Joanne Harris - W Tańcu
Здесь есть возможность читать онлайн «Joanne Harris - W Tańcu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W Tańcu
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W Tańcu: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W Tańcu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W Tańcu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W Tańcu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Zaangażowanie Morąg budzi moje wątpliwości. Bycie uzdrowicielem to żadna atrakcja. Obserwuję ją, kiedy sądzi, że nikt nie patrzy; ma zwyczaj odpowiadać „wszystko jedno”, kiedy ktoś poprawia jej zaklęcia. Prawdopodobnie rzecz w tym, że Veldarron zawsze miał słabość do Tytanii (jak zresztą wszyscy) i pewnie Morąg woli trzymać rękę na pulsie.
No i wreszcie Pająk. Szczerze mówiąc, trochę się o niego martwię: fikcja to jedno, a rzeczywistość to drugie, wątpię zaś, czy Pająk widzi między nimi jakąkolwiek różnicę. Zacznijmy od tego, że on nigdy nie wychodzi z roli. Każde z pozostałych ma zwykłą tożsamość: Tytania prowadzi księgarnię z literaturą New Age, Veldarron jest księgowym, Lit – so pracuje w biurze podatkowym. Ale Pająk jest Pająkiem na okrągło. Nikt nie zna jego prawdziwego imienia, nikt też nie widział go bez kostiumu. Inni przychodzą w dżinsach, wymieniają życzliwe uwagi, a czasem wpadają przed walką do pobliskiego pubu na kilka piw. Ale nie Pająk. On nie lubi strzępić języka. Zapytaj go, czy oglądał wczoraj film w telewizji, a w odpowiedzi obdarzy cię przeciągłym spojrzeniem, jakbyś był czymś, co właśnie znalazł pod głazem. Nikt nie wie, gdzie mieszka. Trudno wyobrazić go sobie w zwykłym domu, z sofą, tosterem czy choćby łóżkiem Owszem, zajrzy do pubu – nawet wypije, jeśli ktoś postawi – zawsze jednak przychodzi w pełnym rynsztunku: miecze, kusza, peleryna, kolczuga, plecak, tunika, butelka z eliksirem, pas, święty symbol. Wszystko w najlepszym gatunku. Pozostali sami klecą kostiumy i ekwipunek. Większość ma tylko jedną rzecz z prawdziwego zdarzenia – zazwyczaj broń. Lecz w przypadku Pająka każdy element przebrania nosi wszelkie znamiona autentyczności.
Na przykład kolczuga kosztuje majątek, robiona na miarę – jeszcze więcej. Porządna broń z lateksu osiąga nieraz cenę trzystu funtów, a Pająk nosi przy sobie cały arsenał: miecze długie i krótkie, tarcze, sztylety, kusze ze specjalnymi zasuwami oraz prawdziwą broń, z którą defiluje dla większego efektu (rzecz jasna, nie może użyć jej w walce). Do inscenizacji jak znalazł, lecz w pubie wywołuje zrozumiałe poruszenie.
Pająk ma to w nosie. Jest obojętny na kpiny i znaczące spojrzenia. Poza tym od zeszłorocznego incydentu z tłumem kibiców piłkarskich większość ludzi omija go szerokim łukiem i unika żartobliwych nawiązań do „Władcy pierścieni”. Ponieważ, w przeciwieństwie do Veldarrona, Pająk potrafi walczyć; jako etatowy potwór mam na ten temat coś do powiedzenia. Dużo trenuje. W ciągu trzydziestu lat doznał zaledwie kilku kontuzji. A kiedy już zostanie zraniony, podchodzi do sprawy śmiertelnie poważnie, oblewając „rany” fiolkami sztucznej krwi i umieszczając w ich miejscu „blizny”. Co więcej, podejrzewam, że później je sobie tatuuje – nadal ma bliznę w miejscu, gdzie przed pięcioma laty jako nikczemny duchowny trafiłem go magicznym pociskiem. Ów cios w plecy miałby dla mnie żałosne skutki, gdyby Tytania – pełniąca rolę sędziego – nie uznała go za uczciwy, a pierwsza Morąg (jedna z poprzedniczek obecnej) nie pośpieszyła na ratunek. Od tamtej pory widok Pająka budzi we mnie pewien niepokój.
No i, oczywiście, mamy potwory. Dzisiaj przyszło nas dziesięciu, w większości uczestnicy dorywczy, a nie stali gracze jak Tytania, Pająk i ja. Uniwersytet to dobre miejsce, by szukać „mięsa armatniego”; studenci mają dużo wolnego czasu, są weseli, energiczni i zazwyczaj łatwo nimi pokierować. Wymagają jednak opieki doświadczonego gracza; dlatego tu jestem. Nowe potwory czasami dają się ponieść: nie zgłaszają ciosów, ulegają nadmiernym emocjom. Muszę trzymać ich w ryzach. Dopilnować, żeby przestrzegali zasad. No i żeby nikt nie oberwał na serio. W lesie wszystko może się zdarzyć: ciemno, człowiek jest nabuzoW TAŃCU wany i skłonny uwierzyć, iż rzecz dzieje się naprawdę, a opodal grasują orki, wilkołaki albo duchy. W dobrą noc wydaje ci się, że przebywasz z dala od cywilizacji, drogę oświetla ci tylko księżyc, a każdy cień może oznaczać wroga. Jeden fałszywy krok i po tobie: świadomy tego, jesteś w ciągłym napięciu i masz wyostrzone zmysły.
