Najwidoczniej monada życia jest jak kryształ, który ciemnieje lub rozjaśnia się, nabiera jednej z sześciu barw niewidocznych dla oka za przyczyną wchłoniętych karmanów. Jeżeli zabijesz z premedytacją, twoja monada stanie się czarna. Jeżeli zabijesz niechcący, stanie się granatowa i tak dalej. Jeżeli będziesz pilnie przestrzegać wszystkich ślubów, będziesz czysty, lecz tirthankarą nie zostaniesz. Tirthankarą można się tylko urodzić. Pewność, z jaką mówił Mahawira, wynikała z przekonania o słuszności starej religii, której dogmaty tak całkowicie zaakceptował, że nie potrafiłby już przyjąć żadnego innego poglądu Kiedy wspomniałem, że napięcie panujące między monadą życia i barwami, jakich nabiera, podobne jest w jakiejś mierze do walki Ahura Mazdy z Angra Mainju, uśmiechnął się uprzejmie i rzekł.- W każdej religii, nawet najprymitywniejszej, istnieje walka pomiędzy dobrem i złem. Ale nowe religie nie zawierają pełnej prawdy. Nie chcą pogodzić się z tym, że ludzka osobowość ma kres. Pragną czegoś takiego jak jaskinia czy przybytek przodków, w którym jednostka mogłaby istnieć jako taka po wszystkie czasy. To dziecinada. Czyż nie jest jasne, że to, co się nie zaczęło, nie może się skończyć? Czyż nie jest jasne, że to, co poszło w górę, musi również spaść? Czyż nie jest jasne, że nie ma od tego ucieczki? Chyba że przez wyzwolenie duszy z zasnuwającego ją karmana i zabezpieczenie jej przed dalszym jego napływem.- W jaki sposób tego dokonałeś? – Byłem uprzejmy, nawet ciekawy.
– Dwanaście lat uprawiałem ascezę Odrzuciłem ubranie, pościłem, żyłem w celibacie. Wieśniacy bili mnie oczywiście i obrzucali kamieniami. Ale ponieważ wiedziałem, że ciało to rzecz nieczysta, przejściowa, kotwica trzymająca prom w połowie rzeki, nie zważałem na jego potrzeby, aż powoli, stopniowo moja monada się rozjaśniła Skoro jestem teraz niedostępny dla karmana, nie mogę się znowu wcielić nawet w króla bogów, co zawsze jest niebezpieczne, gdyż tak wyjątkowa pozycja zaciemniła niejeden kryształ. Chęć zostania jednym z głównych bogów to ostatnia z pokus, najtrudniejsza do przezwyciężenia i najponętniejsza. Spójrz na twojego Ahura Mazdę, Mądrego Pana. Gdyby był naprawdę mądry, zrobiłby następny i ostateczny krok, i uwolniony od samego siebie wypłynąłby jak bańka w górę ku owej półkolistej, wygwieżdżonej czaszy, i byłoby po wszystkim, i byłby koniec.
Co mnie urzeka w dźinistach, to nie tyle pewność własnej racji, charakterystyczna dla tylu wyznawców różnych religii, ile fakt, że ich wierzenia są tak stare. Nie wykluczam, że atomistyczny pogląd na istotę człowieka jest doktryną religijną najstarszą ze znanych Przez wieki badali wszelkie aspekty życia ludzkiego i odpowiednio przystosowali swój światopogląd. Jakkolwiek wyzwolenie to cel wszystkich mnichów dźinistów, tylko nieliczni potrafią je osiągnąć Ale samo już dążenie zapewnia wyższy poziom następnego wcielenia, jeżeli w ogóle jest coś takiego.
– Czy przypominasz sobie któreś ze swoich poprzednich wcieleń? Mahawira spojrzał po raz pierwszy wprost na mnie.
– Nie Bo i po co? Przecież nie trzeba wysiłku, żeby sobie wyobrazić, że było się lwem, bogiem Indrą, ślepą kobietą czy ziarnkiem piasku.
– Grek imieniem Pitagoras twierdzi, że przypomina sobie wszystkie poprzednie wcielenia.
– Och, biedak! – Mahawira wyglądał na naprawdę zmartwionego. – Zapamiętać osiem milionów czterysta tysięcy poprzednich istnień! To doprawdy piekło, gdyby taka rzecz istniała.
Liczba osiem milionów czterysta tysięcy przywiodła mi na myśl Gośalę. Powiedziałem Mahawirze, że poznałem jego dawnego przyjaciela.
Mahawira mrugnął do mnie. Wyglądał jak sympatyczna, stara, tłusta małpa.
– Przez sześć lat byliśmy bliscy jak bracia – powiedział. – Potem przestałem być sobą i on przestał mnie obchodzić. Podobnie jak wszyscy inni. Wyzwoliłem się od karmana. Biedak Gośala nie potrafił. Toteż rozeszliśmy się. Kiedy spotkaliśmy się znowu po szesnastu latach, byłem już tirthankarą Nie mógł tego znieść i znienawidził samego siebie. Wtedy odrzucił podstawowe zasady dźinizmu. Dla tych z nas, którzy nie zdołają osiągnąć wyzwolenia, wszystkie te umartwienia przestają mieć sens. Gośala zrozumiał to. zrozumiał.
