. – Jego pokochałam pierwszego. Był jedynym, do którego odważyłam się mieć takie zaufanie. On mnie kochał, pomimo tego wszystkiego, czym byłam i czym nie byłam! Dopiero o wiele później zrozumiałam, że matka i ojciec też musieli mnie kochać, ale zbyt długo wydawało mi się, że mnie zdradzili. Tymczasem podjęcie takiej decyzji wymaga wielkiej miłości. Oni mnie bardzo kochali. Inaczej nie mogliby mnie oddać. Trzeba rozumu i lat, aby to pojąć. Żałuję, że sama nie mogę usprawiedliwiać się w ten sposób.
– Tam, na wschodzie, nie miałaś zbyt wielu możliwości wyboru.
Ida pogodziła się z rzeczywistością. Rozgoryczenie nie minęło jak ręką odjął, ale czuła, że powoli odpływa. Zmieniło się w czarnego ptaka pod wysokim niebem.
– Kogo kochałaś najbardziej? Najmocniej? – Ida otworzyła oczy. – Czy to Mikkal na zawsze pozostanie ci najbliższy?
– Mogłabym zadać ci identyczne pytanie – uśmiechnęła się Raija. – Ty też nie potrafiłabyś ich ze sobą porównywać. Kochałam ich wszystkich. Na swój sposób. Na różne sposoby. Ale z Mikkalem byłam związana na wiele sposobów. Wciąż jestem z nim związana. Tych więzów nic nie zniszczyło.
– Nawet śmierć? Raija pokręciła głową.
– Tatuś jest teraz szczęśliwy – stwierdziła Ida.
– Wiem. Ja też jestem szczęśliwa. Z twoim ojcem łatwo być szczęśliwą. Tak łatwo razem z nim znaleźć szczęście. Reijo jest najstarszym z moich przyjaciół, który wciąż żyje. Gdyby moje życie było takie jak życie tu nad fiordem, to chciałabym, aby moje powszednie dni wypełnił Reijo.
– Nie po to przyszłaś na świat – oświadczyła Ida cierpko. – Nie po to się urodziłaś, by przeżywać powszednie dni. Nie urodziłaś się po to, żeby żyć nad tym fiordem.
– Czy ty nigdy nie tęsknisz, żeby się stąd wydostać? – spytała Raija zaciekawiona. – Czy wystarcza ci to, co masz?
Roza miała się nigdy nie dowiedzieć, co odpowiedziała na to kobieta, która została matką Natalii, obdarzonej dźwięcznym śmiechem. Nieposłusznej Natalii, która chadzała własnymi ścieżkami i kochała mężczyznę o imieniu Mattias, z którym nigdy nie dane jej było żyć.
Roza rozpoznawała niepokój, krążący w jej własnych żyłach, lecz nie był to żaden dowód na to, że wszystkie kobiety w jej rodzie tęskniły za wydostaniem się stąd, za widokiem trawy zieleńszej niż ta, którą miały wokół własnego domu.
Roza zmrużyła oczy. W dole pod nimi, tuż przy Krecie, na jakiejś łodzi stawiano żagiel. Białe płótno pięknie odcinało się od ciemnej barwy fiordu i od gór. Byli za daleko, żeby stwierdzić, kto wypływa, lecz Roza przyłapała się na tym, że pragnęłaby wybrać się z nimi. Tęskniła za morzem. Tęskniła za żeglugą.
– Wyjadę, gdy tylko on znajdzie się w ziemi – powiedział Tomas i ścisnął ją za rękę, zanim ją puścił.
Roza poczuła się odrzucona. Potem poczuła się głupia. Wręcz brzydka. Dobrze wiedziała, co Tomas przeżywa, jak na nią patrzy, od dawna nie było to między nimi tajemnicą.
Źle się stało, że poprosiła, by wziął ją za rękę.
Gdzieś z tyłu głowy rozbrzmiewał drwiący śmiech. To nie mógł być Seamus. Wierzyła, że nie śmiałby się ze szczerości przebijającej z cichej, niesamolubnej miłości Tomasa.
– Do tego czasu muszę zostać – dodał Tomas. – Przecież brałem udział w wyciągnięciu go z fiordu. Znałem go. Odbiłoby się na tobie, gdybym nie został na pogrzeb.
Roza nie posuwała się myślą aż tak daleko.
– Przywykłam do tego, że ludzie gadają – powiedziała tylko, myśląc, że dawno już nie była narażona na deszcz spojrzeń i uczucie, że wszyscy coś o niej wiedzą.
W Georgii było inaczej.
– Jeszcze dwa dni – rzekła tylko z czymś w rodzaju uśmiechu. – Dwa dni to niedługo, Tomas. Wytrzymasz dwa dni. Wytrzepałam już moje czarne ubranie, wyprasowałam je i rozwiesiłam.
Miała całą wdowią garderobę, uszytą z najlepszych tkanin na jej wymiary. Krawcowe w Savannah bardzo się starały, by mogła odpowiednio wyglądać również jako młoda wdowa z najwyższych kręgów Georgii. Miała tyle czarnych ubrań w znakomitym gatunku, że mogłaby przyzwoicie ubierać się w żałobę przez następnych dziesięć lat. Jeśli oczywiście za bardzo by nie przytyła. Jej stroje nie miały dostatecznie głębokich zaszewek, by dało się je rozpuścić. Rodzina była tak zamożna, że tego rodzaju zabiegów nie uważano za konieczne. O'Connorów stać było na nowe ubrania, gdy ich kobietom nieco zaokrągliły się kształty.
Читать дальше