– Będziesz musiał sam wszystko pownosić – powiedziała, opierając się o ścianę. Szczęście, że tam była, inaczej osunęłaby się na ziemię. Teraz mogła się podeprzeć i Mattias może nie zauważy, jak bardzo jest zamroczona.
– Gdybym cię nie znał lepiej, mógłbym pomyśleć, że zrobiłaś to specjalnie, żeby się wymigać – burknął, w głębi ducha szczęśliwy, że wszystko w sumie poszło dobrze. Ręce wciąż miał zakrwawione. Roza miała zakrwawiony policzek, krew spłynęła jej też we włosy i zlepiła je.
– Wydaje mi się, że idzie deszcz – przestrzegła. – Musisz wnieść meble pod dach, Mattiasie.
I rzeczywiście spadł deszcz.
Wcześniej Mattias zdążył pownosić z powrotem wszystko to, co wynieśli. Wniósł też do środka Rozę. Nie był pewien, czy zasnęła na schodach, czy zemdlała. Ona sama twierdziła, że tylko spała, ale oddychała tak wolno, że Mattias przez moment był w strachu, że ją straci. Sam nie wiedział, co o tym myśleć. W dodatku Roza była zimna, przerażająco zimna.
Kiedy na powrót otworzyła oczy, dom Mattiasa wyglądał tak jak zwykle, tylko o wiele czyściej. Wszędzie było posprzątane, wszystkie sprzęty znajdowały się na właściwych miejscach. Roza usiadła na łóżku, na którym ją ułożył, blada i oszołomiona. Z bandażem krzywo wiszącym nad lewym okiem. Mattias uśmiechnął się, widząc ją taką, i podparł, by mogła siedzieć. Nie było mowy o tym, żeby dłużej leżała.
Zresztą chciała od razu wstać i zacząć chodzić. Gdyby zawroty głowy jej tego nie uniemożliwiły, zbuntowałaby się bez mrugnięcia okiem.
Dzieci się przebudziły. Mattias wyjął Lily z kołyski, którą zrobił dla synka. Ogarnęło go dziwne uczucie, gdy podawał dziecko Rozie. Malutka była taka doskonała. Wyczuwał, że to niezwykłe dziecko. Ta niezwykłość przepływała mu w dłonie.
Poczuł zazdrość.
To powinno być jego dziecko.
To on powinien dać życie tej dziewczyneczce, która miała być następnym ogniwem łańcucha. Tą, która odziedziczy wiedzę, błogosławieństwo i dar. Ten, który Roza nazywała przekleństwem.
Nieporównanie słabsze uczucie ogarnęło go, gdy chwilę później podniósł z łóżeczka synka i uwolnił go z przemoczonych pieluch. Pozwolił chłopcu chodzić z gołą pupą. Matti miał pulchne nóżki, pełne zapału, ale niepewne. Nie zrażał się jednak, chociaż kilka razy się przewrócił. Zaraz wstawał i maszerował dalej, cały czas szukając czegoś, ciekawski jak łasiczka mieszkająca pod podłogą szopy na drewno.
– Jakież to piękne – stwierdził Mattias, czując, że gardło mu się sznuruje.
Wydawało mu się, że już kiedyś powiedział jej coś podobnego. Było to wtedy, gdy siedziała z Synneve przy piersi. Lily ani trochę nie przypominała świętej pamięci maleńkiej Synneve. Jeśli ktokolwiek zostawał aniołem, to z pewnością musiała nim zostać ona.
– Matka i dziecko – wyjaśnił. – To takie piękne, Rozo. Okropnie mnie to wzrusza.
– Zamiast się wzruszać, podgrzej trochę mleka dla Mattiego – zaproponowała Roza. – Potrzebny mi jesteś jako osoba przydatna, a nie wzruszona, Mattias. Do diabła, ależ mi się kręci w głowie! Coś ty za wódkę wlał mi do rany? Sami ją pędziliście? Pewien jesteś, że wam się udało?
– To była kupna wódka – zapewnił Mattias i złapał synka, zanim Matti zdążył wspiąć się na łóżko. – Nie możemy przeszkadzać Rozie i Lily – oświadczył Mattias i podrzucił chłopca wysoko pod sufit, aż Matti zaczął płakać. W niczym nie pomogło, że Mattias zaraz znów pochwycił go mocnymi dłońmi. Matti dalej wrzeszczał, nóżkami kopał i tłukł w pierś ojca. Zaraz potem rozpłakała się również Lily. Popatrzył z wyrzutem na swojego pulchnego synka i westchnął z rezygnacją.
– Słyszysz? – spytał cicho. – Przez ciebie i ta mała księżniczka płacze, a była spokojna jak aniołek, dopóki nie usłyszała twoich wrzasków. A przecież ty jesteś chłopcem i w ogóle. Musisz się nauczyć, Matti, że my, Mattiassenowie, rzadko płaczemy!
