– Co tu się, do cholery, dzieje, Vernon?
– Człowiek chce wynająć pokój.
– Pokój?
– Tak powiedział.
– Więc, na litość boską, Vernon, jeżeli człowiek chce wynająć pokój, to otwórz drzwi i daj mu ten pokój. Nikt lepszy się nie trafi.
Przekręciła klucz i przytrzymała drzwi, żeby Martin mógł wejść. Przechodząc koło niej, Martin poczuł zapach smażonych hamburgerów, spoconych pach i perfum.
– Diabelna burza – oznajmiła, zamykając za nim drzwi i przekręcając klucz. – Proszę wejść do biura. Zaraz pana obsłużę.
Martin szedł za nią korytarzem wyłożonym czerwonym linoleum. Na ścianach wisiały poplamione przez wilgoć plakaty, reklamujące linie lotnicze "Bezpiecznej Szybkiej Komunikacji" Martza i wakacje na Bermudach. W pokoju stało brudne biurko, na którym brzęczał elektryczny wentylator. Na ścianie wisiała tablica z rzędami kluczy. Nie brakowało żadnego, więc Martin doszedł do wniosku, że jest jedynym gościem. Nic dziwnego, skoro potencjalnych klientów witał stary Vernon z jego odwrotnie ustawioną głową.
Na podłodze drzemał brązowy, kudłaty pies.
– Tylko nocleg? – spytała kobieta, przechodząc nad psem.
– Tak – odparł Martin. – Miałem spotkać się z kimś w Eufaula, o szóstej, ale nie mam szans dotarcia tam na czas. – Deszcz zadzwonił mocniej na szybach okna, jakby upewniał go, że podjął właściwą decyzję zatrzymując się tutaj, a pies poruszył się, śniąc zapewne o przepiórkach albo o hamburgerach.
Vernon stał przy wejściu do biura, drapiąc egzemę na łokciu.
– Znajdzie pan tu całkowity spokój. Nikt panu nie będzie przeszkadzał.
Martin wpisał się do rejestru. Stronice miały pozaciekane od wilgoci brzegi.
– Czy mogę gdzieś coś zjeść?
Kobieta popatrzyła na jego podpis. Potem powiedziała:
– Niecały kilometr stąd podawali na obiad dobre żeberka, ale tam już zamknięte. Właściciel odstrzelił sobie łeb z dubeltówki. Interes szedł kiepsko, no i w ogóle.
Spojrzała na niego wiedząc, że nie odpowiedziała mu na pytanie.
– Mogę przygotować panu jajka na boczku albo mieloną wołowinę z puszki, albo coś podobnego.
– Może jajka na boczku – zadecydował Martin.- I jeszcze… czy mógłbym się wysuszyć i skorzystać z telefonu?
Kobieta zdjęła z tablicy jeden z kluczy i podała Vernonowi.
– Numer dwa będzie najlepszy. lest blisko biura i nowe łóżko.
Otworzyła frontowe drzwi i Vernon wyprowadził go znów na deszcz. Betonowy parking pełen był wody i jasnobrązowego szlamu. Martin wyjął z bagażnika pontiaca swoją walizkę i poszedł za Vernonem do pierwszego rzędu pokojów. Vernon stał zgarbiony, z ociekającą siwą głową, próbując znaleźć dziurkę od klucza. W końcu udało mu się otworzyć drzwi i zapalić światło.
Numer dwa był brudnym pokojem z czerwoną wykładziną na podłodze i musztardowego koloru kapą na łóżku. Dwie osłonięte lampy stały po obu stronach łóżka, a jeszcze jedna na tanim, lakierowanym biurku. Martin postawił walizkę i podał Vernonowi dolara, ale ten machnął protestująco ręką.
– Nie trzeba, proszę pana. Nie tutaj… w taką noc. Wystarczy, jeżeli pan przed wyjazdem zapłaci.
Martinowi przemknęło przez głowę, że – co było rzadkie w tych czasach – jego karta kredytowa nie wywarła na kobiecie żadnego wrażenia.
– Niedługo będzie jedzenie – powiedział Vernon. – Chce pan się czegoś napić? Może piwa?
– Parę litesów może się przydać.
– Te światła nie wystarczą?
– Nie o tym mówię. Mam na myśli lites w sensie piwo gatunku lite.
– Piwo lite – powtórzył Vernon, jak gdyby Martin mówił o czymś tajemniczym, a on był zbyt nieśmiały, żeby zapytać, co to znaczy.
– Miller Lite, Coors Lite… jakiekolwiek.
– Coors Lite – powtórzył Vernon tym samym tonem zaskoczenia.
