– Miejmy nadzieję, że odziedziczył męstwo po ojcu. Byłem przy tym, jak w Sardes wybuchł pożar wskutek niedbalstwa starego.
– Gobryas nigdy nie odznaczył się na wojnie, a popatrz na jego, synów. – Nagle Kserkses się uśmiechnął, po raz pierwszy odkąd podzieliłem się z nim ostatnimi wiadomościami. – No cóż, przynajmniej Mardonios nie będzie dowodził. – Klasnął w dłonie, i jedna z dziewcząt pojawiła się w niskich drzwiach. – Chcę lidyjskiej muzyki – oznajmił. – I lidyjskich potraw.
W mgnieniu oka oba życzenia zostały spełnione. Podczas gdy wnoszono kolejne dania, kolejne melodie grano na dwunastostrunnych harfach. W przerwach między daniami mogliśmy rozmawiać.
– Zrobiłem, co w mojej mocy. Powiedziałem Dariuszowi, że powinniśmy wiosną ruszyć na wschód. – Kserkses włożył rękę do glinianego garnka z mięsem koźlęcia przyprawionym miodem i nasionami sosnowymi.
– I co on na to?
– Zgodził się ze mną. Powiedział: „Tak, powinniśmy iść na wschód.” To jego metody, naturalnie. Powiedział „powinniśmy” i odniosłem wrażenie, że mówi „pójdziemy”. Ale… coś tu jest dziwnego. Naprawdę podnieciły go twoje opowieści.
– Dlaczego więc…
– Nie wiem, dlaczego. Nigdy nie wiem, dlaczego. Widocznie zabrali się do niego nasi dworscy Grecy. Zwłaszcza Hippiasz. Ma wpływ na ojca. Nie wiem, na czym to polega. Ale za każdym razem kiedy ten starzec woła: „Na Atenę i Posejdona ślubuję, że złożę jeszcze kiedyś ofiarę na Akropolu!” – Kserkses znakomicie naśladował dźwięczny głos Hippiasza, w którym dopiero ostatnio pojawiło się starcze drżenie. – Dariusz ma łzy w oczach i przysięga, że mu pomoże.
– A co z królem Sparty?
– Zapytaj swoją matkę. – Ton Kserksesa był cierpki. – Ja z nim nie miałem do czynienia. Na pewno chce, żebyśmy przywrócili go do władzy. Cóż by innego? Podobno jest dobrym wojownikiem. Miejmy nadzieję, że Lais nauczy go kąpać się od czasu do czasu.
– Pokłóciłem się z Lais.
– O Greków? Kiwnąłem głową.
– O ciebie też. I o Mardoniosa.
Kserkses uniósł się na łokciu. Przyciągnął mnie tak blisko do siebie, że przylgnąłem z jednej strony twarzą do jego miękkiej wijącej się brody; poczułem zapach sandałowego drewna przenikający jego szaty i ciepło jego warg, kiedy szepnął mi do ucha:
– Czy ona truje Mardoniosa? Odsunąłem się.
– Nie – powiedziałem zwyczajnym głosem – według mnie ta dziewczyna wcale go nie kocha.
– A mnie mówiono, że go kocha, że usycha z miłości dzień po dniu, po jednej kropli w kubku. – Bawiła go nasza gra.
– Moim zdaniem, ta dziewczyna chce, by niektórzy ludzie myśleli, że jest zakochana, a naprawdę wcale nie jest.
Kserkses przytaknął.
– Rozumiem. Lecz nawet jeśli tak…
Ku mojej radości wystąpiła przed nami para indyjskich tancerek. Bliźniaczki z Takszaśili osłupiały, kiedy zwróciłem się do nich w ich własnym języku. Poprosiłem, żeby wykonały słynny taniec bajader, co chętnie zrobiły. Kserkses był urzeczony sposobem, w jaki poruszały brzuchami, najpierw w jednym kierunku, a potem w drugim. W przerwach między tańcami powiedział mi, że nie jest jeszcze całkiem pewien następstwa tronu.
– Tak czy owak, ty jeden możesz odziedziczyć tron. – Wyznaję, że nudziły mnie trochę te jego nieuzasadnione, jak mi się wydawało, obawy. Kserkses był następcą tronu od wielu lat. Nie miał rywali.
– Gobryas nadal chce, żeby panował jego wnuk. – Zaprzątała go jedna myśl. – I Artabazanes wciąż pamięta, że w pewnym okresie to on był następcą.
– Prawdę mówiąc, niemal o tym zapomniałem.