Chłopczyk przyglądał mu się szeroko otwartymi oczyma.
Mattias zdołał namówić Rozę, by spała w jego łóżku. Właściwie trudno było mówić o przekonywaniu. Roza nie miała wyboru. Nie była w stanie się z niego podnieść. Zawroty głowy jeszcze się wzmogły, przestała wyraźnie widzieć, przyznała się do tego Mattiasowi, ale dopiero wtedy, gdy dokładnie i stanowczo wypytał ją o samopoczucie. Była słaba, przywiędła, musiała leżeć. Każdy ruch pozbawiał ją sił.
– Straciłaś sporo krwi – stwierdził Mattias, lecz pod maską udawanego spokoju martwił się bardziej, niż chciał jej to okazać.
Owszem, Roza krwawiła, ale nie było mowy o poważnym krwotoku. Nie powinna tak od tego osłabnąć. W dodatku nie bała się widoku krwi, nie bladła na wzmiankę o ranie. Przecież patrzyła mu w oczy, kiedy ją szył.
Igła była czysta, rana była czysta, nawet ręce natarł spirytusem przed przystąpieniem do zabiegu. I to kupnym spirytusem, za który płacił pieniędzmi i swoim potem. Nie przypuszczał więc, żeby w ranę wdarł się brud. Roza twierdziła jednak, że rana boli ją, że czuje w niej pulsowanie, że to od tego kręci jej się w głowie. Że jest zamroczona, a wszystko wokół niej bez przerwy wiruje jak bąk, dziecinna zabawka.
Mattias spał w drugim końcu łóżka, odsunięty możliwie najdalej, tak że mało z niego nie spadł. W taki sposób starał się jej pokazać, że nie chce przekroczyć linii, które między nimi rozciągnęła. Jako dziecko grywał z kolegami w noże. Rysowali koło na twardej ubitej ziemi i przydzielali sobie mniej więcej jednakowe jej kawałki, potem rzucali nożem w cudzą ziemię. Jeśli nóż wbił się ostrzem, szczęściarz mógł wyznaczyć nowe granice, zdobywając w ten sposób więcej ziemi. Gdyby jego łóżko było takim kołem, Roza bez wątpienia wygrałaby największy obszar. Jemu natomiast groziło wykluczenie z zabawy, zwłaszcza że nie miał już broni. Takie chyba były reguły tamtej gry, o ile dobrze je pamiętał.
Obudził się, bo myślał, że doszła do siebie. Wydało mu się, że słyszy jej głos. Miał wrażenie, że mówi do niego. Delikatnie odwrócił się w jej stronę. Noc była jeszcze jasna, ledwie zmierzch.
Roza dalej spała. Widział ją, widział, jak jej pierś opada i się unosi. Widział też zarys jej twarzy, bo leżała na plecach.
Ale wciąż słyszał głos. Kobiecy głos.
– Nie będziesz go miała! – mówił. – Nie możesz wrócić i powiedzieć, że oto przyszedł czas na was. Ze należycie do siebie. To nieprawda. Nigdy nie było prawdą. On nigdy nie należał do ciebie, Rozo. Nigdy go nie dostaniesz. Nie czujesz, jaka jesteś słaba? Nie czujesz, że siły cię opuszczają, że robisz się coraz chłodniejsza? Właśnie tego chcesz. Sama za tym tęsknisz, prawda? Tak naprawdę wcale nie chcesz Mattiasa. Chcesz przepłynąć przez to morze, które was dzieli. Tęsknisz za tym drugim.
Mattiasowi wydało się, że ten kobiecy głos wymówił słowo „szoums”. Nic nie mógł z tego pojąć, lecz im się stawał przytomniejszy, tym wyraźniej ów głos rozbrzmiewał. Wreszcie go poznał. Walczył ze snem, przecierał oczy, aż w końcu całkiem się obudził. Mrugnął kilka razy, żeby ją zobaczyć. Ten głos rozlegał się tak blisko. Musiała być gdzieś tutaj. Dostatecznie blisko, aby mógł ją dostrzec. Niczego innego nie chciał, tylko ją zobaczyć.
– Czujesz się coraz gorzej. Możesz pozwolić, by cię uniosło ku niemu. Nic nie musisz robić, tylko się unosić. Tam jest tak cudownie, nie ma żadnych udręk, same radości. On na ciebie czeka. Ma w sobie taki niepokój. Już i tak długo musiał czekać, Rozo. A tu nic dla ciebie nie ma. Masz coś, co jest moje. To cię ciągnie na drugą stronę. To twoje źdźbło, które zaniesie cię na drugi brzeg. A jego nigdy nie dostaniesz. Nigdy nie był twój. Był mój. Tylko mój…
Читать дальше