– Trudno to opisać. Konfucjusz uśmiechnął się.
– Nie dziwię się. Zawsze wydawało mi się oczywiste, że dusza, która ożywia ciało ludzkie, musi po śmierci wrócić do pierwotnej jedności, bo z niej się wywodzi.
– Żeby narodzić się ponownie? Czy żeby stanąć przed sądem? Konfucjusz wzruszył ramionami.
– To obojętne. Ale jedno jest pewne. Nie możesz rozniecić ognia.
który już się wypalił. Gdy płonie w tobie życie, z twego nasienia może powstać nowa istota ludzka, lecz gdy płomień zgaśnie, nikt nie przywróci cię do życia. Zmarli, drogi przyjacielu, to zimne popioły. Nie mają świadomości, lecz to nie powód, żeby pamięć o nich, o nas i o naszych potomkach nie była czczona. Rozmawialiśmy o wróżbach. Nie wierzył w nie, ale uważał, że cały rytuał i jego formy potrzebne są człowiekowi. W kwestiach dotyczących poprawy stosunków między ludźmi Konfucjusz przypominał mi ogrodnika, który wciąż przycina i oczyszcza swoje drzewa, żeby dawały lepsze owoce.
Rozmawialiśmy o państwie.
– Ja już zrezygnowałem. Jestem jak waza księcia Tana w świątyni przodków. Widziałeś ją? – Kiedy zaprzeczyłem, opowiedział mi, jak sam książę Tan ustawił wazę w świątyni w czasach zakładania księstwa Lu. – Kiedy waza jest pusta, stoi prosto i jest bardzo piękna. Lecz kiedy jest wypełniona, przechyla się na jedną stronę i cała jej zawartość wylewa się na ziemię, co nie jest piękne. Ja właśnie jestem pustą wazą. Nie wypełnia mnie władza i chwała, lecz stoję prosto.
Na koniec w cieniu starych Ołtarzy Deszczu Konfucjusz objął mnie obrzędowym – no, bo jakim? – uściskiem ojca żegnającego syna, którego nie ma już nigdy zobaczyć. Odchodząc od starca miałem oczy oślepione łzami. Właściwie nie wiem, dlaczego. Nie wierzę w to, w co on wierzył. Ale był to człowiek na wskroś dobry. Na pewno podczas wszystkich moich podróży nie spotkałem nikogo, kogo można by było z nim porównać.
Dlaczego Ganges spłynął krwią
Podróż z Lu do Magadhy szlakiem jedwabnym trwała blisko rok. Przez większą jej część byłem chory. Wszyscy zresztą się pochorowali – zapadli na gorączkę tak rozpowszechnioną w tych ohydnych południowych dżunglach. Wprawdzie jedna trzecia uczestników wyprawy umarła w drodze, ale markiz z Ci uznał, że nasze straty są względnie małe.
Nie pamiętam dokładnie trasy naszej podróży. Gdybym pamiętał szczegóły, nie podałbym ich żadnemu Grekowi. We właściwym czasie napisałem sprawozdanie i przypuszczam, że moje notatki są dobrze schowane w domu ksiąg w Persepolis.
Były w ciągu tego strasznego roku momenty, kiedy wątpiłem, czy zobaczę jeszcze Suzę. Czasem nawet przestawało mnie to obchodzić. Takie bywają skutki gorączki. Człowiek woli raczej umrzeć niż opędzać się dniem i nocą od ścigających go demonów maligny. Konfucjusz uważa, że świat duchów nie istnieje. Jeśli to prawda, to kim i czym są owe zmory z koszmarów, które nawiedzają nas w malignie? Są dla nas wtedy rzeczywiste; co dowodzi, że s ą rzeczywiste. Demokryt kwestionuje moją logikę. Ale ty nigdy nie chorowałeś, a już na pewno nie ścigały cię upiory.
Moja rola w wyprawie nie przedstawiała się całkiem jasno. Chociaż byłem gościem honorowym w Lu i zięciem króla Magadhy, pozostawałem też czymś w rodzaju niewolnika. Markiz z CM odnosił się do mnie dość przyzwoicie; mimo to czułem, że nie uważa mnie za nic więcej niż ułatwienie w podróży; ułatwienie którego w razie potrzeby bez trudu można się wyrzec.
