Joanne Harris - W Tańcu
Здесь есть возможность читать онлайн «Joanne Harris - W Tańcu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W Tańcu
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W Tańcu: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W Tańcu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W Tańcu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W Tańcu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Potrzebuje mnie – mówi łagodnie. – Obaj mnie potrzebują. Zeszłej nocy przemyślałam wiele spraw. Byłam gotowa odejść, uciec i rozpocząć nowe życie. Ale potem uświadomiłam sobie coś, o czym wcześniej nie pomyślałam. – Ujmuje nasze dłonie, Paula i moją. – Zrozumiałam, że życie to nie film. Mogłabym zmarnować życie, czekając na księcia, który nigdy się nie zjawi. Albo też wykorzystać to, co mam, żeby poprawić swój los. – W jej cichym głosie pobrzmiewa stanowczość. – Czy nie po to kazała mi pani oglądać te wszystkie filmy, panno Golightly? Żeby mnie ostrzec? I nauczyć, że jeśli marzę o szczęśliwym zakończeniu, muszę stworzyć je sama?
Poniewczasie chcę ją prosić, żeby nazywała mnie Molly. I dodać, że nie całkiem o to mi chodziło. Lecz w przeciwieństwie do mnie Cheryl emanuje niezmąconą pewnością siebie. Naraz spoglądam na siebie jej oczami i widzę smutną, samotną staruszkę, która szuka schronienia w filmowej rzeczywistości i kurczowo trzyma się swoich drobnych przyzwyczajeń. Wszystko musi być lepsze niż to, nawet Jimmy i jego humory. Przynajmniej Jimmy istnieje naprawdę. I należy do niej.
– Wierzę, że tym razem rzeczywiście chce się zmienić. Naprawdę się stara. Dla dobra Paula. – Uśmiecha się trochę zbyt szeroko. – Kiedy go bliżej poznać, nie jest taki zły.
Żaden z niego Cary Grant, ale… Przynajmniej jest prawdziwy. I ona pewnie go kocha, na swój sposób. Nieprawdaż?
– Przynieść świeżą herbatę? Ta zupełnie wystygła.
Jej prostoduszna życzliwość prawie wyciska mi łzy z oczu.
– Nie, dziękuję. Może tym razem sama się pofatyguję?
Dobrze maskuje zdziwienie.
– Zawołam którąś z dziewcząt.
– Później. – Oko mi się rozmaże, stwierdzam w duchu. – Będę za tobą tęsknić, Cheryl.
– Ja za panią również.
Chwilę patrzymy na siebie bez słowa. Naraz uśmiecha się nieoczekiwanie.
– Dalej, panno Golightly. Niech pani to powie. Jeden, ostatni raz. – Odwraca się do Paula i mocno obejmuje go ramionami. – Zaraz zobaczysz, dziadku. Mówi zupełnie jak ona. Są nie do odróżnienia.
Wiem, o które słowa jej chodzi. To kwestia ze „Śniadania u Tiffany’ego”, kiedy Audrey Hepburn opowiada o trzęsionce, o strasznym, niewytłumaczalnym lęku. Owo uczucie strachu i zagubienia ogarnia mnie i teraz; zastanawiam się, czy Polly odczuwa to samo w swoim pokoju w Meadowbank, w towarzystwie znudzonej pielęgniarki i w poczuciu straconych złudzeń. O tak, dobrze je znam. Przekonałam się, że najlepiej mi robi, kiedy wsiądę w taksówkę i pojadę do Tiffany’ego. To od razu działa na mnie kojąco.
– Może innym razem.
Chce zaprotestować, ale mały Paul zaczyna się niecierpliwić: podskakuje i macha pulchną rączką. Na twarzy Jimmy’ego maluje się rezygnacja. Czeka.
– Dobrze. – Cheryl prostuje plecy i przyklepuje włosy. – Jak pani chce.
Pan Jedenasta Czterdzieści, Paul, przytrzymuje jej rękę.
– Jest pewna, kochanie? – pyta. – Będziemy w kontakcie? Poradzisz sobie?
Kiwa głową.
– Jasne. Nie mówię, że będzie łatwo… – Raptem ponownie staje się Bette Davis, macha wyimaginowanym papierosem. – Mężczyźni to dranie. – Beztrosko przekręca kwestię, jej rubaszny śmiech jest cieniem jej dawnego śmiechu. – Ale co, u diabła, by bez nas zrobili?
Następnie odwraca się do swoich mężczyzn – wyprostowana, komicznie dostojna postać w czarnych baletkach i rybaczkach – i nagle wiem, kogo mi przypomina: Charliego Chaplina, niepokonanego małego trampa, który często obrywa, ale nigdy nie daje się złamać, wiecznie optymistyczny w obliczu smętnego, obojętnego świata. Ku własnemu zdumieniu wybucham najpierw śmiechem, a potem płaczem.
Pan Jedenasta Czterdzieści w milczeniu czeka, aż mi przejdzie. Podniósłszy wzrok, widzę, że przyniósł imbryk ze świeżą herbatą Earl Gray, mleko w tycim dzbanuszku i dwie kostki cukru na talerzyku. Starannie wycieram oczy chusteczką; na materiale zostają czarne smugi. Nie mam wątpliwości, że żadne z nas nie zobaczy więcej ani Cheryl, ani jej dziecka.
