– Nie, kanclerzu. To nie jest możliwe.
– Cóż więc powiesz o ostatnim księciu Wej? Był to z gruntu podły człowiek, który pozwalał wodzić się za nos swojej konkubinie. Jeśli się nie mylę, odwiedziłeś kiedyś tę kobietę?
Był to niemiły przytyk i Konfucjusz ściągnął brwi.
– Jeśli kiedykolwiek źle postąpiłem, błagam Niebo o wybaczenie.
– Pewien jestem, że Niebo ci wybaczyło. Lecz wytłumacz mi, dlaczego Niebo nie ukarało nikczemnego władcy? Umarł dziesięć lat temu jako stary człowiek, syt chwały i zadowolony z życia.
– Nieboszczyk książę zapewnił sobie usługi najlepszego ministra spraw zagranicznych, najpobożniejszego kapłana i najzdolniejszego dowódcy w Królestwie Środka. Oto tajemnica jego sukcesów. W swoich nominacjach postępował zgodnie z wolą Nieba.
To rzadko się zdarza – dorzucił kierując sarkastyczne spojrzenie na dyktatora.
– Ośmielę się twierdzić, że niewielu władców ma w swoim otoczeniu tak dobrych i prawych poddanych jak ów niegodziwy książę. – Dyktator był bardzo opanowany.
– Ośmielę się twierdzić, że niewielu władców potrafi rozróżnić dobro i zło w swoim otoczeniu. – Konfucjusz był wyniośle i zabójczo swobodny.
Wszyscy odczuwaliśmy dziwny niepokój, z wyjątkiem mistrza i dyktatora. Obaj wydawali się rozbawieni tym pojedynkiem.
– Jak określiłbyś dobre rządy, Mistrzu?
– Dobre rządy to takie, które zadowalają tych, co są blisko, a przyciągają tych, co są daleko.
– Jesteśmy więc zaszczyceni, że ty, który przebywałeś daleko, dałeś się tu ściągnąć. – Riposta była nadzwyczaj układna. – Modlimy się, aby twoja obecność świadczyła o tym, że pochwalasz naszą politykę.
Konfucjusz rzucił kanclerzowi niezbyt uprzejme spojrzenie. Po czym udzielił szablonowej i raczej wykrętnej odpowiedzi.
– Komu nie powierzono stanowiska, nie powinien się troszczyć o to jak je sprawować należy. *
– Twoi… uczniowie zajmują wysokie stanowiska. – Baron wskazał Żan C’iu i Fan Cz’y. – Pomagają nam tworzyć słuszne prawa, wydawać rozsądne zarządzenia…
Tym razem Konfucjusz przerwał dyktatorowi.
– Jeśli będziesz, kanclerzu, obstawał przy tym, by rządzić ludźmi za pomocą przepisów, nakazów, dekretów i kar, zaczną cię po prostu unikać i zajmą się własnymi sprawami. Jeśli natomiast oprzesz rządy na sile moralnej i osobistym przykładzie, przyjdą do ciebie z własnego popędu. Będą dobrzy.
– Co to jest dobroć, Mistrzu?
– To wytyczona przez Niebo droga, którą podążają boscy mędrcy.
– Lecz skoro sam jesteś boskim mędrcem…
– Nie! Nie jestem boskim mędrcem. Jestem niedoskonały. W najlepszym razie jestem szlachetny. W najlepszym razie stoję jedną nogą na drodze, i tylko tyle. Baronie, dobroć to uznanie więzi, jaka łączy wszystko, co istnieje; kto ma w sercu choć odrobinę dobroci, będzie zdawał sobie sprawę z tej więzi i nie będzie mógł do nikogo żywić nienawiści.
– Nawet do złych ludzi?
– Zwłaszcza do złych. Dążenie do cnoty jest pracą całego życia. Podstawową cechą prawdziwie szlachetnego jest wszak cnota, którą uprawia zgodnie z rytuałem, skromnie powołując się na nią i wiernie wprowadzając w czyn. Zaiste, ten, kto niecnymi środkami zdobywa bogactwa i władzę, jest równie daleki od ideału człowieka szlachetnego jak przepływający obłok.
Baron był pod każdym względem równie mało cnotliwy jak większość władców, lecz pochylił głowę, jak gdyby się przestraszył.
– A jednak – mówił to do atłasowej maty, na której siedział – na czym konkretnie polega cnota pokornego sługi państwa?
– Jeżeli jeszcze tego nie wiesz, ja ci nie wytłumaczę. – Konfucjusz się wyprostował. – Lecz ponieważ pewien jestem, że w głębi brzucha wiesz, co jest słuszne, równie dobrze jak każdy szlachetny, przypomnę ci, że obejmuje to dwie sprawy: względy dla bliźnich i lojalność wobec bliźnich.