Kiedy dotarliśmy do Ćampy, portu na Gangesie, poprosiłem markiza, by pozwolił mi ruszyć naprzód do stolicy. Z początku odmówił. Miałem jednak szczęście. Wicekról Ćampy zetknął się ze mną niegdyś na dworze i teraz przyjął mnie z takimi honorami, że markiz w żaden sposób nie mógł już traktować mnie jak jeńca w kraju, który ostatecznie był moim krajem. Uzgodniłem z markizem, że miejscem naszego spotkania będzie Radźagryha. Po czym wyjechałem z Ćampy z oddziałem z Magadhy. Rzecz jasna, nie zamierzałem jechać do Radźagryhy. Po pierwsze, nie miałem wielkiej ochoty zetknąć się znowu z moim teściem. Po drugie, chciałem zobaczyć moją żonę i synów w Śrawasti. W odległości ponad trzydziestu mil na zachód od Ćampy rozstałem się z wojskową eskortą. Oni ruszyli dalej do Radźagryhy, podczas gdy ja przyłączyłem się do innego oddziału. Pełnił on straż na granicy republik i oficer dowodzący był nadzwyczaj zadowolony, że towarzyszy zięciowi króla; prawdę mówiąc, bał się mnie. Niebawem miałem zrozumieć, dlaczego.
Wprawdzie już w Chinach docierały do nas opowieści o okrucieństwie Adźataśatru, lecz raczej nie brałem ich dosłownie. Wiedziałem naturalnie, że jest bezlitosny. Jak krab, pożarł własnego ojca. W dolinie Gangesu jednak była to raczej reguła niż wyjątek. W każdym razie nie sądziłem, że okrucieństwo sprawia mu przyjemność. Ale się myliłem.
Od razu zdumiały mnie rozmiary zniszczeń, jakie ujrzałem na terenie tego, co niegdyś stanowiło dumną i zasobną federację republik. Kiedy jechaliśmy przez podbite ziemie na północ, kraina wyglądała tak, jakby sama ziemia skazana została na śmierć. Nic nie rosło tam, gdzie ongiś ciągnęły się pola prosa, sady, pastwiska.
Wjechaliśmy na teren usłany poczerniałymi od ognia cegłami i dowódca powiedział:
– Tu leżało miasto Waiśali.
Zniszczenie było kompletne. Psy, koty, drapieżne ptaki, węże, skorpiony i jaszczurki wzięły w posiadanie ruiny kwitnącego jeszcze dziesięć lat temu miasta, gdzie pokazywano mi salę zgromadzeń i miejsce urodzenia Mahawiry zamienione w świątynię.
– Król naturalnie zamierza je odbudować. – Dowódca kopnął kupkę kości.
– Pewien jestem, że gdy to nastąpi, nowe miasto będzie mogło się równać z samą Radźagryha – odrzekłem prawomyślnie. Choć przezornie starałem się wydawać jedynie lojalnym zięciem władcy, który uchodził w Indiach za największego monarchę wszechczasów, zdarzało się, że nie mogłem przemóc ciekawości. – Czy trafiono tu na duży opór? Musiano naprawdę zrównać z ziemią całe miasto?
– O tak, książę. Byłem tu. Brałem udział w bitwie, która trwała osiem dni. Walki toczyły się głównie tam. – Wskazał ręką na zachód, gdzie rząd palm wyznaczał brzeg wyschniętej rzeki. – Wyparliśmy ich znad rzeki. Próbowali schronić się w mieście, ale zatrzymaliśmy ich pod murami. Sam król poprowadził atak na główną bramę. Sam król podpalił pierwszy budynek. Sam król poderżnął gardło dowódcy wojsk republik. Sam król zabarwił na czerwono wody Gangesu. – Kapitan śpiewał teraz raczej, niż mówił. Zwycięstwa Adźataśatru już dzisiaj opiewano wierszem, ażeby przyszłe pokolenia mogły opiewać chwałę króla i jego żądzę krwi.
Dwanaście tysięcy ludzi z wojska republik wbito na pale po obu stronach drogi wiodącej z Waiśali do Śrawasti. Ponieważ rozstrzygająca bitwa rozegrała się w suchej porze roku, gorące słońce zmumifikowało ciała. W rezultacie martwi wyglądali jak żywi z ustami szeroko otwartymi, jakby łapali powietrze lub krzyczeli; śmierć na pewno powoli docierała na szczyt drewnianych pali. Trochę zdziwiło mnie, że każdego z nich starannie wykastrowano – Indusi mają wstręt do tego rodzaju praktyk. Potem, w Śrawasti, widziałem wystawione na sprzedaż liczne znakomicie zasuszone worki mosznowe; co najmniej przez jeden sezon były bardzo modne jako sakiewki na pieniądze. Panie nosiły je przytroczone do pasków okazując swój patriotyzm.
Objechaliśmy wzdłuż granicy to, co pozostało z republiki Lićchawich. Chociaż stolica została zburzona, kraj jeszcze walczył.
Читать дальше