Joanne Harris - W Tańcu
Здесь есть возможность читать онлайн «Joanne Harris - W Tańcu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W Tańcu
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W Tańcu: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W Tańcu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W Tańcu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W Tańcu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Niedługo. – Właściwie to są spóźnieni; dochodzi jedenasta i wokół panuje głucha cisza. – Włóżcie kostiumy.
Rzuca mi pogardliwe spojrzenie i nakłada maskę. Jest lateksowa i dość realistyczna – robię je własnoręcznie, są znacznie lepsze od kupnych. Mimowolnie wyrażam życzenie, by poległ jako pierwszy.
– A mogło mi się dzisiaj poszczęścić – dodaje stłumionym głosem. – Wpadłem w oko jednej cizi w Woolpack.
Żałosne, naprawdę. Obaj wiemy, jak wygląda jego życie. Wiemy też, że nigdy mu się nie poszczęści. Ale nie ma czasu na rozważania; zza drzew wyłania się jakiś cień. Po hałasie oraz rozmiarach miecza przerzuconego przez plecy wnioskuję, że to Veldarron. Towarzyszy mu Morąg, wyraźnie znużona i niezadowolona; pewnie znów darli koty. Mimo to cieszę się, że przybyli pierwsi: ekscentryczny wygląd pozostałych mógłby zaskoczyć nowicjuszy, a tego wieczoru wolałbym uniknąć kłopotów. Poza tym znam tych studentów – połowa przyszła skuszona wizją poderwania jakiejś ślicznotki w skórzanym kostiumie. Wprawdzie Morąg nie przypomina Xeny, ale to ostatecznie kobieta i jako dwudziestodziewięciolatka bardziej pasuje wiekiem do smarkaczy.
Witam przyjaciół tradycyjnym pozdrowieniem „Dobry dzień na śmierć” w nadziei, że wprowadzę ich w bojowy nastrój. Lecz gdy podchodzą bliżej, widzę, że Morąg jest jakaś niewyraźna. Ma kamienną twarz i zaciśnięte wargi; co gorsza, ubrała się całkiem zwyczajnie, w dżinsy i kurtkę zamiast rytualnej szaty z kapturem. Jasny gwint, myślę. Na dodatek ten cholerny Veldarron ostentacyjnie podchodzi do uschniętego drzewa, czekając, aż sam rozwiążę problem.
– Co się stało? – pytam Morąg. – Dlaczego nie jesteś przebrana?
– Wracam do domu, Smithy.
– Dlaczego?
Morąg patrzy na mnie bez słowa. Ogarnia mnie desperacja. Oczywiście, nie po raz pierwszy dziewczyna Veldarrona wystawia nas do wiatru w decydującym momencie (doprawdy nie mam pojęcia, co one widzą w tym nieczułym łajdaku), ale stracić uzdrowiciela, jedynego uzdrowiciela o godzinie jedenastej w sobotnią noc, to szczyt wszystkiego.
– Potrzebujemy cię – mówię wreszcie. – Mam tu grupę młokosów, którym przyda się uzdrowiciel.
– Nic na to nie poradzę – odpowiada Morąg, wzruszając ramionami. – Rezygnuję. Powiedz Darrenowi, żeby znalazł sobie inną naiwną. Ja spadam.
– Ale Morąg…
Nieoczekiwanie wpada w złość.
– Nie nazywam się Morąg! – wrzeszczy. – Przychodzę tu od sześciu lat, Smithy, a ty nawet nie znasz mojego pieprzonego imienia!
To dopiero niestałość. Po cholerę mam znać jej imię, myślę, odprowadzając ją wzrokiem przez polanę skąpaną w blasku księżyca. Poza tym po sześciu latach powinna wiedzieć, że nigdy – przenigdy – nie należy podczas sesji wymieniać prawdziwych imion uczestników gry. Nic dziwnego, że Veldarron jest taki poirytowany. Tak czy inaczej, jestem święcie przekonany, że przed następnym spotkaniem zwerbuje kolejną Morąg. Odejście uzdrowicielki nastręcza mi nieprzewidzianych trudności, zwłaszcza że mam pod sobą grupkę nieopierzonych potworów. Za późno na zmiany, pozostaje nam liczyć na krótką potyczkę, łut szczęścia oraz dyscyplinę nowicjuszy. Byle tylko obyło się bez kolejnych niemiłych niespodzianek.
Nadchodzi reszta grupy z Philbertem na czele. Nadał sobie miano Srebrzystogrzywy, chociaż wszyscy wiemy, że nosi perukę. Zgięty pod ciężarem zbroi wygląda na niższego, niż jest naprawdę, ale mimo to prezentuje się dość imponująco. Ma w sobie pewną szlachetność, jak stara wieża stojąca w szczerym polu, bezużyteczna, lecz obdarzona swoistym urokiem. Oczywiście nie zawsze tak myślałem: przyznaję ze wstydem, że w młodości – kiedy czterdziestolatek zasługiwał na miano starca – szydziłem zeń bezlitośnie.