– Żeby okazać względy bliźnim, co mam robić, Mistrzu?
– Nie czynić bliźniemu, co tobie niemiłe. To jest dość proste. Lojalność natomiast winien jesteś swojemu władcy, jeśli on z kolei jest cnotliwy. Jeśli nie jest, musisz przenieść lojalność na kogoś innego, choćbyś miał z tego powodu cierpieć.
– Powiedz, Mistrzu, czy zdarzyło ci się spotkać człowieka rzeczywiście miłującego dobroć i szczerze nienawidzącego podłości?
Konfucjusz spojrzał na swoje dłonie. Zawsze moje zdziwienie budziły jego niezwykle długie kciuki. Ściszył głos.
– Czy jest ktoś taki, kto by przez dzień cały umiał ze wszystkich swych sił cnotę humanitarności uprawiać? Nie widziałem takiego, któremu by sił stało. *
– Przecież t y na pewno jesteś absolutnie dobry. Konfucjusz potrząsnął głową.
– Nie, kanclerzu, gdybym był absolutnie dobry, nie byłbym tutaj z tobą. Biesiadujemy i pławimy się w przepychu podczas gdy twój lud głoduje. To nie jest słuszne. To nie jest cnotliwe. To nie przystoi.
Wszędzie na świecie głowa Konfucjusza natychmiast rozstałaby się z jego ciałem. Wszyscy byliśmy przerażeni. Ale – rzecz osobliwa – okazało się, że Konfucjusz nie mógł mądrzej postąpić. Atakując kanclerza z pozycji moralnych wykazał, że pod żadnym względem nie jest dla rodziny Ci niebezpieczny politycznie. W najgorszym wypadku mógł być kłopotliwy. W najlepszym stanowił ozdobę ich rządów. Agresywny zrzęda, który każdemu ma coś do zarzucenia, często jest najmniej groźną postacią w państwie, trochę tak jak dworski błazen, równie rzadko brany na serio. Baron K’ang obawiał się, że Konfucjusz i jego uczniowie są sprzymierzeni z Ci, że prowadzą sekretną działalność, by obalić magnackie rodziny i przywrócić władzę książęcą. Jak się okazało, wypowiedzi Konfucjusza w „szałasie leśnym” przekonały barona, że nie ma powodu obawiać się konfucjanistów.
Baron K’ang szczegółowo wyjaśnił Konfucjuszowi, dlaczego państwo potrzebuje nowych dochodów. Przeprosił także za przepych swojej posiadłości tłumacząc: – Zbudował to mój ojciec, nie ja. I bardzo wiele jest tu prezentów od władcy Cz’u.
Konfucjusz milczał. Burza przeszła. W miarę, jak rozmowa stawała się ogólna, ruchy tancerek robiły się bardziej zmysłowe. Nie pamiętam, jak tej nocy dostałem się do łóżka. Pamiętam tylko, że obudziłem się nazajutrz w sypialni o czerwonych ścianach, z cynobrową boazerią inkrustowaną agatem. Kiedy usiadłem w łożu, piękna dziewczyna rozsunęła długie zasłony z niebieskiego jedwabiu. Podała mi miednicę, na której dnie wyobrażono złotego feniksa powstającego z płomieni – najlepszy omen, pomyślałem wymiotując. Nigdy nie byłem tak chory ani nie przebywałem w tak pięknym otoczeniu.
Następne kilka dni upłynęły sielankowo. Nawet Konfucjusz wydawał się pogodny. Przede wszystkim baron K’ang z wielką pompą mianował go ministrem stanu i wyglądało na to, że wreszcie gorzka tykwa zostanie zdjęta ze ściany.
Tak w każdym razie myśleli wszyscy, prócz Cy-lu.
– To koniec – powiedział do mnie. – Skończyła się długa podróż. Nigdy już mistrz nie będzie miał szansy rządzenia.
– Ma przecież urząd ministra.
– Baron K’ang jest łaskawy i inteligentny. Konfucjusz został publicznie uczczony, ale nigdy nie dadzą mu nic do roboty. To koniec.
Ostatniego dnia w „leśnym szałasie” wezwano mnie do K’anga. Był niesłychanie życzliwy.
– Dobrze nam się przysłużyłeś – rzekł. Przez sekundę można było prawie dostrzec uśmiech na gładkiej jak jajo twarzy. – Częściowo dzięki twojej pomocy nasz mędrzec nie jest już z nami skłócony. W kraju też panuje spokój. I pogranicze jest tak spokojne jak wieczny sen góry Taj.
Читать дальше