Tęskniła za nimi.
Za Fioną i Joem. Za Adamem i Deidre. W myślach powtarzała ich imiona, przypominała sobie twarze i tęskniła.
Za dziećmi.
Za Michaelem.
Tęskniła za Michaelem aż do bólu.
Bluzkę na piersiach miała mokrą, chociaż wyłożyła ją ściereczkami. Poczuła to wraz z bólem. Wstała, otrzepała wrzosy i mech ze spódnicy. Tylko Liisa wypatrywałaby podobnych śladów, lecz nawet ta świadomość nie powstrzymała jej od prób ukrycia, gdzie była. Liisa nie pytała, patrzyła na nią jedynie oczyma przypominającymi spojrzenie matki, gdy usiłowała przywoływać Rozę do porządku pół życia temu.
Teraz była dorosła. Nikomu nie musiała się opowiadać, a już najmniej żonie brata. Ale wciąż zachowywała się jak szesnastolatka, która wymykała się z domu, żeby spotkać się z Jensem. Żeby zostać upokorzona, pobita i wykorzystana przez Jensa. Pięknego, okrutnego Jensa, którym dopiero teraz zaczynała uczyć się gardzić. Ale nienawidziła go już od chwili, kiedy zabrał jej Synneve i doprowadził do śmierci maleńkiej córeczki.
Piersi nabrzmiewały. Lily na pewno już się przebudziła. Poczuje głód. Liisa będzie marudzić, że Roza zostawiła swoje dziecko. Liisa nie powstrzyma się od wyrzekań na Tomasa, nawet w jego obecności, nawet gdy będzie wszystko słyszał.
– Nie pójdę z tobą do Samuelsborg.
– Chodzi o Liisę? – spytała Roza.
Przekrzywił ciemną głowę.
– Muszę się od ciebie uwolnić, Rozo. To boli, ale wprawiam się w tym. Ćwiczę, żeby serce mi nie pękło, gdy będę odchodził naprawdę.
– Mnie nie warto kochać.
Mówiła to wiele razy wcześniej, a on się jej sprzeciwiał. To się nigdy więcej nie powtórzy.
Tomas bacznie się jej przyglądał. To prawdziwy cud móc ją znowu zobaczyć. Myślał o tym już od chwili, gdy ujrzał ją na schodach przed Samuelsborg, gdy przyszli ze smutną nowiną. Tak jak wszyscy inni, tak samo Tomas sądził, że Kafjord nigdy więcej nie zobaczy już Rozy Samuelsdatter.
Po cóż miałaby przyjeżdżać do Kafjord? Co mogłoby ją skłonić do powrotu? Przecież tu, wśród tych gór, nikt nie traktował jej ciepło. A mimo wszystko uważała to miejsce za dom.
Marzenia o niej byłyby piękniejsze, gdyby nigdy nie wróciła. Pozostałaby wówczas tajemnicą, zagadką, a on mógłby resztę życia spędzić na wyobrażaniu sobie, co się z nią stało. Mógłby dodawać do tej historii nowe zakończenie co wieczór, zanim sen by go z nią rozdzielił.
W pewnym sensie Tomas żałował, że Roza wróciła.
Ale jego oczy za nią tęskniły. Szczerze brakowało mu czegoś tak prostego i niemądrego, jak możliwość muśnięcia jej wzrokiem, popatrzenia jej w oczy, przyjrzenia jej się szybko lub powoli.
Cieszył się, że jeszcze raz została mu dana taka możliwość, że może mieć jeszcze więcej wspomnień, którymi będzie żyć. Że może zamienić z nią jeszcze kilka słów. Że znów go dotknęła. Że pozwoliła musnąć się końcami palców.
Przede wszystkim się cieszył, lecz była to radość przesycona smutkiem, uczucie spowite w mgłę, podobną trochę do wełnianki nad rozległymi bagniskami.
– Ty wyjdziesz za mąż – powiedział. Roza nic nie odrzekła.
– Nie będzie już więcej takich popołudni jak to, spędzanych razem ze starym przyjacielem, Rozo. Mężowie to wymagające stworzenia, czasami bywają bardzo zazdrośni. Niekiedy bywają zazdrośni również o starych przyjaciół tej, którą poślubili.
– Nigdy nie wyjdę za takiego człowieka – zapewniła go Roza. – Nie wiem, czy w ogóle mam ochotę wychodzić za mąż. Zawsze byłam mężatką. Może powinnam przez jakiś czas obejść się bez męża?
Roześmiał się z jej żartu.
