– Tak. Tak. Kozy mi się rozbiegną, młody panie.
– A kto jest jej panem?
– Chyba mąż.
– To wdowa. Ale nad nią stoi ktoś jeszcze i to jest jej władca. Znowu użyłem nie znanego mu określenia.
– Władca? – powtórzył. – Ja bardzo rzadko przychodzę na tę stronę gór. Dużo tu takich, co ich nie znam.
– Ale na pewno znasz imię Wielkiego Króla. To twój władca i mój i wszyscy znają jego imię.
– A jakież to imię, młody panie?
Mardonios był zachwycony, że wygrał zakład. Ja nie.
– Musi być jakiś sposób dotarcia do tych ludzi – powiedziałem.
– Po co sobie tym zawracać głowę? Ten pastuch strzeże swoich kóz i płaci coś w rodzaju czynszu właścicielowi ziemi, który płaci podatki królowej, a ta płaci daninę Wielkiemu Królowi. Czego więcej można wymagać od takiego kmiotka? Dlaczego ma głowić się nad tym, kim my jesteśmy, czy kto to jest Dariusz?
Kiedy wspinaliśmy się na szczyt, pot zrosił twarz Mardoniosa jak ciepły deszcz indyjski.
– Dwór to nie cały świat – oświadczył dość nieoczekiwanie.
– Nie. – Byłem w najwyższym stopniu Okiem Króla. – Ale to nasz świat i ich również. Czy wiedzą o tym, czy nie.
– Nie byłeś nigdy na morzu. – Odpowiedź Mardoniosa zabrzmiała zagadkowo. Gdy przypomniałem mu, że przepłynąłem przez morze południowe, potrząsnął głową. – Nie to mam na myśli. Nigdy nie dowodziłeś własnym okrętem. Nic nie da się z tym porównać.
– Tak, panie morza – zakpiłem z niego przyjaźnie. Nie mógł mi się odwzajemnić. Znowu zabrakło mu tchu. Usiedliśmy na złamanej kolumnie akurat naprzeciwko pałacu i przyglądaliśmy się wchodzącym i wychodzącym petentom.
– Co nowego u Kserksesa? – Mardonios wytarł twarz rękawem. Słońce utraciło chłód wczesnego świtu i upał zdawał się teraz wydobywać z samej ziemi.
– Siedzi w Persepolis. Buduje.
– Buduje? – Mardonios podniósł szyszkę sosnową. – To nie jest życie. – Rozchylił twarde płatki szukając nasionek. Nie znalazł żadnego i cisnął szyszką w drzewo, z którego spadła. – Powiedziałem Wielkiemu Królowi, że Kserkses powinien poprowadzić wojska przeciw Atenom. – Było to kłamstwo, ale nie zaprzeczyłem. – Dariusz zgodził się ze mną.
– Kserkses jednak nie dostał pozwolenia.
Mardonios pocierał dłoń o szorstką granitową powierzchnię kolumny.
– Kserkses musi odnieść jakieś zwycięstwa. – Pieścił kamień, jakby to był koń. – W zeszłym roku, kiedy uświadomiłem sobie, że nie starczy mi sił na wyruszenie w pole, poradziłem Dariuszowi, by odwołał wyprawę na zachód i posłał armię do tego twojego małpiego kraju.
– Mówisz prawdę? – Pytanie było niegrzeczne, ponieważ nie znałem odpowiedzi.
– Perski szlachcic nigdy nie kłamie – rzekł bez uśmiechu Mardonios. – Nawet – dorzucił – kiedy nie mówi prawdy. – Wyglądał na cierpiącego. – Tak, powiedziałem prawdę. Dla siebie chcę tylko jednego, zwyciężyć Greków; i nie chcę dzielić tej zasługi z Artafernesem i Datisem. Toteż miałem nadzieję, że w tym roku Kserkses powiedzie wojska za Indus.
– A w przyszłym roku ty powiódłbyś wojska na zachód?
– Tak. Tego właśnie chciałem. Ale nie udało mi się tego osiągnąć. Wierzyłem mu. Ostatecznie nie było tajemnicą, że chce zostać satrapą Grecji. Obecnie wyglądało na to, że to młody Artafernes cieszyć się będzie tym wysokim urzędem, zmieniłem więc temat.
– Czy królowa Artemizja jest zadowolona ze swojej pozycji? Mardonios się roześmiał.
– Z której? Zajmuje ich kilka.
– Mówię jako Oko Króla. Królowa omija satrapę. Załatwia wszystko bezpośrednio z Wielkim Królem. Satrapie się to nie podoba.
