Przez pewien czas wyglądało, że Mardoniosowi powiodła się jego misja. Lecz naraz regent Sparty Pauzaniasz zrobił się zachłanny. Stwierdziwszy, że księżyc znajduje się w pomyślnej pozycji, poprowadził nagle armię spartańską do Attyki i zażądał od Mardoniosa prezentu w postaci skrzyni ze złotem; miał wycofać się po jej otrzymaniu. Ale Mardonios chciał ostatecznego zwycięstwa nad Spartą i jej greckimi sojusznikami. Nie dał złota. Też był zachłanny – na honor. Dopuściwszy do tego, by jego główną namiętność, skąpstwo, przemogła żądza sławy, sam siebie zniszczył. Zawsze jest błędem postępować niezgodnie ze swoim charakterem.
Mardonios zaatakował spartańską armię. Spartanie ponieśli klęskę. A kiedy rzucili się do ucieczki, okazało się, że drogę powrotną na Peloponez zablokowały im nasze wojska i że wszystkie ich zapasy żywności zostały zagarnięte.
Mardonios spełnił swoje marzenie. Grecja należała do niego. Chciał jednak uczynić jeszcze ostatni tryumfalny gest. Dosiadłszy białego rumaka osobiście poprowadził atak na resztki wojsk spartańskich. W starciu białego rumaka zabito i Mardonios spadł na ziemię. Zanim zdążył wstać – u kulawego trwało to dłużej – jeden z Greków zmiażdżył mu głowę głazem. Tak umarł mój przyjaciel Mardonios, który śnił o władaniu wszystkimi wyspami i chciał być panem wszystkich Greków. Jeśli jakąś śmierć można nazwać dobrą, Mardonios miał dobrą śmierć. Nie tylko zginął na miejscu, lecz umierając wierzył, że spełniło się jego marzenie i cała Grecja naprawdę należy do niego. Co dziwne, nigdy nie znaleziono zwłok. Po latach syn Mardoniosa wydał majątek na szukanie kości swego ojca.
Na polu pod Platejami zdradziecki Pauzaniasz został obwołany zbawcą Grecji. Tymczasem Jonia wszczęła bunt i armia Mardoniosa – teraz dowodził nią Artabazos – musiała wracać do Azji, gdzie znaczna część floty perskiej została zatopiona u przylądka Mykale. Co gorsza, Grecy rozbili dwa korpusy armii perskiej. Paradoksem jest, że rozstrzygające zwycięstwo militarne, którego sprzymierzeni Grecy nie potrafili odnieść na własnej ziemi w Europie, przypadło im niespodziewanie mniej niż o sto mil na zachód od Sardes, gdzie przebywał Wielki Król wraz ze swoim dworem.
Ze zdumieniem słuchałem relacji wiceszambelana z tylu klęsk, które spadły na Persję.
– I dlatego – dorzucił, jakby mi tłumacząc – Wielki Król przyjedzie do Suzy dopiero na początku lata, kiedy ma odbyć się ślub jego syna, Dariusza.
– Wojny greckie skończyły się – rzekłem. Cóż jeszcze można było rzec? Mardonios nie żyje, pomyślałem. Młodość minęła.
Wiceszambelan wzruszył ramionami.
– Powiadają, że Pauzaniasz chce obwołać się królem Grecji. Jeśli będzie próbował, może czekać nas rzeczywiście bardzo długa wojna.
– Lub bardzo długi pokój.
Podszedł do nas leciwy eunuch, którego znałem będąc jeszcze dzieckiem w haremie. Po serdecznym przywitaniu, powiedział:
– Możesz ją teraz odwiedzić. Popatrzyłem na niego tępo.
– Tak, królową matkę.
– Ona żyje? – Nie mogłem w to uwierzyć.
Atossie też trudno było w to uwierzyć. Skurczyła się do rozmiarów dziecięcej lalki i jak u lalki miała teraz zbyt dużą głowę w stosunku do wątłego, drobnego ciała.
Leżała na srebrnym łożu u stóp posągu Anahity. Kiedy padłem przed nią na twarz, uniosła na sekundę rękę, po czym pozwoliła jej opaść na narzutę. Tak zostałem przywitany.
– Wstań. – Głos miała niski jak mężczyzna.
Patrzyliśmy na siebie jak para duchów, które właśnie spotkały się w przedsionku aryjskiego Przybytku Przodków.
– Dziwisz się? Przytaknąłem w milczeniu.
Atossa uśmiechnęła się ukazując jeden samotny ząb. Wprawdzie z pewną trudnością rozumiałem, co mówi, ale głos królowej był równie silny jak dawniej i stare oczy jeszcze błyszczały.
– Wyglądasz bardzo staro – powiedziała.
– Ty, Wielka Królowo, wyglądasz…
– … jak zwłoki, które zapomniano złożyć do grobu. Śmieszne, żeby ktoś żył tak długo.
