Mattias oprzytomniał.
– Ty żyjesz – szepnął i usiadł tak gwałtownie, że zatrzęsły się i siennik, i dno łóżka, ale Roza się nie obudziła. Dalej spała tak samo spokojnie.
W izbie oprócz jego, Rozy i dzieci nie było nikogo. Nie było żadnej kobiety, która przemawiałaby dźwięcznym głosem i tonem, w którym kryły się rozległe płaskowyże i przepastne lasy.
Otarł pot z czoła i popatrzył na Rozę.
Wydawała mu się zbyt spokojna. Bandaż zsunął się z rany. Nawet w półmroku Mattias widział, że szew napuchł. Brzegi nabrzmiały, zamiast ładnie się złączyć. Mattias poczuł ściskanie w skroniach.
Sięgnął po nóż, który zawsze odpinał przed pójściem spać i kładł tuż przy łóżku. Chwycił go w dłoń i usiadł. Potem uklęknął nad Rozą, ale ona i tego nie poczuła. Nawet nie drgnęła. Serce waliło mu jak młot. Wyciągnął nóż z pochwy.
Nie było czasu na zapalanie lamp. Zresztą ręce trzęsły mu się tak, że nie byłby w stanie skrzesać ognia. Nie śmiał nawet odsuwać zasłon ze strachu, że dzieci się obudzą. A może bał się, że zobaczy ją za oknem.
Ale może ona nie potrzebuje okien.
Mattias zacisnął zęby i czubkiem noża dotknął małych szwów, które sam zakładał na ranę wcześniej tego dnia. Bawełniana nitka była tak cienka, że pajęczyna w porównaniu z nią wydawała się sznurkiem. Ręce mu się trzęsły, na początku parę razy nóż mu się obsunął, ale po dwóch razach było już łatwiej. Przecinał nitkę i małe kawałki wyciągał paznokciami. Teraz rana ziała otworem, ale przyniósł resztkę spirytusu i przemył ją jeszcze raz. Roza tylko cichutko jęknęła, chociaż musiało ją zapiec piekielnym ogniem.
Każdy, najdrobniejszy nawet kawałeczek nitki rzucił do pieca. Rozgarnął żar tak, by zaczęło się palić. Patrzył potem, jak ogień przygasa, ale miał pewność, że spalił wszystko. Łącznie ze szpulką.
– Nie chciałaś jej dać nawet kawałka nici, Raisso? – rzucił w powietrze, ale dookoła niego był tylko wczesny poranek. Nikt mu nie odpowiedział. Nawet wiatr.
– Ona śpi tym swoim dziwnym snem. Nie wiem, czy wróci – powiedział ciężko Reijo.
Siedział, trzymając Raiję za rękę, momentami zasypiał na siedząco. Za każdym razem, gdy się budził, Raija była tak samo zimna.
Bał się.
Zdarzało się to wiele razy wcześniej, nie było rzeczą nieznaną. Może żyła już dostatecznie długo. Zdążyła zostawić po sobie ślad.
Gdyby nie wróciła, być może miałoby to jakiś sens. Ale on by za nią tęsknił. Teraz jeszcze bardziej, niż gdy zniknęła szesnaście lat temu.
Tym razem czekał. Widziała go. Stał nieruchomo i czekał. Spoglądał w jej stronę. Wiedział, że ona przyjdzie.
Cóż innego mogła zrobić, niż pobiec ku niemu? Do niego! Przecież jej miejsce było przy nim.
Raija zgubiła jeden rzemyk od kumagów, lecz i tak biegła. Unosiła się w powietrzu. Wfrunęła w jego otwarte objęcia.
– Wiedziałeś, że przyjdę? – spytała zdyszana, gładząc go po włosach.
– Wzywałem cię – powiedział. – A potem pożałowałem, że to zrobiłem.
– Żałowałeś? Musiała mu się przyjrzeć uważnie, z tak wielką powagą na nią patrzył. Oczy mu pociemniały, straciły bursztynowy odcień.
– Przecież ja cię szukałam, Mikkalu. Nie słyszałeś, jak cię wołam? Myślałam, że mnie opuściłeś! Nie wierzyłam, że na mnie czekasz. A przecież obiecywałeś! Przyrzekłeś, że będziesz czekał. Kiedyś obiecałeś, że będziesz nade mną czuwał przez całe moje życie. A nawet dłużej. Zawsze.
– Czuwam nad tobą – odparł łagodnie. Odsunął ją od siebie. Spoglądał na nią z czułością.
