My, Persowie, jesteśmy bardziej bezpośredni od innych ludów. Przyznajemy otwarcie, że stworzyliśmy imperium, bo chcieliśmy być bogatsi i bezpieczniejsi. Poza tym gdybyśmy nie podbili naszych sąsiadów, oni podbiliby nas. Taki jest porządek świata. Dotyczy to również z pewnością aryjskich plemion, które opiewał Homer, a także bohaterów aryjskich, których opiewają hinduscy bramini. Dla mnie jedyną interesującą rzeczą we wszystkich tych starych opowieściach jest fakt, że bogowie są w nich po prostu herosami. W żadnej z nich nie ma tchnienia prawdziwej boskości. Bogowie są dokładnie tacy sami jak zwykli mężczyźni i kobiety, z tym tylko wyjątkiem, że mają żyć wiecznie; poza tym mają wygórowane apetyty, które zazwyczaj zaspokajają kosztem istot ludzkich.
Demokryt zapewnia mnie, że inteligentni Grecy nigdy nie brali na serio homeryckich bogów. To możliwe. Olbrzymia świątynia Ateny, budowana teraz opodal Akropolu, to jednak niewiarygodnie kosztowny pomnik dla bogini, która jest bardzo poważnie traktowana zarówno przez lud, jak i przez władze miasta noszącego jej imię. Poza tym kpienie sobie z homeryckich bogów lub kwestionowanie ich istnienia stanowi w Atenach przestępstwo, za które można zapłacić głową, zwłaszcza jeżeli czyni się to w miejscu publicznym.
Zamoich czasów – a możliwe, że tak jest i teraz – Indusi byli mądrzejsi od Greków. Dla nich bogowie istnieją albo nie, zależnie od indywidualnego odczucia. Tępienie bezbożności jest im całkowicie obce. Aryjscy królowie lubią rozmawiać z ateistami, którzy otwarcie kpią z wielkich bogów indoaryjskich plemion, a ponadto żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy wyjęcie spod prawa lokalnych, przedaryjskich bóstw czczonych przez wiejski lud.
Indyjscy Arjowie uznali wysiłki mojego dziadka, aby przemienić indoaryjskie bóstwa w demony, nie tyle za oznakę jego bezbożności, ile za zwykły nonsens. Pojęcie Mądrego Pana pojawia się wszędzie, czasami pod takimi imionami jak Waruna czy Brahma. Po co, pytali mnie, negować istnienie pomniejszych bogów? Cytowałem im zalecenie Zoroastra: należy się oczyścić, odrzucić demony, sprowadzić wszystkich na drogę Prawdy. Nie nawróciłem nikogo. Ale też moja misja miała charakter polityczny.
Warszakara nie wiedział, jak, kiedy i dlaczego zaczęto odprawiać ofiarę z konia.
– To bardzo stary obrządek. Bardzo święty. Po ceremonii koronacyjnej jest to najważniejsza ceremonia w życiu króla.
– Dlatego, że przyłącza do państwa nowe ziemie? Warszakara skinął głową.
– Czy może istnieć lepszy dowód łaski bogów? Gdyby koń pobiegł do Benaresu, nasz król zdobyłby prawdziwą sławę. Niestety… – Tu Warszakara westchnął.
– Nie chciałbym uchodzić za bezbożnika… – mocne wino rozwiązało mi nieco język – lecz ci wojownicy, którzy podążają za koniem… czy aby nie wpływają na kierunek jego biegu?
Warszakara uśmiechnął się, a jego zafarbowane betelem zęby zdawały się ociekać krwią.
– Najmniejsza wzmianka, że koniem kieruje coś poza losem, jest nie do przyjęcia i świętokradcza… Chociaż częściowo słuszna. Koniem można subtelnie kierować, ale tylko do pewnego stopnia. Ponieważ konie boją się miast, zachęcamy je zwykle do ich omijania. To nam wystarcza. Ten, kto panuje nad dojazdami do miasta, ten zapanuje i nad nim. Oczywiście, nasi żołnierze muszą potem pokonać ich żołnierzy. To jest już proste, przynajmniej dla nas. Kosala rozpada się i moglibyśmy łatwo… no, ale koń pobiegł na południe. Mamy jeszcze nadzieję, że skieruje się na północny wschód, w stronę Gangesu i republik położonych na jego drugim brzegu. One są dla nas naprawdę groźne.
– Republiki?
Warszakara znowu pokazał swoje czerwone zęby, tym razem jednak nie w uśmiechu.
– Jest ich dziewięć. Od republiki Śakjów u podnóża gór do republiki Lićchawich leżącej naprzeciwko Magadhy na drugim brzegu Gangesu. Wszystkie dziewięć republik łączy mocna nienawiść do Magadhy.
– W jaki sposób dziewięć małych republik może grozić wielkiemu królestwu?