W złą noc leje deszcz, skręciłeś kostkę, psie gówno klei ci się do buta, a w pobliskim pubie ktoś fałszuje do mikrofonu. Na domiar złego przyjeżdża policja, zawiadomiona o zakłóceniu porządku, ty zaś – jako najbardziej doświadczony członek grupy – musisz się gęsto tłumaczyć, dlaczego biegasz nocą po lesie w stroju goblina, ubłocony od stóp do głów. Jak wspomniałem, bycie potworem to czasami nic przyjemnego.
Dzisiaj jest nieźle. Wprawdzie trochę pada, ale nad głowami płyną poszarpane chmury, księżyc jest w pierwszej kwadrze, a ziąb nie daje się zbytnio we znaki. Jest – rzekłbym – nastrojowo. Właśnie siedzę pod drzewem w płaszczu przeciwdeszczowym, przeglądając plan wieczoru. Będę sędziował. Cieszę się na samą myśl.
Potwory już się zjawiły. Przed nadejściem stałych graczy trzeba wprowadzić je w szczegóły, żeby miały jakie takie rozeznanie w sytuacji. Trzeba przydzielić role i wyłuszczyć zasady. Zdarzają się nadgorliwi nowicjusze w moro. Dzisiaj jest ich trzech, wszyscy rozchichotani i nakręceni. Nie znam imion: z powodu intensywnej rotacji nie ma sensu ich zapamiętywać. Pozostali to moi uczniowie, siedemnasto-, osiemnastoletni. Matt, Pete, Stuart, Jase i Andy. No i, oczywiście, ja. Smithy. Etatowy potwór.
Wiem, że nie traktują mnie poważnie. Lat czterdzieści sześć, chudy, łysiejący, zdesperowany. Wiem, że bez kostiumu wyglądam jak nauczyciel geografii (w sumie dobrze się składa, bo nim jestem); zauważam kłopotliwe milczenie, którym witają moje nadejście, oraz ukradkowe spojrzenia, kiedy sądzą, że nie patrzę. Biedny, stary Smithy, myślą, zawsze trzy kroki z tyłu. Jezu, co za frajer. Jezu, spraw, żebym nigdy nie był taki żałosny.
Lecz gra kryje w sobie coś szlachetnego. Oni tego nie zrozumieją, osiemnastoletni i nieśmiertelni, ale ja tak. Traktują to jak zwykłą rozrywkę; za parę tygodni znajdą sobie następną lub, co gorsza, stworzą konkurencyjną grupę pętaków w swoim wieku, po czym będą łamać zasady i pękać ze śmiechu. Myślą, że robimy to dla samych przebieranek, że jesteśmy garstką fetyszystów oraz wrogów postępu, podobnych do zagorzałych wielbicieli „Star Trek” oraz zwariowanych ekologów, którzy mieszkają w szałasach i obywają się bez centralnego ogrzewania.
Ale tu nie chodzi o przebieranki. Liczy się honor, zasady oraz dobro i zło. Liczy się śmierć i chwała. Oraz prawda – nie, że smoki istnieją, ale że można je pokonać. Wraz z upływem czasu coraz goręcej pragnę wierzyć, że to istotnie możliwe. Philbert wie, co mam na myśli – jego żona zmarła dwadzieścia lat temu na raka i jedynie my mu pozostaliśmy. Tytania również, bezdzietna i dobiegająca pięćdziesiątki, no i Litso, który tylko w sobotnią noc nie musi udawać, że jest hetero. Te dzieciaki nie mają pojęcia, co to znaczy wracać do mieszkania, do smutnego, urojonego życia w dwóch pokojach, z kominkiem z trzema kłodami drewna, ze śpiącym kotem. Nie wiedzą, co znaczy ksywka „Żałosny Smithy” wśród pokoleń uczniów geografii ani jak to jest leżeć po ciemku ze ściśniętym żołądkiem, kierując wzrok na elektryczne gwiazdy, z których każda jest oknem, każda domem. To nie dla nas, mówi Pająk, jeśli w ogóle zabiera głos. Nie dla nas dom, żona, dzieci. To dobre dla pospólstwa. Dla zwykłych ludzi. Ludzi wiodących urojone życie.
– Długo jeszcze? – pyta jeden z nowicjuszy, spoglądając na zegarek. Znacie ten typ: niecierpliwy, bezczelny, wzgardliwy i zimny jak lód; przyszedł tylko dlatego, że ktoś (pewnie ja) wspomniał o możliwym niebezpieczeństwie, czymś magicznym i zakazanym.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W Tańcu»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W Tańcu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W Tańcu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.