W czasie pobytu dworu w Ekbatanie Dariusz nagle oznajmił, że udaje się na północno-wschodnią granicę; ponieważ jest perskim, a właściwie medyjskim zwyczajem, że kiedy władca opuszcza kraj, musi wyznaczyć następcę, Dariusz wybrał swego najstarszego syna, Artabazanesa. W tym okresie mieliśmy obaj z Kserksesem po jakieś trzynaście czy czternaście lat. Nie interesowałem się tą nominacją, dopóki Lais nie spytała mnie, jak Kserkses na to zareagował. Na moją odpowiedź, że wcale się tym nie przejął, potrząsnęła głową. Po latach Kserkses wyznał mi, na jaki wysiłek musiał się zdobyć, żeby ukryć strach. – W końcu gdyby Dariusz nie wrócił z pogranicza, Artabazanes zostałby Wielkim Królem i zgładziłby wszystkich synów Atossy.
Podczas gdy opróżnialiśmy kolejne dzbany wina, Kserkses mówił o swoim bracie Ariamenesie jako o ewentualnym zagrożeniu. Ariamenes był także satrapą Baktrii, krainy skorej do buntów.
– Szpiedzy donieśli mi, że ma zamiar zająć moje miejsce.
– W jaki sposób?
– Trucizna. Bunt. Bo ja wiem…
– Co Atossa myśli o tym… swoim synu?
– Właśnie Atossa mnie ostrzegła. – Kserkses pokręcił ze zdziwieniem głową. – Pomyśl, ze wszystkich moich braci rodzonych i przyrodnich jedynym, którego zawsze lubiłem, jest właśnie Ariamenes, i to on zamierza mnie zabić.
– Jeśli nie zabijesz go pierwszy. Kserkses przytaknął.
– Niestety. Baktria jest daleko. Dlatego liczyłem na to – nie zdejmował dłoni z mego ramienia – że zdecydujesz się na północną drogę do Chin, przez Baktrię. – Kserkses mrugnął do mnie porozumiewawczo kocimi oczami.
Zlodowaciałem.
– To bardzo… przerażające zlecenie. – Zastanawiałem się rozpaczliwie, jak mógłbym zabić satrapę Baktrii w jego własnej stolicy?
– Jeszcze go nie otrzymałeś. Pamiętaj, że może kiedyś będziesz musiał złożyć dowody miłości do szwagra.
Spoglądałem na niego z osłupieniem przez opary wina, przez jakie i on patrzył na mnie. Po chwili uściskał mnie. Tryumfował.
– Omówiłem to z prawnikami. I wygrałem. W dzień Nowego Roku poślubisz moją siostrę.
– Nie jestem godzien. – Tak brzmi konwencjonalna odpowiedź. Tym razem jednak wydała mi się trafna. Kim byłem, aby poślubić córkę Wielkiego Króla? Powiedziałem to i więcej jeszcze. Kserkses nie zwracał uwagi na moje obiekcje.
– Musimy cię mieć w rodzinie. W każdym razie j a muszę cię mieć w rodzinie. Atossa jest zachwycona.
– A co na to Wielki Król?
– Z początku nie był zadowolony. Potem jednak zaczął mówić o Zoroastrze i o zawodzie, który sprawił wyznawcom twego dziadka, którego ceni ponad wszystkich magów. Wiesz, jakie przemówienie wygłasza, kiedy chce dostać coś za nic. W każdym razie nim skończył, zdążył przekonać sam siebie, że to on wpadł na pomysł twojego małżeństwa z jedną z jego córek, ażeby zmieszać krew Cyrusa Wielkiego z krwią świętego Zoroastra. To znaczy zmieszać moją krew, bo on przecież, choć z bocznej linii Achemenidów, nie jest spokrewniony z Cyrusem bardziej niż ty.
Resztę spędzonego w lupanarze dnia pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam, że dzieliliśmy się z Kserksesem indyjskimi bliźniaczkami. Pamiętam, że wymiotowałem. Pamiętam, że gospodyni dała mi jakiś mocny napar, który natychmiast rozjaśnił mi w rozbolałej już głowie.
O zachodzie obaj z Kserksesem poszliśmy na niepewnych nogach przez kłębiący się tłum do nowego pałacu. U stóp ziguratu spytałem:
– Którą z twoich sióstr mam poślubić?
– Ożenisz się z… hm… – Urwał. Zamyślił się głęboko, po czym potrząsnął głową. – Nie pamiętam. Znam tylko dwie z pięciu. W każdym razie Atossa mówi, że dostaniesz najlepszą z całej piątki. Dlaczego nie zapytasz Lais? Ona zna harem.
– Nie rozmawiam z nią.
– To spytaj Atossę. Lub po prostu poczekaj i zobaczysz. – Kserkses uśmiechnął się w mosiężnym świetle wieczoru. – W końcu jaka to różnica? Twoja przyszła żona jest z Achemenidów i tylko to liczy się na tym świecie.
Читать дальше