że wszystkie nasze zabiegi nie mają sensu, ponieważ… Czy on podrzucał przy tobie kłębek sznurka?
– Tak, Mahawiro. Mahawira się roześmiał.
– Zastanawiam się, co dzieje się z tymi cząsteczkami sznurka, które odrywają się w momencie, kiedy rozwija się kłębek? Podejrzewam, że niektóre z nich łączą się… jak sądzisz?
– Nie mam pojęcia. Opowiedz mi o tym cyklu stworzenia, który się kończy.
– Co tu opowiadać?… Kończy się…
– Aby rozpocząć się na nowo?
– Tak.
– Ale powiedz przynajmniej, kiedy ten cykl się rozpoczął? I dlaczego trwa?
Mahawira wzruszył ramionami.
– To, co jest nieskończone, nie ma początku.
– Ale co z tym… tym olbrzymem? Skąd się wziął? Kto go stworzył?
– Nie został stworzony, ponieważ już był, a wszystko, co jest, jest jego częścią, na zawsze.
– Czas…
– Czas nie istnieje. – Mahawira się uśmiechnął. – Jeżeli to za trudne dla ciebie do zrozumienia – tu spojrzał na Karakę – to wyobraź sobie czas jako węża połykającego własny ogon.
– Więc czas jest kołem?
– Czas jest kołem. Nie ma początku. Nie ma końca. – To powiedziawszy Mahawira spuścił głowę. Audiencja była skończona. Wstając zauważyłem, że komar usiadł na jego nagim ramieniu i pił mu krew. Mahawira nawet się nie poruszył.
Jeden z mnichów chciał nam koniecznie pokazać pobliskie schronisko, w którym znajdują się różne gatunki chorych lub rannych zwierząt. Są starannie pielęgnowane i umieszczone w zrujnowanych chatach, w których panuje nieopisany smród i niesamowity wprost hałas, szczekania, wycia i skomlenia.
– Czy opiekujecie się również ludźmi? – zapytałem, zasłaniając nos połą szaty.
– Inni to robią, panie. My wolimy opiekować się naprawdę bezbronnymi stworzeniami. Pozwól, że pokażę ci nieszczęsną krowę, którą znaleźliśmy…
Ale obaj z Karaką oddaliliśmy się czym prędzej.
Później tego samego dnia spotkałem się z jednym z najznakomitszych kupców miasta. Jakkolwiek wojownicy i bramini patrzą z góry na kupców, ci zawiadują większością bogactw indyjskich państw i wyższe kasty często zabiegają o ich względy.
Nie powtórzę dzisiaj imienia tego człowieka, bo uciekło mi z pamięci. Ciekawe, że utrzymywał kontakty ze znanymi babilońskimi bankierami z rodu Egibich. Przez całe lata próbował nakłonić ich do wymieniania karawan.
– Karawany to podstawa wszelkiego bogactwa – mówił, jak gdyby cytując jakiś religijny tekst. Kiedy powiedziałem mu, że Wielki Król pragnąłby sprowadzać żelazo z Magadhy, uznał, że może być pomocny. Oświadczył, że ma wielu wspólników w mieście Radźagryha, że będę się mógł z nimi porozumieć i że są wśród nich bankierzy posługujący się pieniędzmi.
Indusi w zasadzie nie biją wielkiej liczby monet. Albo prowadzą handel wymienny, albo używają prymitywnych płytek srebrnych lub brązowych. Ciekawe, dlaczego nie mają złotych monet, a tak wysoko cenią sobie nasze perskie darejki; produkują jednak spore ilości złota, wydobywanego dla nich przez olbrzymie mrówki. Jakkolwiek wydało mi się dziwne, że te cywilizowane i starożytne państwa mają tak prymitywny system monetarny, to jednak system kredytowy zrobił na mnie duże wrażenie.
W obawie przed złodziejami Indusi rzadko podróżują ze skrzynkami złota albo wartościowymi przedmiotami. Zostawiają kosztowności u jakiegoś szanowanego kupca w swoim mieście. Otrzymują pismo, w którym ten stwierdza, że dobra o takiej i takiej wartości zostały u niego zdeponowane, i prosi kolegów kupców w szesnastu królestwach o zaopatrywanie okaziciela w pieniądze lub towary odpowiadające wartości zdeponowanych dóbr. Prośba jest chętnie spełniana. Nic dziwnego! Pieniądze bowiem są bezpieczne, a wierzyciel bierze osiemnaście procent od pożyczonych sum. Na szczęście kupiec, jeżeli udziela pożyczki osobie trzeciej z należących do ciebie i znajdujących się u niego walorów, płaci ci dość wysoki procent.
Читать дальше