No tak, od grupki nowicjuszy dolatują śmiechy. Philbert nie słyszy – jest nieco przygłuchy – ja jednak, poirytowany incydentem z Morąg, czuję przypływ irracjonalnej złości. Rzucam ostrą komendę, nakazując potworom utworzyć szereg za pokaźnym krzakiem. Stali uczestnicy przyszli prawie w komplecie. Jest Litso, jak zwykle w kobiecych łaszkach, Bekane w bardzo nieśredniowiecznym ubraniu pod kaftanem, Jupitus, powolny i ociężały w stroju czarnoksiężnika, oraz Snorri z toporem.
Kolejna fala chichotów. Spodziewałem się tego; część kostiumów budzi rozbawienie młodych, zwłaszcza niecodzienny strój Litso, ubranego w kabaretki ze spuszczonymi oczkami i skórzaną spódnicę. Mimo to czuję wściekłość. Być może z powodu odejścia Morąg albo dlatego, że dzisiaj ja dowodzę. Poza tym to niegrzeczne. Przecież i tak dostaną baty. Nie podoba mi się ich nastawienie. Litso też jest zdegustowany. Przyjęliśmy zasadę, że nikt nie komentuje wyglądu drugiej osoby, choćby jego zdaniem prezentowała się wyjątkowo dziwacznie. Philbert (który w innym życiu był profesorem psychologii) twierdzi, że odgrywanie ról przynosi oczyszczenie, umożliwia człowiekowi realizację fantazji, których stłumienie odbyłoby się ze szkodą dla ego. Podczas naszych sesji odrzucamy poczucie winy, strach i szyderstwo, kończymy je odnowieni duchowo i oczyszczeni. Uświadomiłbym to nowicjuszom, ale czas nagli; nadchodzi Pająk, stąpając bezszelestnie wśród krzaków, tuż za nim podąża Tytania.
Tytania. Serce niezmiennie zaczyna mi szybciej bić. Prawie się nie zmieniła. Kilkakrotnie trzeba było trochę poszerzyć jej kostium, ale dla mnie wciąż jest tak samo piękna. Rude włosy spływają jej na ramiona, w dłoni trzyma lekki miecz.
Za moimi plecami padają jakieś słowa. Nie rozróżniam ich, ale brzmią obraźliwie. Odwracam się pośpiesznie, lecz twarze młodych nie wyrażają żadnych uczuć. Regularni uczestnicy – Matt, Pete, Stuart, Scott, Jase i Andy – przybrali maski wystudiowanej obojętności. Nowicjusz, który narzekał na opóźnienie, bębni palcami. Pozostali stoją nieruchomo. Świetnie. Przynajmniej mają dość oleju w głowie, żeby zachować powagę w obecności Pająka.
Pada deszcz. Pająkowi to nie przeszkadza; kiedy wychodzi na polanę, na jego zaplecionych włosach lśnią krople wody. Podaję mu plan – zapisany runami, bo Pająk nie czyta normalnej czcionki – i prowadzę oddział potworów na wyznaczone miejsce.
Słyszę głosy protagonistów. Omawiają utratę uzdrowicielki, weryfikują strategię i rozdzielają eliksiry.
– Posłuchajcie – mówię do potworów. – Musicie dziś wy kazać szczególną ostrożność. Straciliśmy jednego gracza i nie mamy nikogo na jego miejsce, dlatego musimy ściśle przestrzegać zasad. Podczas pierwszej potyczki jesteście upiorami, każdy przyjmuje tylko trzy ciosy. Załóżcie maski i zajmijcie pozycje. – Przyglądam się potworom, zwłaszcza nowicjuszom, którzy wyraźnie nie mogą ustać w miejscu. – Pamiętajcie – upominam – trzy ciosy. Tylko trzy. Nie mamy uzdrowiciela i musimy za wszelką cenę nie dopuścić do wypadku.
Ktoś prycha śmiechem; to jeden z nowicjuszy, ten niecierpliwy.
– Co to ma znaczyć? – pytam ostro.
– Nic. – Każde słowo brzmi w jego ustach jak obelga.
Chętnie nauczyłbym go moresu, ale nie ma czasu. Zresztą zobaczymy, czy za chwilę będzie mu do śmiechu. Ostatnia myśl nieco poprawia mi nastrój. Upiory chowają się w krzakach, ale niezbyt skutecznie: to stosunkowo powolne, głupie istoty, których pokonanie nie jest zbyt trudne. Będzie to potyczka w ramach rozgrzewki, dla rozruszania kości. Dmucham w gwizdek. Czas start.
Moment radosnego uniesienia. Oto powód całego przedsięwzięcia. To znacznie więcej niż tylko gra, więcej niż katharsis. Młodzi nie czują tego tak jak my: Tytania, Philbert, Pająk i ja. To odurzające. Magiczne. Być bohaterem, jak w piosence Davida Bowiego, znaleźć się poza czasem i (na jedną minutę, godzinę, noc) dołączyć do grona nieśmiertelnych.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W Tańcu»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W Tańcu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W Tańcu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.