– Nie znoszę takiej swady! Nie lubiłby Aten.
Myślę, Demokrycie, że nawet twój nauczyciel, Protagoras, zgodziłby się z krytycznym podejściem Konfucjusza, który uważał, że niezbędne jest poddawanie kontroli tego, czego się człowiek nauczył. Uważał też, że nauczyciel powinien umieć dawne treści objaśniać nowymi słowami. To wydaje się oczywiste. Niestety, oczywiste jest również, że niewielu nauczycieli potrafi coś więcej niż powtarzać stare maksymy. Dla Konfucjusza prawdziwą mądrością jest znać zasięg własnej niewiedzy nie mniej dokładnie, niż wiedzieć, co się wie. Wypróbuj to na twoim przyjacielu, Sokratesie, lub na tym daimonionie, z którym on lubi rozmawiać. Demokryt uważa, że odnoszę się niesprawiedliwie do Sokratesa. Jeśli tak, to dlatego że znałem wielkich i mądrych ludzi, jakich nie spotyka się już ani tu, ani teraz.
Gdy Konfucjusz i jego uczniowie doszli do brzegu rzeki, powiedziałem:
– Mistrzu, wyjeżdżam. Chciałbym się pożegnać. Konfucjusz zwrócił się do uczniów.
– Idźcie do domu, moi uczniowie. – Potem wsunął mi rękę pod ramię z zażyłością, na jaką rzadko zdobywał się nawet wobec Cy-lu. Podeszliśmy dokładnie do tego miejsca, gdzie przed trzema laty łowiliśmy razem ryby. – Mam nadzieję, że czasem pomyślisz o nas, którzy jesteśmy tutaj, kiedy sam będziesz tam. – Był zbyt grzeczny, żeby używać chińskiej nazwy: kraj barbarzyńców.
– Będę o was myślał. Często. Wiele się od ciebie nauczyłem, Mistrzu.
– Tak sądzisz? Cieszyłbym się z tego naturalnie. Ale jesteśmy tak różni od siebie.
– To samo Niebo jest nad Persją i nad Chinami. – Byłem szczery okazując mu przywiązanie.
– Lecz wyroki Nieba nie są takie same. – Starzec pokazał królicze zęby. – Dlatego ty wierzysz jeszcze w Mądrego Pana, w dzień sądu i w cały ten płomienny koniec wszechrzeczy.
– Tak. Mimo to nasza droga cnoty na ziemi jest też twoją drogą.
– Drogą Nieba. – Poprawił mnie. Staliśmy nad brzegiem rzeki. Tym razem usiadł na skale, na której ja ongiś siedziałem. Przykląkłem przy nim. – Nie łowię już ryb. Straciłem wprawę. Przeminęła z wiekiem.
– Czy wprawa przemija?
– Jak wszystko. Oprócz idei dobroci. I rytuału. Wiem, że śmiejesz się po cichu z naszych trzech tysięcy trzystu reguł. Nie, nie zaprzeczaj. Rozumiem cię. Dlatego chciałbym, żebyś i ty nas zrozumiał. Widzisz, uprzejmość bez rytuału jest nudna. Ostrożność przechodzi w bojaźliwość. Odwaga staje się niebezpieczna. Nieugiętość zmienia się w nieczułość.
– Nigdy nie śmieję się z ciebie, Mistrzu. Czasem tylko dziwię się. Ale i tak nauczyłeś mnie, jaki jest, czy powinien być, człowiek prawdziwie szlachetny. Taki właśnie jak ty.
Starzec potrząsnął głową.
– Nie. – Miał smutny głos. – Prawdziwie szlachetny jest dobry. Dzięki temu nigdy nie jest nieszczęśliwy. Jest mądry. Dzięki temu nigdy nie jest skłopotany. Jest mężny. Dzięki temu nigdy się nie boi. Wiele w moim życiu zaznałem strachu, kłopotów, niedoli. Nie jestem taki, jakim chciałbym być. I prawdę mówiąc, dlatego poniosłem porażkę.
– Mistrzu, jesteś sławnym nauczycielem…
– Przeciętny zawodnik jest sławniejszy ode mnie. Nie, nie znają mnie. Lecz nie winie za to Nieba ani nawet ludzi. – Odgarnął kosmyk siwych włosów z wypukłego czoła. – Lubię myśleć, że w Niebie ludzie wynagradzani są za to, jak żyli i do czego dążyli. Jeśli to prawda, cieszę się.
Słuchaliśmy zgiełku ptasich głosów z pobliskiego sadu i krzyków kobiet przeganiających głodne ptaki.
– Mistrzu, czy wierzysz w Niebo?
– Ziemia jest rzeczywistością. – Starzec dotknął pokrytej mchem ziemi.
