W koszmarach, które go nawiedziły, poruszał się po rozedrganym w upale bagnisku. Ktoś go ścigał, ale nie potrafił powiedzieć, kto.
– Mikkal mówi, że na mnie czeka. Że ma tam jurtę dla nas. Widziałam innych, których kocham. Nie pamiętałam ich imion. Było w nich coś bardzo znajomego, ale nie wiedziałam, kim są. Nie dotykali mnie. Usuwali się. Zachowywali dystans. Ale wiedziałam, że się o mnie troszczą. Czułam, że mnie znają. Uczucia są tam tak wyraźne, otwarte, nikt ich nie skrywa. Tam wydaje się to takie słuszne. I Mikkal tam jest, twarz ma młodą i jest taki silny. Czeka tam na mnie. Mnie skóra też się tam wygładza, Reijo. To bardzo dziwne…
Przejrzysta rzeka płynęła o kilka rzutów kamieniem od nich. Jej szum wypełniał duszę, nad nimi wznosiło się szare niebo, ale wciąż jeszcze było wysokie. Chmury nie niosły deszczu, popędzane wiatrem gnały ku morzu. Niczym dach kładły się ponad górskimi płaskowyżami, ponad falującymi wzgórzami, korytami rzek, jeziorami. Chciały nakryć całą tę wąską dolinę, od szczytu do szczytu. Na jakiś czas całkiem przesłonić niebo.
– Coraz trudniej jest wracać – wyznała Raija. Reijo przełknął ślinę. Kiedyś już o tym wspominała. Teraz powtórzyła to z pełną powagą.
Opierała się policzkiem o kolana. Siedziała, oplótłszy je ramionami, patrzyła na niego wyczekująco. Chciała zobaczyć, jak zareaguje na jej słowa.
– Mam ochotę tam zostać – dodała. Wyraziła się jeszcze jaśniej, na wszelki wypadek, gdyby jej nie zrozumiał. Gdyby nie chciał jej zrozumieć. Wyraźniej nie mogła już powiedzieć.
– Wiesz, co to oznacza? – powiedział. Ukroił więcej mięsa, niż miał ochotę zjeść. Musiał znaleźć jakieś zajęcie dla rąk. Ale ta rozmowa i tak była niebezpieczna. Takich rzeczy nie powinno się tykać.
Raija kiwnęła głową.
– On mnie dotknął…
– Liisa mnie nienawidzi – oświadczyła Roza. Mattias pokręcił głową i podniósł z pieca garnek z gorącą wodą. Wypełnił do połowy wiadro stojące przed nią i dolał zimnej wody ze studni na podwórzu. Roza zanurzyła w wodzie ryżową szczotkę i dalej szorowała. Została jeszcze podłoga w kuchni. Sprzątali, odkąd tu przyjechali. Utrzymująca się dobra pogoda była po ich stronie. Roza zażądała wyniesienia wszystkich mebli na podwórze. Kiedy izby stały puste, zabrała się do szorowania od sufitu do podłogi. Mattias musiał jej pomóc przy najcięższych robotach, zwłaszcza przy takich, do których sama była zbyt drobna.
– Szkoda, że nie mam piasku – westchnęła Roza. – Następnym razem, kiedy zejdziesz nad fiord, to przynieś kilka wiader. Nie ma nic lepszego do szorowania podłogi. Chyba nie sprzątałeś tu, odkąd wyjechała.
Owszem, sprzątał, ale nie tak dokładnie jak Raissa. I nie tak dokładnie jak Roza. Przecierał szmatą podłogę jedynie w tych miejscach, z których najczęściej korzystał.
– Mogła zatrzymać Mattiego jeszcze przez kilka dni.
– Tak było najlepiej – upierał się Mattias. – Rana jest czysta, kiedy się przetnie skórę ostrym nożem, nie wiedziałaś? Im potrzeba własnych dzieci.
– Niektórzy nie mogą mieć dzieci.
– Matti to mój syn i ja decyduję o tym, co jest dla niego najlepsze.
Roza kiwnęła głową. Szorowała. Naciskała szczotkę, tarła nią drewno, aż błyszczało śmietankową bielą, jaką powinno mieć. Niektórzy mówili, że to żółty kolor, ona nazywała go białym. Deidre miała suknię z jedwabiu w tym kolorze, jak świeżo wyszorowana podłoga. Wtedy Roza o tym nie pamiętała, ale teraz sukienka stanęła jej przed oczami.
Deidre i Adam.
Jak im się wiedzie?
… Michael…
Podniosła się z wysiłkiem, ciało skarżyło się po tylu godzinach pracy na klęczkach. Mattias wyjął jej szczotkę z rąk, wrzucił do wiadra. Zachichotał, bo Roza drgnęła, gdy woda wychlapała się przez wierzch.
