Joanne Harris - W Tańcu
Здесь есть возможность читать онлайн «Joanne Harris - W Tańcu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W Tańcu
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W Tańcu: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W Tańcu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W Tańcu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W Tańcu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Przez pierwszych kilka dni znajdowałem się w stanie bliskim euforii. Po raz pierwszy w życiu poszedłem na zakupy nie z konieczności, ale czystej, frywolnej pasji kolekcjonowania liczb. Kupiłem następujące rzeczy:
Dla żony, jeden zegarek Patek Philippe z diamentami (?12 500).
Dla córki, jedna sukienka koktajlowa, czarna, rozmiar dziesięć, Miu Miu (?800).
Dla syna, jeden zdalnie sterowany samochód, Hamley’s (?299).
Dla współpracowników, jedna mała skrzynka szampana Veuve Cliąuot (?150).
Dla pani Parsons, apaszka (Hermes,?150), płaszcz przeciwdeszczowy (Aquascutum,?490), bukiet róż (różowych,?95), prenumerata czasopisma „Prawdziwy romans” oraz dożywotnie dostawy do domu kuponów loteryjnych (ze wskazaniem numerów), w każdy poniedziałek rano.
Ostatni punkt sprawił mi szczególną frajdę. Niebawem poczułem się jednak dziwnie wypalony, jak dziecko w sklepie z zabawkami, któremu powiedziano, że przejmuje na własność nie tylko ów sklep, ale i całą fabrykę, co spowodowało, że tygodniowe kieszonkowe w wysokości pięćdziesięciu penów (od Bożego Narodzenia skrzętnie ciułane na nową kolejkę) stało się raptem żałosną kwotą.
Zmobilizowawszy się na kolejne dwa dni, dokonałem zakupu smukłego zestawu stereo u Banga & Olufsena, cukierkowo różowej lodówki Smega w Harrodsie oraz niedużego, ale pięknego tureckiego dywanu w butiku przy Knightsbridge. Do tego doszła kolekcja jedwabnych krawatów, sześć koszul od Thomasa Pinka, spinki do mankietów Paula Smitha oraz buty Lobba. Siłą rozpędu zakupiłem też trzy garnitury u krawca z Savile Row, zanim poniewczasie zdałem sobie sprawę, że skoro rzuciłem pracę, zabraknie okazji, aby je wkładać.
Następnie zadzwoniłem do żony. Jak było do przewidzenia, ulotny czynnik X zadziałał i tutaj – kobieta zaczyna snuć wizję ewentualnego pojednania, lustrując jednocześnie mój nowy garnitur bacznym i zaciekawionym spojrzeniem, zarezerwowanym dotąd na wyłączność „Przyjaciół” oraz niektórych rodzajów lodów czekoladowych.
Jednakże obiecana zażyłość niebawem okazuje się stricte powierzchowna: po odwiedzeniu kilku butików oraz wydaniu paru tysięcy funtów dochodzę do wniosku, że szanowna małżonka widzi we mnie nie faceta (choćby byłego), lecz swą własną Szczęśliwą Liczbę Siedem, która wprowadzi ją w świat sukni od Chanel, brylantów Graffa, w tajemnicy przeprowadzonej liposukcji oraz dalekomorskich rejsów, zwieńczonych ognistymi romansami. Mówi, że Facet z Roboty to prehistoria. Wierzę (przecież widzi dla siebie lepszą przyszłość), lecz to nie ja wpłynąłem na zmianę decyzji. Prawdę mówiąc, bardziej niż kiedykolwiek czuję się jak monsieur Dumont.
W drugim tygodniu rozważyłem własną przyszłość. Ignorując telefony od żony oraz przyjaciół, których zyskałem w ciągu ostatnich kilku dni, przeanalizowałem los niedoszłego samobójcy z Francji. I podobnie jak niegdyś pojawiły się dwie opcje. Według jednej należało podziękować Bogu za cudowne ocalenie i należycie wykorzystać kolejną szansę. Według drugiej zaś człowiek wypinał się na Boga i wkraczał w nieznane. Być może to jedyna wolność, jaka mi pozostała. Mój szczęśliwy numerek.
Pani Parsons wierzy, że milion funtów odmieniłby jej życie. Gdybym podzielał zdanie staruszki, podarowałbym jej ten milion. Lecz pani Parsons ma coś, czego forsa nie może mi zapewnić. Ma nadzieję. Ma cel. A ja?
Dlatego właśnie pod koniec drugiego tygodnia postanowiłem ze sobą skończyć. Czysto i bez zbędnego bałaganu, zamknąwszy uprzednio szereg niezałatwionych spraw. Owa decyzja wywołała przypływ desperackiej euforii, która zapewne towarzyszyła monsieur Dumontowi pamiętnego dnia na wieży. Widzicie, trup nie ma nic do stracenia, a człowiek, który nie ma nic do stracenia, przekracza granice rozpaczy i osiąga stan bliski nirwanie.
