Mattias wciąż nic nie mówił.
– Wtedy mogłabym być kimś więcej niż gospodynią – uśmiechnęła się Roza z odrobiną niepewności, jak gdyby powątpiewała w to, czego on naprawdę pragnie w tej kwestii.
Mattias pamiętał, że tak uśmiechała się młoda Roza. Wspominał ją z bólem. Nigdy już nie będzie taka. To, co w niej nowe i swobodne, pociągało go, kusiło i przerażało na przemian.
– Gdybyś miał wolność wyboru, Mattiasie – powiedziała Roza – gdybyś mógł wybierać naprawdę z własnej nieprzymuszonej woli, nie zwracając uwagi na nic, absolutnie nic, co cię otacza… Czy wciąż prosiłbyś mnie o rękę? Czy również wtedy proponowałbyś mi małżeństwo?
Mattias bez namysłu kiwnął głową.
– Bez żadnych wątpliwości?
– Czy ty sama nie stwierdziłaś, że tak powinno teraz być?
– To zupełnie coś innego – odparła prędko. – Tu nie chodzi o naszą wolę. Sądziłam, że zdążyłeś poznać je już dostatecznie dobrze. Przecież i ty miałeś okazję żyć z nimi przez kilka lat. Znasz życzenia, jakie szepczą ci do ucha, kiedy wydaje ci się, że już wreszcie cię opuściły. Pozwoliły ci odpocząć w tym czasie, kiedy mnie tu nie było?
– Tak – skłamał. Roza złapała wiadro i dźwignęła je, zanim zdążył ją powstrzymać. Oczywiście nie opróżniła go tuż koło schodów. Poszła z nim aż na kraniec podwórza. Mattias patrzył za nią. Mógłby zaproponować jej pomoc, ale ona i tak by odmówiła. Zamiast tego zaczął nasłuchiwać odgłosów z wyszorowanego do białości alkierza, ale tam wciąż było cicho. Od alkierza zaczęli sprzątanie. Porządnie wywietrzyli, a potem wstawili tam małe dziecinne łóżeczko, które Mattias zbił tej zimy. Zamyślał zawieźć je do Kafjord dla Mattiego. Wstawili kołyskę. Teraz jego syn i córka Rozy spali spokojnie pod jego dachem.
Przyłapał się na snach na jawie. Wyobraził sobie dzieci jako dorosłych i zapragnął, aby się polubiły. Pokochały. Pobrały…
– Do króćset! – rozległo się na podwórzu. A gdy Mattias podniósł głowę, zobaczył, że Roza leży na ziemi, a ciężkie ocynkowane wiadro upadło tuż przed nią, koło jej głowy. Szczere przekleństwa i wierzgające nogi powiedziały mu natychmiast, że nic złego się nie stało, lecz i tak od razu do niej pobiegł.
– Musiałeś porozrzucać wszystko, co posiadasz, po całym podwórzu? – syknęła Roza, a Mattias zorientował się, że potknęła się o kij od szczotki, na którym Raissa zwykle wieszała upraną wełnę do suszenia. W jakiś sposób kij stoczył się po lekkim nachyleniu podwórza i schował się w trawie, ledwie wśród niej widoczny, a Roza nie zaliczała się do tych, którzy przez cały czas uważnie patrzą pod nogi, bacząc, gdzie stąpają.
– Mogłaś uważać – odparł, pomagając jej wstać. Wyrwała się z jego uścisku, prawie jeszcze zanim się wyprostowała. Mattias zachichotał w duchu, widząc, że węzeł włosów się rozpadł. Roza nigdy nie umiała sobie poradzić ze swoimi długimi, ciężkimi włosami. Dawały się jedynie splatać w ciasne warkocze, których nienawidziła, bo bolała ją od nich głowa. Wolała już raczej wyglądać nieporządnie, jak niedbała dziewczynka z włosami sterczącymi na wszystkie strony.
Dopiero gdy Mattias podniósł wiadro, zauważył na jego krawędzi ślad krwi. Zaraz pobiegł za Rozą. Ona z całym dostojeństwem, na jakie tylko było ją stać, kroczyła w stronę domu. Ale od czasu do czasu kroki jej były trochę niepewne.
– Uderzyłaś się, Rozo!
– Wiem, do diabła, że się uderzyłam. Potknęłam się o jedną z twoich ruchomości, Mattiasie Mattiassenie! Jakim cudem udało ci się zgromadzić tyle rupieci!