– Ty i Liisa nie wytrzymacie długo pod jednym dachem, moja najmilsza Rozo. Na twoim miejscu wyszedłbym za mąż już choćby po to, by nie mieszkać razem z nią. Wróżę, że powrócisz do Altadalen szybciej, niż to sobie wyobrażasz.
– Czyżbyś wiedział coś, czego ja nie wiem? – spytała.
– Znam Mattiasa – odparł Tomas. – Idź już, Rozo. To ty musisz odejść ode mnie, bo ja na razie jeszcze tego nie potrafię.
Mattias w powrotnej drodze trochę spał. Ole znał się na morzu tak samo dobrze jak on. Była noc, mrok wokół nich zgęstniał, ale płynęli po znajomych wodach. Nie szukali usprawiedliwień, aby nie dotrzeć do Kafjord tej samej doby.
Później nazywał to snem, lecz nikomu o tym nie wspomniał.
Jakaś kobieta siedziała obok niego w łodzi. Trzymała go. Leżał z głową na jej kolanach. Jej ręce lekko poruszały się na jego włosach, uspokajały. Odsuwały ciężkie myśli. W pierwszej chwili sądził, że to Roza.
– Ty będziesz siłą Rozy – powiedziała i dopiero wtedy ją poznał.
Natalia.
– Najwyższy czas, abyś został tym, kogo zawsze w tobie widziałyśmy, Mattias.
– Jej siłą?
– Albo jej opoką – odparła czystym, przypominającym dzwoneczek głosem. – Roza zgromadziła więcej siły, niż którakolwiek z nas przypuszczała, że jej się uda. Jest z nas najważniejsza. Dawno już tak nie było. Nie tak miało być. To jej własna zasługa.
– Najważniejszą?
– I to na długi czas. Będzie pamiętana tak długo, jak moja babka. Różnią się od siebie, lecz posiadają tę samą siłę. Widzą się nawzajem jakby przez lustro.
– Ale Roza jest wciąż Rozą?
– Roza nie może być nikim innym, zawsze będzie Rozą. Ale przywiąże się do Raiji, ja to czuję. Ja ją straciłam. Ona się zwraca do Raiji. To Raija do niej przemawia.
W uszach rozbrzmiał mu śmiech, przypominający szmer strumienia.
– Najwyraźniej mogę rozmawiać tylko z tobą, Mattias. Moim zadaniem będzie przekonanie cię, że musisz zrozumieć, gdzie twoje miejsce. Byś podjął się tego, co jest twoim zadaniem. Abyś był tym, na kogo sobie ciebie upatrzyłyśmy. Byś był tym, na kogo zostałeś wybrany.
Mattias powtórzył:
– Na siłę Rozy.
Pogrzeb stał się wielkim wydarzeniem, tak jak się tego obawiali. Piękny, mały kościółek z angielskimi łukowatymi oknami wypełnił się aż po ostatnie miejsce. Ludzie tłoczyli się pod ścianami i w przejściu. Wszyscy wyciągali szyje, żeby zobaczyć więcej i dokładniej.
Miejsca w ławce dla rodziny zajęło niewiele osób.
Roza siedziała wyprostowana, z podniesioną głową, w skromnym czarnym stroju, który nosiła, gdy Seamusa składano w miejsce wiecznego spoczynku w Favourite. Nikt, kto siedział w tych kościelnych ławkach, nie rozumiał, jak pięknym rękodziełem jest lekko rozkloszowana spódnica z obcisłym żakietem. Nikt nie dostrzegał, z jak drogiego i wysokiej jakości materiału go uszyto.
Ludzie widzieli jedynie Rozę w czerni. Dumną, z podniesioną głową. Z karkiem bardziej stromym niż skały wyrastające z morza po przeciwnej stronie fiordu. Rude włosy miała upięte i wyjątkowo żaden niesforny lok nie wymykał się spod szpilek. Ludzie niewiele widzieli poza ciężkim węzłem włosów i białym karkiem. Na głowie Roza nosiła nieduży kapelusik z gęstą czarną woalką, zasłaniającą jej twarz. Ukryła zarówno oszpecony policzek, jak i oczy.
Niejeden doznał rozczarowania.
Przyszli, żeby ją oglądać, przekonać się, co tak naprawdę czuje. Zobaczyć, jak to przyjęła. Peder zaginął przed sześcioma laty, a Roza Samuelsdatter w tym czasie nie zachowywała się wcale jak zrozpaczona, opuszczona żona.
Była taka niepodobna do nich, taka niedostępna. Pragnęli ją zrozumieć, wprost ślinili się do tego, a tymczasem ona znów się od nich odgrodziła.
Ludzie mieli jeszcze długo rozprawiać o jej czarnej woalce.
Читать дальше