Herbata jest doskonała. Smakuje domem i dzieciństwem, rozmiękłymi herbatnikami i przebaczeniem. Wszystko da się naprawić, powtarzam w duchu, co wywołuje kolejną falę łez. Jedenasta Czterdzieści czeka cierpliwie.
Ponownie wycieram oczy. Mam opuchnięte powieki – co za farsa. Przywołuję się do porządku: jestem stara, moja próżność jest nie tylko niewskazana, lecz wręcz idiotyczna. Ale Paul z uśmiechem wyjmuje z wazonu czerwony goździk, kładzie go na blacie i przysuwa w moim kierunku.
– Lepiej? – pyta. Szczery uśmiech mężczyzny przypomina uśmiech Cheryl. Podziwiam jego hart ducha. Biorę głęboki oddech i na chwilę przymykam oczy. Kiedy je otwieram, czuję lekką poprawę nastroju. Wprawdzie nie jesteśmy u Tiffany’ego, ale tutaj jest bezpiecznie: słońce świeci przez szyby, w powietrzu unosi się woń świeżego pieczywa, słychać odgłosy krzątaniny. Tutaj nie zdarzy się nic napraw dę złego.
Ściągam rękawiczki i poprawiam włosy; na szczęście mam w torebce puderniczkę i paroma zręcznymi ruchami naprawiam szkody. Żadna ze mnie Audrey, ale Paula też trudno nazwać Georgem Peppardem. W jego spojrzeniu dostrzegam aprobatę.
– I co? – pytam z uśmiechem. – Jak się prezentuję?
Pański numer, panie Lowry!
To żadna tajemnica, że liczby rządzą naszym życiem. Pewnie dlatego tak ich nie znoszę.
Jestem kolekcjonerem. To moja praca i moje hobby. Kolekcjonuję ryzyko. Oceniam konsekwencje. Zbieram oderwane przykłady zjawisk statystycznie marginalnych i na ich podstawie tworzę wielkie równanie. Główny cel mojego działania jest dość prozaiczny: zarabiam pieniądze dla dużej firmy ubezpieczeniowej, która mnie zatrudnia. Cel drugorzędny, egzystencjalny, związany jest z dążeniem do zrozumienia oraz – śmiem twierdzić – rozrywką. Jak wspomniałem, jestem kolekcjonerem.
Na przykład czy mieliście pojęcie, że przeciętny londyńczyk płci męskiej w wieku od dwudziestu pięciu do czterdziestu pięciu lat – przy nienagannym stanie zdrowia i dobrym wzroku – ma jedną szansę na mniej więcej jedenaście tysięcy, że podczas przechodzenia przez jezdnię zostanie potrącony przez samochód? Gdy uwzględnimy czynniki streso – genne w pracy (nieobecność na ważnym spotkaniu, nagły dzwonek telefonu komórkowego), prawdopodobieństwo wyniesie jeden do sześciu tysięcy. Jeśli już zostanie przejechany, ma jedną szansę na trzy, że przeżyje. Co ciekawe, w centrum Londynu dochodzi prawdopodobieństwo jak pięć do jednego, że samochód okaże się taksówką.
Dlatego zawsze jestem bardzo ostrożny, przechodząc przez ulicę. Uważam również na to, co jem i piję – przynajmniej tak było do niedawna. Z tymi statystykami nigdy nic nie wiadomo: niektóre, podobnie jak choroby, latami leżą uśpione, zanim postanowią uderzyć; inne zaś przypuszczają atak czołowy jak szarżujący bizon. Tak czy inaczej, przez całe życie unikałem ryzyka, które szacuję na co dzień: nie latam samolotem, nie uprawiam niebezpiecznych sportów, nie jadam niepasteryzowanego sera, czerwonego mięsa oraz żywności zmodyfikowanej genetycznie. Życie w Londynie samo w sobie niesie zagrożenie, lecz co pół roku przechodzę rutynowe badania lekarskie, unikam tytoniu, jem tłuste ryby i regularnie badam mosznę, co daje mi przekonanie, że zmniejszam ryzyko zachorowania, nie obniżając jakości mego życia.
Moja żona uważa, że statystyki są nudne jak flaki z olejem. Być może mnie też uważa za nudziarza. W gruncie rzeczy mam podstawy, by tak sądzić. Niemniej jednak kobiety nie posiadają naszej precyzji, celują w niedomówieniach i nielogicznym myśleniu oraz bezmyślnie szastają pieniędzmi. Kiedy zaś człowiek wytknie im wspomniane niedociągnięcia, zazwyczaj (dziewięć razy na dziesięć) obrażone uciekają do łazienki w obłoku Chanel numer 5, wykrzykując, że odbierasz im radość życia, masz spać na sofie, a na dodatek jesteś samolubnym bydlakiem, któremu w głowie tylko liczby.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W Tańcu»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W Tańcu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W Tańcu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.