– Za to Artemizji się podoba i miejscowej ludności. To jest doryckie miasto, a Dorowie zawsze wielbią rodzinę królewską. Poza tym osobiście też cieszy się popularnością, sam się o tym przekonałem. Kiedy odsunąłem od władzy jońskich tyranów, usunąłem i Artemizję. Zawiadomiła mnie, że jeśli chcę obalić dynastię tak starą jak bogowie, będę musiał pokonać ją na polu bitwy.
– W walce wręcz?
– Tak to należało rozumieć. – Mardonios się uśmiechnął. – W każdym razie ja z kolei przysłałem jej uspokajający list, w ślad za którym pojawiłem się we własnej przystojnej osobie z nogą całą i zdrową.
– Padła przed tobą na podłogę?
– Nie. Przywitała mnie siedząc na tronie. A potem leżąc w łóżku. Podłogi są dla bardzo młodych. To niezwykła kobieta i oddałbym… oddałbym swoją chorą nogę za małżeństwo z nią. Ale to niemożliwe. Żyję więc z nią całkiem jawnie, jakbym był jej małżonkiem. Zdumiewające. Ci Dorowie nie są podobni do innych Greków ani w ogóle do innych ludzi. Kobiety robią, co im się podoba. Dziedziczą majątki. Mają nawet swoje własne igrzyska, zupełnie jak mężczyźni.
Nigdy nie byłem w żadnym doryckim mieście prócz Halikarnasu. Podejrzewam, że Halikarnas to najlepsze z tych miast, tak jak Sparta najgorsze. Niezależność doryckich kobiet zawsze drażniła Kserksesa. W końcu rozwiódł się lub odesłał do domu swoje doryckie żony i konkubiny twierdząc, że nie może znieść ich melancholii. Naprawdę one mają za złe, że zamyka się je w haremie! Odkryłem, że wcześniej czy później człowiek się spotyka z najdziwniejszymi rzeczami odbywając odpowiednio dalekie podróże.
Artemizja przyjęła nas w długiej niskiej komnacie o małych okienkach z widokiem na ciemnozieloną wyspę Kos. Była tęższa, niż zapamiętałem, ale zachowała złote włosy i przyjemną twarz mimo niedawnych narodzin drugiego podbródka.
Herold zapowiedział mnie zgodnie ze zwyczajem. Królowa też zgodnie ze zwyczajem złożyła ukłon nie przede mną, lecz przed moim urzędem. Gdy już powitała mnie w Halikarnasie, przekazałem jej wyrazy przywiązania, które Wielki Król żywi dla swego wasala. Donośnym głosem ślubowała posłuszeństwo perskiej koronie; potem nasza świta się oddaliła.
– Cyrus Spitama to srogi inspektor. – Mardonios był teraz w dobrym humorze. – Przysiągł, że o połowę podwyższy daninę, którą płacisz. – Wyciągnął się na wąskim łóżku ustawionym tak, był mógł spoglądać na port przez okno. Powiedział mi, że spędza dni patrząc, jak przypływają i odpływają statki. Tego ranka, o brzasku, kiedy rozpoznał żagle mojego okrętu, pokuśtykał do portu, żeby mnie przywitać.
– Mój skarbiec jest do dyspozycji Wielkiego Króla. – Artemizja zachowywała się oficjalnie. Siedziała wyprostowana na wysokim drewnianym krześle. Ja siedziałem niemal równie sztywno na krześle nieco niższym. – Tak samo jak moje wojska i jak ja.
– Powtórzę to władcy wszystkich krajów.
– Możesz mu też powiedzieć, że jeśli Artemizja mówi, że jest do jego dyspozycji, to naprawdę tak myśli. Nie w haremie. Na polu bitwy.
Widać było chyba po mnie, jak bardzo jestem zaskoczony. Artemizja przy całej swojej wojowniczości zachowała całkowity spokój.
– Tak, gotowa jestem o każdej porze poprowadzić moją armię do każdej bitwy, jaką Wielki Król uzna za stosowne stoczyć. Miałam nadzieję, że przyłączę się do wiosennej wyprawy na Ateny, niestety, Artafernes mnie nie chciał.
– Teraz pocieszamy się nawzajem – rzekł Mardonios. – Dwaj wodzowie bez wojny, w której mogliby walczyć.
Artemizja była trochę zbyt męska na mój gust. Figurę miała kobiecą, o pełnych kształtach, ale zwrócona w moją stronę jasna, surowa twarz przypominała twarz scytyjskiego wojownika. Brakowało jej tylko wąsów. Mimo to Mardonios mówił mi, że z wielu setek kobiet, z którymi spał, ona umiała sprawić w łóżku najwięcej przyjemności. Nigdy nie wiemy, jacy naprawdę są ludzie.
Читать дальше