– Tworzą one w tej chwili federację, która będzie równie potężna jak Magadha. W zeszłym roku wybrali wspólną sanghę.
Myślę, że wyraz ten da się najlepiej przetłumaczyć jako zgromadzenie. Ale podczas gdy ateńskie zgromadzenie dostępne jest teoretycznie zarówno dla nie-arystokratów jak i dla arystokratów, sangha republik indyjskich składa się z przedstawicieli każdego z dziewięciu państw. Okazało się, że do federacji przyłączyło się tylko pięć republik położonych najbliżej Magadhy i najbardziej obawiających się króla Bimbisary i jego ministra Warszakary. Miały wszelkie powody do obaw. Republiki te były dla Magadhy tym, czym miasta Greków jońskich dla Persji. Tyle tylko że w czasach Dariusza greckie miasta Azji Mniejszej nie były republikami, lecz tyraniami.
Mimo to uznałem tę analogię za słuszną. Przyczyniłem się do niej.
– Z naszego doświadczenia wynika, że żadna republika nie zdoła przeciwstawić się cieszącej się uznaniem monarchii. Weź pod uwagę Greków… – Mogłem z równym powodzeniem wspomnieć mieszkańców Księżyca. Warszakara wiedział coś nie coś o Persji, a także o Babilonie i Egipcie. Poza tym Zachód dla niego nie istniał.
Próbowałem mu wytłumaczyć, że nie ma mowy, by dwaj Grecy potrafili uzgodnić na dłuższą metę wspólną politykę. W rezultacie są albo pokonywani przez zdyscyplinowaną obcą armię, albo rozdarci wewnętrznie dzięki polityce różnych ugrupowań demokratycznych.
Warszakara zrozumiał z tego dość, żeby pokusić się o definicję indyjskiego pojęcia republiki.
– Te kraje nie są rządzone przez zgromadzenie ludowe. To się skończyło na długo przed naszym przybyciem. Republikami rządzą zgromadzenia albo rady składające się z czołowych przedstawicieli plemienia. To, co nazywamy republiką, jest w rzeczywistości… – Tu użył indyjskiego odpowiednika dla pojęcia oligarchii.
Później dowiedziałem się, że starożytne zgromadzenia plemienne, o których mówił, nie pochodziły z czasów przedaryjskich; były natomiast integralną częścią plemiennego systemu Arjów. Wodzów wybierano tam na otwartych zebraniach. Ta instytucja jednakże powoli zanikała, jak zresztą wszędzie; wszędzie powstawały dziedziczne monarchie.
– Masz, panie, rację twierdząc, że nie powinniśmy się obawiać żadnej z tych republik. Ale ich federacja stanowi dla nas istotne zagrożenie. Przecież tylko Ganges dzieli nas od ich południowej granicy.
– A co z Kosalą? – Mimo że moja znajomość geografii Indii była raczej słaba, to moje wyobrażenie o tej części świata nie odbiegło zbytnio od rzeczywistości. Oczami wyobraźni widziałem na północy wysokie góry. Są podobno najwyższe na świecie, chociaż nikt ich nie zmierzył i nikt nie zna wszystkich innych gór świata. Himalaje robią jednak duże wrażenie, zwłaszcza kiedy się na nie patrzy z niskiej, płaskiej równiny Gangesu. Są siedzibą indyjskich bogów i, co ważniejsze, tu znajduje się źródło Gangesu. U ich podnóży leży dziewięć małych republik. Zlokalizowane są na żyznej równinie pomiędzy rzeką Rapti na zachodzie i gęsto zalesionym podgórzem Himalajów na wschodzie. Rzeka Gandak płynie mniej więcej przez środek tego obszaru i wpada do Gangesu, stanowiącego północną granicę Magadhy. Najważniejsze szlaki handlowe Indii ciągną się od dalekowschodniego portu Tamralipti, przebiegają przez republiki, wiodą do Takszaśili i dalej do Persji. Magadha zawsze patrzyła zazdrosnym okiem na te szlaki.
Na zachód od republik leżała Kosalą, nieprawdopodobnie bogate i ludne państwo. Niestety jej król, Prasenadźit, to słabeusz. Nie potrafił utrzymać porządku. Nie potrafił ściągać daniny z wielu swoich własnych miast, ponieważ ich panowie buntowali się przeciwko niemu. Mimo to zarówno Arjowie jak Drawidowie zgadzali się za moich czasów, że nie ma na świecie miasta, które dałoby się porównać z Śrawasti, stolicą Kosali. Dzięki nagromadzonym w przeszłości bogactwom i sprzyjającemu kulturze królowi Prasenadźitowi Śrawasti było niezwykle czarującym miastem, o czym miałem się wkrótce przekonać. Przez pewien czas stanowiło mój dom i jeżeli moi synowie jeszcze żyją, to mieszkają właśnie tam.
Читать дальше