– Kiedy wniesiemy meble do środka, to zostaniemy już tylko my – powiedział, czując, że Roza zmyła także wiele wspomnień o Raissie. O dziwo, wcale mu to nie przeszkadzało.
– Meble możesz ustawić jak chcesz. Poprzednio to ona decydowała, jak mają stać.
– Mnie to nie przeszkadza. Chyba stały w dobrych miejscach. A jak ty myślisz? – spytała Roza nieobecnym tonem. – Nie podobało ci się?
Nigdy nie miał powodu, żeby się skarżyć.
– Dziwna z ciebie osoba – uśmiechnął się Mattias i uścisnął ją za prawe ramię. Lepiej znosiła dotyk po tej stronie, pamiętał, że z lewą stroną jej ciała należy obchodzić się ostrożnie.
Dłonie pamiętały jej kształty. I wargi pamiętały. Wciąż potrafił zamknąć oczy i przypomnieć sobie jej smak. Nie wiedział, czy ona wciąż pragnie, żeby coś się między nimi wydarzyło, czy też pragnie trzymać się z daleka.
Czekał.
– Każda inna kobieta próbowałaby wszystko zmienić. Ty nie jesteś bardzo zazdrosna, prawda?
Odparła mu słowami, które już znał.
– Między nami nie ma miejsca na takie uczucia, Mattiasie.
Odniósł wrażenie, jakby twarz owionął mu chłodny powiew. Czuł się, jakby zwrócono mu uwagę, przywołano do porządku. Uświadomił sobie, że w ciągu tych lat, spędzonych gdzieś daleko za granicą, Roza niezwykle dojrzała, nabrała ostrości, której u niej nie pamiętał, wiary we własną siłę.
Mattiasowi podobało się to, lecz wprawiało w przeklętą niepewność. Ale też i czyniło ją najbardziej ekscytującą ze wszystkich kobiet, z jakimi się zetknął. Roza była źdźbłem, które raczej się złamie, aniżeli ugnie.
– Masz sny? – spytała, tuląc się do jego dłoni, które rozcierały jej zesztywniałe barki. Mattias robił to bez zastanowienia, nie wiedząc właściwie, co czyni. – Czy one ci się śnią? – chciała wiedzieć Roza. – Wciąż z tobą rozmawiają? Widujesz czasem którąś? Czy śni ci się cudze życie, które mogłoby być twoje?
Spytał, o czym mu nie powiedziała, lecz ona obróciła to pytanie w żart. Ale brzmienie jej śmiechu upewniło Mattiasa, że musi coś przed nim ukrywać. Uraziło go to, ale nie mógł tego obrócić przeciwko niej. Musiał udawać, że niczego nie zrozumiał, bo tak bardzo starała się zachować to dla siebie. Skrywała coś pod śmiechem i żartami, które zupełnie do niej nie pasowały. Mattias zachodził w głowę, gdzie mogła się nauczyć takiego zachowania. Najbardziej lubił jej szczerość, bezpośredniość.
– Ja żyję swoim własnym życiem – odparł z niezachwianą pewnością. – Inna sytuacja jest niemożliwa, Rozo, niczego innego nie możesz sobie nawet wyobrażać. A tu, w tej izbie, rozpocznie się nasze wspólne życie.
Roza kiwnęła głową. Zaakceptowała to.
Ale tak mało było w niej waleczności, że aż zaniepokoiło to Mattiasa.
– Jesteś moją gospodynią – zażartował dobrodusznie.
– Może mogłabym tego zapragnąć – przyznała w zamyśleniu. Była w niebezpiecznym nastroju. W takim, w którym woda drży leciutko pod powierzchnią gładką jak lustro, tuż przed nadciągnięciem sztormu. – Zapragnąć dostatecznie mocno, użyć swoich mocy, użyć ich tak, jak sama tego chcę. Inne to potrafiły. Wydaje mi się, że babka Lea się na tym zna. Może powinnam ją odwiedzić. Błagać, by zechciała mnie tego nauczyć. Czasami wydaje mi się, że to potrafię, Mattiasie. Czasami wydaje mi się, że to ja tym kieruję, ale tak jest przez chwilę. Mogłabym zażyczyć sobie tego…
– Czego sobie zażyczyć? – dopytywał się.
– Zażyczyć sobie, aby pastor okazał dobrą wolę – powiedziała. – Tak, abym mogła mu opowiedzieć całą swoją historię. Mogłabym zażyczyć sobie dobrej woli lensmana i przekonać go, żeby mi uwierzył. Zapragnąć tego na tyle mocno, by z moich życzeń wyrosły dokumenty z pieczęciami i podpisami. Z mojej woli. Uznaliby wtedy Pedera za zmarłego…
Читать дальше