Mattias nie zamierzał się z nią kłócić. Zatrzymał ją tylko zdecydowanie, wsunął jej rękę pod brodę i zmusił do podniesienia głowy, aby mógł zobaczyć jej twarz. Spostrzegł skaleczenie na czole, tuż przy lewej skroni. Było takie długie, że przeszły go ciarki. Mało brakowało… Gdyby było odrobinę głębsze…
– Nie czujesz tego? – spytał, koniuszkami palców dotykając rany.
Roza odrobinę się cofnęła.
Pokazał jej krew.
Zdziwiona sięgnęła ręką do rany. Poczuła na palcach ciepło i zobaczyła, że są czerwone. I ze zdumieniem popatrzyła na Mattiasa.
– Nie czujesz tego, Rozo?
– Trochę zapiekło – powiedziała tylko. Nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, że być może w lewym policzku Roza ma mniej czucia niż gdzie indziej. Nigdy nie sądził, że okaleczenie z tej strony może sięgać głębiej, niż można to było dostrzec gołym okiem.
– Musiałaś poczuć, że uderzyłaś głową o wiadro – delikatnie pchnął ją przed sobą. – Albo masz twardszą głowę niż kiedykolwiek cię o to podejrzewałem.
– Trochę zapiekło – powtórzyła. – Nie mogłam puścić tego wiadra. Nie mogłam go ot, tak po prostu odrzucić…
Mattias przemył ranę i zobaczył, że jej brzegi są od siebie odsunięte. Ścisnął je palcami. Roza leżała na plecach w zielonej trawie tuż przy domu. Zimna woda niewiele pomogła, Mattias wątpił, by bandaż do czegoś się przydał.
– Rana jest głęboka – stwierdził.
– No to będziesz musiał ją zaszyć – odparła Roza. Mattias przyniósł delikatne bawełniane nici, które zostały po Raissie. Opalił igły, parząc sobie przy tym końce palców, ale potraktował to jako coś w rodzaju pokuty. Przez to on również zazna trochę bólu.
– Przemyję najpierw ranę spirytusem – oznajmił, chociaż Roza równie dobrze jak on wiedziała, co należy zrobić. – A ty też powinnaś sobie łyknąć.
Pokręciła głową i zacisnęła usta.
Mattias wzruszył ramionami. Nie chciał opierać się jej woli. I zamiast tego nawlókł nitkę.
Roza zamknęła oczy, gdy ukłuł ją po raz pierwszy, i wcisnęła pięty w ziemię. Dłonie wyrywały kępy soczystej trawy.
Mattias sam zamknął oczy, dopóki nie przeciągnął igły przez skórę, a gdy je otworzył, ona już na niego patrzyła. Pot płynął mu z czoła, niemal go oślepiając. Musiał obetrzeć go rękawem.
Roza też się pociła, ale skórę miała chłodną, lepką.
Mattias zawiązał pierwszy szew. A ręce mu drżały tak, jakby od kilku tygodni pił. Obciął nitkę nożem, który również zanurzył w spirytusie i opalił, podobnie jak igły.
– Następny szew! – nakazała stanowczo Roza, wypuszczając powietrze jednocześnie przez usta i przez nos. – Dużo ich ma być? – niepewnym głosem spytała po chwili.
– Pięć – odparł Mattias z nadzieją w głosie. – No, może sześć.
– No to szyj! I Mattias szył. Roza zamykała oczy za każdym ukłuciem i otwierała je, gdy tylko czuła, że przez ciało przesuwa się nitka. Obserwowała jego ręce, nitkę, nóż i wszystkie uczucia, jakie malowały się na jego twarzy. Niczego nie zdołał przed nią ukryć.
Oprócz tego pierwszego było jeszcze siedem szwów. W czasie gdy Mattias szył, spomiędzy ust Rozy nie wydobył się żaden dźwięk. Później również. Założył jej opatrunek i umocował go jej przepaską na włosy.
– Nie jestem mocny w szyciu – powiedział przepraszającym tonem.
– Na szczęście to nie jest ładniejsza połowa mojej twarzy – odparła Roza na poły ze śmiechem. – Nikt nie zwróci uwagi, nawet jak zostanie blizna, Mattiasie. A ty chyba nie wziąłeś mnie ze względu na moją urodę?
– Nie umniejszaj się – rzucił ze złością.
– Przecież nie upadłam celowo!
– Mogłaś uważać! Roześmiała się i chociaż kręciło jej się w głowie, usiadła na schodach. Teraz czuła ranę. Szwy łączące jej brzegi naciągały skórę.
Читать дальше