– Czy Niebo to też rzeczywistość?
– Tak nas uczyli nasi przodkowie Czou, a przed tym Szangowie.
– Lecz pomijając ich nauki i rytuały, czy ty wierzysz w Niebo?
– Przed laty, kiedy po raz pierwszy byłem w C’i, słyszałem i widziałem taniec tronowy. Byłem olśniony. Nigdy przedtem nie zdawałem sobie sprawy, czym jest doskonałe piękno, doskonała dobroć. Potem przez trzy miesiące chodziłem oszołomiony. Nareszcie zrozumiałem, czym jest Niebo, bo na ziemi znalazłem się tak blisko ideału, tak blisko dobroci.
– Skąd bierze się ta muzyka? Kto ją stworzył? Konfucjusz złożył dłonie; skrzyżował długie kciuki.
– Jeśli powiem ci, że pochodzi z Nieba, zapytasz, kto stworzył Niebo. A ja nie dam ci odpowiedzi na to pytanie, nie trzeba bowiem wiedzieć tego, czego wiedzieć nie możemy. Z tak wielu problemami musimy uporać się tutaj. W imię Nieba stworzyliśmy pewne obrzędy, które umożliwiają nam przewyższenie samych siebie. W imię Nieba obowiązani jesteśmy przestrzegać pewnych zwyczajów, przepisów etykiety, sposobów myślenia, które prowadzą do harmonii, cnoty, dobroci. Niełatwo pojęcia te zdefiniować. Starzec zmarszczył czoło. – Jedyną wielką przeszkodą na mojej drodze, na drodze każdego człowieka, jest sprawa języka. Ważne słowa są mętne przez swą wieloznaczność lub nieokreśloność. Gdybym sprawował rządy, przede wszystkim przystąpiłbym do poprawiania nazw. – Przerwał, po czym uśmiechnął się złośliwie. – By je można było w zgodzie z prawdą używać.
– Ale te ceremoniały, Mistrzu? Co na przykład myślisz o przedstawieniu, jakie urządził Cy-lu, kiedy byłeś taki chory?
Konfucjusz spochmurniał.
– Te stroje były zdecydowanie bluźniercze.
– Mam na myśli modlitwy do Nieba i Ziemi za twego ducha, skoro ty sam w duchy nie wierzysz.
– To bardzo ciekawy problem. Jestem za rytuałem, ponieważ pociesza żyjących, świadczy o szacunku dla zmarłych, przypomina nam, że jesteśmy kontynuacją tych, którzy odeszli przed nami. Jest ich w końcu o miliony więcej niż nas i dlatego nie mogę wierzyć w duchy. Gdyby wszystkie były wokół nas, nie starczyłoby miejsca dla żywych. Natykalibyśmy się na ducha na każdym kroku.
– Przecież są ludzie, którzy widzieli duchy zmarłych. Konfucjusz obrzucił mnie z ukosa bystrym spojrzeniem, jakby nie całkiem był pewien, jak daleko może się ze mną posunąć.
– No cóż, rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy jakoby widzieli duchy zmarłych, i zawsze zadaję im to samo gorszące ich pytanie. Czy duch był nagi? Niezmiennie odpowiadają, że miał na sobie szaty, w jakich go pochowano. A wiemy wszak, że jedwab i płótno, i wełna owcza to materia nieożywiona i bezduszna. Wiemy też, że kiedy człowiek umiera, jego szaty rozkładają się tak jak jego ciało. Jakże więc duch mógł je znowu na siebie włożyć?
Nie wiedziałem, jak się do tego odnieść.
– Może duch tylko wydaje się ubrany? – spytałem z wahaniem.
– Może w ogóle tylko się wydaje? Może duch istnieje wyłącznie w umyśle przestraszonego człowieka. Zanim się urodziłeś, byłeś cząstką pierwotnej siły.
– Mniej więcej to samo głosił Zoroaster.
– Tak, pamiętam. – Powiedział to z roztargnieniem. Nigdy nie udało mi się zainteresować go Prawdą. – Po śmierci jednoczysz się na powrót z pierwotną siłą. Skoro sprzed twego urodzenia nie zachowałeś ani pamięci, ani świadomości pierwotnej siły, jak możesz po śmierci i po powrocie do niej zapamiętać cokolwiek z krótkiego okresu pobytu na ziemi?
– W Indiach wierzą, że dusza wciela się ponownie w kogoś lub w coś.
– I że tak będzie zawsze?
– Nie. Odradzasz się, aż do kresu obecnego cyklu stworzenia. Jedynym wyjątkiem jest ten, kto osiągnął oświecenie. Ten gaśnie, to znaczy przestaje się wcielać, jeszcze zanim zakończy się cykl.
– A kiedy już zgaśnie, dokąd idzie?
Читать дальше