Uśmiechał się tym swoim młodzieńczym uśmiechem. Tym, który pojawiał się na jego twarzy, zanim zaznał całej tej goryczy, nim zrozumiał, że poświęcił zbyt wiele.
– Ja również na ciebie czekam, Mały Kruku. Powiedz mu, żeby tak cię nie nazywał. Jesteś moim Małym Krukiem. Czekam na ciebie.
Pokazał jej płaskowyże. Te, po których tyle razy biegała. Przypominały tamte płaskowyże na północnym wschodzie, gdzie ścigali się jako dzieci.
Te tutaj były podobne.
Ale nie te same.
Stali razem. Było lato. Zawsze było lato, kiedy tu przybywała. Nigdy nie gościła tu w innej porze roku.
Raija nie chciała pytać, czy nie znają tu jesieni. Czy nie ma tutaj tej niebieskawej jesieni, którą tak kochała? Nie spytała o to. Z czasem i tak się przekona.
Gładził jej twarz obydwiema dłońmi. Delikatnie. Pieścił każdy rys twarzy. Jej nie pozwolił się dotknąć. Cofnął się, gdy uniosła ręce.
– Czekam – powiedział. – Wciąż czekam. Jestem samotny, ale tu czas inaczej płynie.
Raija nie mogła nic powiedzieć. Nie byłaby szczera, gdyby oświadczyła, że nie chce odejść. On o tym wiedział. Uraziło go to, lecz zaakceptował.
– Przez jakiś czas nie będziesz tu przychodzić – ciągnął. - Będę opierał się pokusie. Nie będę cię wzywał, nie będę cię odwiedzał. Ty o tym nie myśl. Nie myśl o mnie. Wydaje mi się, że przybywanie tutaj przestało już być dla ciebie dobre. Nie chcę cię krzywdzić. Musisz mieć spokój, Mały Kruku, ale gdy nadejdzie czas, wtedy przyjdę. Moja jurta tam stoi. Czekam na ciebie.
Potem Raija usłyszała głosy, w których rozpoznała swoich najbliższych. Obudziła się i przypomniała sobie.
– Ten przeklęty rzemień od kumagów! – poskarżyła się.
– O co ja się potknęłam? – spytała Roza z podejrzliwością w głosie, kiedy się obudziła.
Mattias zdążył już przeżyć ciężkie chwile z Lily i Mattim. Lily całkiem jasno dała do zrozumienia, że nie życzy sobie krowiego mleka. Nie pomagało ani przemawianie słodkim głosem, ani słodzenie mleka. Zaciskała usteczka w pączek i za nic nie chciała ich otworzyć.
– O kij od szczotki – odparł.
– Nie o rzemień od kumagów?
– A skąd wzięłabyś taki rzemień? – roześmiał się zdziwiony. – Chyba już od dawna nie nosisz kumagów, moja Rozo?
Podniosła rękę do skroni. Kiedy zorientowała się, jak bardzo skóra jest nierówna i jak szeroki jest strup, spojrzała na niego pytająco.
– Nie mam lustra – odparł i wyjaśnił: – Coś było nie tak z tym szwem. Napuchłaś, wyglądało to tak, jakby rana zropiała. Zdjąłem więc szwy, kiedy spałaś.
– Co ci przyszło na myśl? – spytała. – Ty nie spałeś?
– Obudziłem się. Zobaczyłem, że nie jest z tobą dobrze. Uznałem, że nie muszę cię budzić.
– Nic nie czułam – powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
– Nic w tym dziwnego – odparł Mattias lekko. – Byłaś wykończona. Nigdy nie widziałem, żeby jedna drobna kobieta tyle zrobiła w jeden dzień. Przecież mało brakowało, a zaczęłabyś szorować ściany w oborze. No a tam mieszka tylko koń.
– Potrzebujemy więcej zwierząt.
– Już zaczynasz stawiać wymagania, kobieto? – spytał Mattias i podniósł ją tak, by mogła siedzieć. Podparł ją poduszkami i, o ile mógł się zorientować, wcale jej się od tego nie pogorszyło. Nie sprawiała wrażenia ani zamroczonej, ani bardzo słabej.
– Nie wiem, czy dalej będę chciał się z tobą żenić, jak zaczniesz tak ciągle żądać jednego po drugim.
– Mattias, czy ja zemdlałam? – spytała.
– Na chwilę – odparł. – A dlaczego pytasz?
Читать дальше