– To dla nas błogosławieństwo. – Z zadziwiającą swobodą przyjąłem dworski sposób bycia. Bałem się, że może straciłem już wprawę. Wyrazy chińskie i sanskryckie tak teraz pomieszały się w mojej głowie z perskimi i greckimi, że czasem nie umiałem sformułować najprostszych zdań. Do dzisiaj jeszcze mam kłopoty ze słowami. Mówię do ciebie po grecku, myślę po persku, językiem beznadziejnie skażonym przez wschodnie naleciałości, a moje obecne sny są dziwnie żałosne. Ponieważ nic już nie widzę na jawie, rzadko trafia mi się coś zobaczyć we śnie. Ale słyszę głosy i często nie rozumiem, co mi usiłują powiedzieć.
Atossa przerwała potok moich komplementów.
– Stań tam – zażądała wskazując miejsce między wezgłowiem a posągiem Anahity. – Boli mnie, jak poruszam głową. W ogóle boli mnie, jak się poruszę. – Zamknęła oczy. Przez chwilę myślałem, że zmorzył ją sen lub nawet śmierć. Ale po prostu zbierała siły. – Chyba nie spodziewałeś się, że zastaniesz mnie żywą. A Mardoniosa martwego.
– To pierwsze sprawia mi radość…
– … nieopisaną. – Kpiła z nas obojga. – Lecz to drugie to poważny problem.
– Odniosłem wrażenie – musiałem postępować taktownie – że Mardonios był odpowiedzialny za wszystko, co… zdarzyło się w Grecji.
– Tak. Podbił Grecję. – Pod grubą warstwą farby pojawił się w szczelinach jakby cień delikatnego rumieńca. – Potem go zabito.
– Grecy?
Usta Atossy zacisnęły się w prostą linię; niełatwy wyczyn, kiedy ma się tylko jeden ząb.
– Miejmy nadzieję. Jest też możliwe, że został zabity przez jedno ze stronnictw dworskich. Nie znaleziono zwłok, a to nie często zdarza się u Greków. Przy wszystkich swoich wadach są bardzo solidni, kiedy chodzi o zwrot ciał poległych wrogów.
Nawet na łożu śmierci Atossa nadal snuła swą pajęczynę. Jak stary pająk wciąż jeszcze była łasa na błyskotki.
– Zobaczysz – powiedziała w końcu – to już nie ten sam dwór co za naszych czasów. – W ten sposób mimochodem zrównała mnie ze sobą wiekiem. – Jego ośrodkiem jest harem.
– Tak było i za… naszych czasów.
Atossa potrząsnęła głową i skrzywiła się z bólu.
– Nie. Wtedy Dariusz rządził poprzez kancelarię. W niewielkim zakresie i ja mogłam coś załatwić. Ale nie poprzez harem. Też musiałam posługiwać się kancelarią. Teraz w haremie jest pięćset kobiet. W Persepolis wszystkie trzy domy są tak pełne, że harem zagarnął stare budynki administracyjne pałacu zimowego. Mój syn… – Atossa przerwała.
– Zawsze łatwo ulegał wpływom. – Starałem się być możliwie taktowny. *
– Amestris jest mocna. Gratuluję sobie, że ją wybrałam. Rozumie kobiety, eunuchów i Wielkiego Króla. Nie ma zdolności administracyjnych. Ja byłam dobrze wyszkolona. Ona nie. Czy zdajesz sobie sprawę, że już tylko ja jedna na całym świecie pamiętam mojego ojca, Cyrusa? – U schyłku życia Atossa miała skłonności do zbaczania z tematu i mówiła głośno to, co dawniej by jedynie pomyślała. – I nikt prawie nie pamięta już mego brata Kambyzesa. Ja go pamiętam. I wiem, kto go zabił. – Uśmiechnęła się do mnie tajemniczo. Zapomniała, jeśli w ogóle kiedyś wiedziała, że Kserkses opowiedział mi krwawą historię kariery swego ojca. Po czym wróciła do chwili obecnej. – Liczę na ciebie, że pomożesz mojemu synowi. Ty i ja to wszystko, co pozostało z dawnych czasów. A mnie już wkrótce nie będzie. Amestris troszczy się tylko o swoich trzech synów, co naturalne. Jest też zazdrosna, a to niebezpieczna skaza. Ja nigdy nie dbałam o to, kogo Dariusz ma w łóżku. Co prawda nie bardzo interesował się kobietami. I ja oczywiście byłam przypadkiem szczególnym. Nie tylko żoną. Partnerką Wielkiego Króla, królową. Amestris jest inna. Zupełnie inna. Uśmierciła potajemnie, a czasem nie całkiem potajemnie, co najmniej dwadzieścia spośród faworyt mojego syna…
Читать дальше