Wyszedł z pokoju, zamykając starannie drzwi za sobą. Trochę napęczniały od wilgoci i trzeba je było szarpnąć.
Martin wydał głośne westchnienie ulgi, przeczesał palcami mokre włosy, zdjął pociemniały na ramionach płaszcz i poluźnił mokry krawat, który przy tym zaskrzypiał, jak gdyby ktoś przejechał paznokciami po szkle.
Pchnął drzwi do łazienki i zobaczył ściany pomalowane na ponury zielony kolor i zasłonę prysznicu, ozdobioną wypłowiałym rzucikiem w ryby z mórz południowych. Na półce spoczywały cztery duże, zwinięte ręczniki; trzy z nich nosiły napis "Holiday Inn", czwarty – "Tropicana Hotel, Key Largo". Rozebrał się i wytarł, a potem włożył czystą piżamę i niebieski, jedwabny płaszcz kąpielowy i uczesał się. Miał nadzieję, że Vernon przyniesie mu zaraz piwo: zaschło mu w gardle i czuł, że się przeziębił.
Rozejrzał się, szukając telewizora. Może w telewizji kablowej będzie jakiś film na dzisiejszy wieczór. Ku jego zdumieniu w pokoju nie było telewizora. Nie mógł w to uwierzyć. Co to za motel, który nie ma telewizora? Jedyną rozrywką była talia pornograficznych kart i stare radio Zenith. Gówno.
Otworzył drzwi wejściowe i wyjrzał na zewnątrz. Deszcz lał w dalszym ciągu. Woda w beczce przy sąsiednim rzędzie pokojów przelewała się z hałasem. Gdzieś pluskała woda lejąca się z uszkodzonej rynny. Nie byłło ani śladu Vernona. Nie był niczego prócz ponurego, zielonego napisu "olne pokoje".
Zamknął drzwi z powrotem. Przypomniał sobie czasy, kiedy przeklinał Howard Johnson's za ich standardowość i brak wygód. Ale Howard Johnson's to raj w porównaniu ze Sweet Gum Motor Court, który dawał mu zaledwie ochronę przed deszczem i przed niebezpieczeństwami na autostradzie.
Usiadł przy biurku i podniósł telefon. Po długiej chwili, kiedy słyszał tylko trzaski w słuchawce, odezwał się głos rudej kobiety.
– Czegoś pan sobie życzy?
– Tak. Chciałbym zamówić rozmowę z panem Dickiem Bogdanovichem z Chattahoochee Moldings, Inc. w Eufaula.
– Smażę teraz pańskie jajka na szynce. Co pan chce mieć najpierw: rozmowę czy jajka?
– Hm… rozmowa jest dość pilna. On zwykle wychodzi z biura o pół do ósmej.
– Jajka będą do wyrzucenia… o ile już się nie spaliły.
– Czy mogę sam wykręcić numer?
– Obawiam się, że nie. Nie z pokoju. Gdyby to było możliwe, goście telefonowaliby do swoich ukochanych w Atenach, w Georgii, albo nawijali godzinami ze swoimi starymi W Wolf Point, w Montanie. Dochód z tego interesu jest na to za mały.
– Proszę pani, chcę tylko odbyć jedną piętnastosekundową rozmowę z Eufaula, żeby zawiadomić klienta, że nie mogę się z nim spotkać dziś wieczór. To coś innego niż godzinna rozmowa z Wolf Point w Montanie – odparł Martin, zastanawiając się, co ją zainspirowało, że powiedziała właśnie "Wolf Point, Montana"?
– Przykro mi, ale nie może się pan połączyć prosto z pokoju… Czuję, jak pali się białko.
W słuchawce nastąpił trzask, a potem słyszał jedynie skwierczenie. Mogło to być skwierczenie jajek na patelni albo zakłócenia z linii. Nie miało to wielkiego znaczenia. Smażenie czy zakłócenia – ani jedno, ani drugie nie rozwiązywało jego kłopotu.
Jajka na szynce pojawiły się piętnaście po ósmej. Przyniósł je Vernon, przykryte aluminiową pokrywką, zroszoną kroplami deszczu. Miał na sobie wojskową kurtkę koloru khaki, bardzo pociemniałą wskutek deszczu.
– Deszcz i deszcz, i jeszcze raz ten cholerny deszcz – powiedział Vernon, stawiając talerz na biurku.
– Nie ma noża, nie ma widelca – zbuntował się Martin. – Nie ma piwa.
– Och, mam to wszystko tutaj – oznajmił Vernon i pogrzebał w kieszeniach kurtki… Wyjął nóż, widelec, serwetk papierowe, sól, pieprz, keczup i trzy butelki zimnego piwa Big 6.
Читать дальше