Dałem sobie tydzień. Tydzień na zrobienie wszystkiego. Wszystkiego, na co dotąd nie miałem odwagi. Na ryzyko, którego nie śmiałem podjąć. Uświadomiłem sobie, że wkroczyłem na płaszczyznę wolności dotąd mi nieznanej; każda chwila przypominała nieoczekiwane wakacje, każda godzina wyznaczała kolejną rundę w coraz bardziej ryzykownej grze. I tak w ciągu tygodnia, niepomny analiz oraz danych statystycznych:
Zamówiłem w herbaciarni Fortnum & Mason pięć porcji kleistego puddingu karmelowego i zjadłem je za jednym posiedzeniem.
Wypaliłem kilka kubańskich cygar.
Skosztowałem kawioru (po raz pierwszy w życiu).
Zacząłem ćwiczyć skoki na batucie.
Sporządziłem czytelny i prawomocny testament, zapisując wszystkie pieniądze byłej żonie – z jednym zastrzeżeniem, że przytyje dwadzieścia pięć kilo i nigdy więcej nie wyjdzie za mąż.
Odbyłem stosunek bez prezerwatywy z dwiema blondynkami w skórzanych ubraniach w samochodzie zaparkowanym opodal Shaftesbury Avenue.
Wytatuowałem sobie na lewym pośladku podobiznę monsieur Dumonta, mego duchowego wspólnika.
Wypiłem w kąpieli różowy szampan Laurent-Perrier, czytając przy tym lekką powieść i słuchając V Symfonii Mahle – ra na nowym stereo, nastawionym na pełny regulator.
Wziąłem kokainę (dostarczoną przez jedną z wyżej wspomnianych blondynek).
Zarezerwowałem lot do Paryża prywatnym odrzutowcem (w jedną stronę).
Zjadłem krwisty stek z podwójną porcją frytek.
Zakupiłem nieduży pistolet (od znajomego jednej z blondynek, również odzianego w skórę), przenośny minibatut, melonik, parasol oraz woskowe zatyczki do uszu.
Kilka razy przeszedłem przez jezdnię, nie patrząc na boki.
Strzeliłem Facetowi z Roboty dwukrotnie w brzuch z pistoletu ukrytego w nowym parasolu.
Jedna uwaga: przypływ adrenaliny w podobnych przypadkach jest bardzo silny; podziałał na mnie niezwykle energetyzująco. Miałem na sobie nowy garnitur, melonik oraz przepiękny krawat z różowego jedwabiu, miły dla oka i elegancki, moim zdaniem. Nabycie zatyczek również okazało się rozsądną decyzją (i pomyśleć, że żona opisywała go jako cichego mężczyznę).
Podróż do Paryża pobudziła mnie ponad wszelkie wyobrażenie, choć może zadziałała tak kokaina. Szkoda, że to mój ostatni lot – jeśli nie liczyć skoku z wieży, który zapewne też dostarczy niezapomnianych wrażeń.
Pierwsza podróż zagraniczna. Zdaniem pani Parsons Paryż jest najbardziej romantyczny wiosną. Z przyjemnością potwierdzam, że zaiste wygląda uroczo. Błękitne niebo, lekki wietrzyk, wiśnie kwitnące wzdłuż brzegów Sekwany. Kwiaty wiśni stanowią przejmujący symbol: unoszą się na wietrze i wirują jak płatki różowego śniegu. Odcień doskonale pasuje do nowego krawata. Czy ja też uniosę się i zawiruję? Dzień jest dosyć wietrzny. Przy dużym wietrze wyższe piętra wieży są zamknięte dla zwiedzających. Z rozbawieniem przyjmuję informację (od ulicznego sprzedawcy na Trocadero, gdzie kupuję pozłacaną figurkę wieży), że pomosty dostępne dla zwiedzających otoczono grubą siatką, uniemożliwiając tym samym próby samobójcze. Siatkę rozpięto również w pustej przestrzeni pomiędzy czterema gigantycznymi podporami, tak aby śmieci tudzież inne przedmioty nie leciały na głowy przechodniów. Nie stanowi to dla mnie żadnej przeszkody.
Wzorem monsieur Dumonta postanawiam pieszo wejść na górę. Na pierwszy (i w moim przypadku ostatni) pomost prowadzi trzysta czterdzieści siedem metalowych schodów. Wspinaczka ma wielce satysfakcjonujący, wręcz nabożny charakter: czuję się bez mała jak pielgrzym. Widok drutów kolczastych, niepozwalających zboczyć z drogi wytyczonej schodami, trochę psuje nastrój; nawet na stosunkowo niewielkiej wysokości, na poziomie pierwszego podestu, umieszczono szereg umocnień, odbierając potencjalnym monsieurs Dumontom demokratyczne prawo do skoku. Wszystko przewidziałem. Mijam drugi podest. Schody są coraz węższe i bardziej kręte. Zostało jeszcze pięćdziesiąt. Na szczęście, dzięki dobrej kondycji pokonuję je bez większego trudu. Jeszcze trzydzieści. Dwadzieścia.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W Tańcu»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W Tańcu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W Tańcu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.