Była wzburzona.
– Nie wiem, czemu o tym wcześniej nie pomyślałam. Jeśli
Peter poszedł, to co włożył na siebie? Jego walizka nie jest otwarta, a ubranie leży tam, gdzie je zostawił. Był nagi. Nie wyszedłby nago w tak zimną noc jak dzisiaj. To szaleństwo.
Pani Gaylord opuściła wzrok.
– Przykro mi, moja droga. Nie wiemy, co się wydarzyło.
Przejrzałyśmy cały dom. Może włożył coś przy wychodzeniu. Na wewnętrznej stronie drzwi wiszą różne rzeczy.
– Peter nie…
Pani Gaylord otoczyła ją ramieniem.
– Obawiam się, że nie może pani przypuszczać, co Peter zrobiłby, a czego nie… On coś zrobił. Bez względu na to z jakiego powodu i bez względu na to dokąd poszedł.
– Tak. Myślę, że pani ma rację – powiedziała cicho Jenny.
– Lepiej niech się pani trochg prześpi – zaproponowała Pani Gaylord. – Jutro będzie pani potrzebowała dużo energii.
Jenny podniosła walizkę, poczekała chwilę, a potem poszła smutnie korytarzem do małej sypialni na tyłach domu. Pani Gaylord wymruczała:
– Dobranoc. Mam nadzieję, że pani zaśnie.
Jenny się rozebrała, włożyła plisowaną koszulkę nocną w różyczki, którą kupiła specjalnie na noc poślubną, i umyła zęby nad małą umywalką przy oknie. Pokój sypialny był niewielki, miał pochyły sufit i stało w nim pojedyncze łóżko, przykryte pstrokatą, kolonialną kapą. Na bladej, kwiecistej tapecie wisiał oprawiony w ramki, wyhaftowany napis: "Bóg jest z nami".
Położyła się do łóżka i przez chwilę leżała, patrząc na popękany tynk. Nie wiedziała, co myśleć o Peterze. Przez chwilę słuchała, jak stary dom skrzypi w ciemnościach. Potem zgasiła nocną lampkę i próbowała zasnąć.
Wkrótce po tym jak podłużny zegar wybił czwartą, wydało jej się, że słyszy czyjś płacz. Usiadła na łóżku i z zapartym tchem nasłuchiwała. Za oknem było jeszcze kompletnie ciemno, a liście szeleściły jak krople deszczu. Znowu usłyszała płacz. Wyszła ostrożnie z łóżka, podeszła do drzwi i uchyliła je. Zaskrzypiały zawiasy. Zatrzymała się, natężając słuch. Dźwięk się powtórzył. Był podobny do miauczenia kota albo do płaczu chorego dziecka. Wyszła z pokoju i podreptała na palcach korytarzem, aż doszła do szczytu schodów.
Stary dom był jak okręt na morzu. Wicher łomotał drzwiami i świstał na gontach. Wskaźnik kierunku wiatru obracał się wokół swojej osi, wydając dźwięk podobny do zgrzytu noża na talerzu. Zasłony we wszystkich oknach poruszały się, jakby dotykały ich niewidzialne ręce.
Jenny poszła cicho na koniec korytarza. Jeszcze raz usłyszała dźwięk… jakby tłumionego kwilenia. Nie miała teraz wątpliwości, że dobiega ze ślubnego apartamentu. Spostrzegła, że przygryza język z nerwowego zaniepokojenia, a jej serce bije bardzo szybko. Poczekała chwilę, żeby się uspokoić, ale wiedziała, że ogarnął ją strach. Dźwięk się powtórzył, tym razem wyraźniej i głośniej.
Przyłożyła ucho do drzwi apartamentu. Wydało jej się, że słyszy szelesty, ale to mógł być wiatr i liście. Uklękła i starała się zobaczyć coś przez dziurkę od klucza, chociaż przeciąg łzawił jej oczy. Wewnątrz było tak ciemno, że niczego nie mogła dostrzec.
Wstała z klęczek. Piekły ją usta. Jeśli wewnątrz był ktoś, to kim był?. Słyszała tam tyle szelestów i ruchu, że starczyłoby na dwie osoby. Może jacyś nieoczekiwani goście zawitali wtedy, kiedy spała, chociaż była prawie pewna, że ani na chwilę nie zasnęła. Może pani Gaylord? W takim razie co robiła, wydając te wszystkie przerażające dźwięki?
Wiedziała, że musi otworzyć drzwi. Musi to zrobić ze względu na siebie i na Petera. Może tam się nic nie dzieje. Może to zabłąkany kot, wyprawiający harce, albo prąd powietrza z komina. Może to spóźnieni goście i wtedy narobi ambarasu. Ale lepszy jest ambaras niż niepewność. Nie była w stanie wrócić do swojej małej sypialni i zasnąć bez dowiedzenia się, co to za hałasy.
Sięgnęła ręką do mosiężnej gałki. Zamknęła szczelnie oczy i nabrała powietrza do płuc. Potem przekręciła gałkę i gwałtownie otworzyła drzwi.
W pokoju panował przerażający hałas. Przypominał wycie wiatru, tylko że żadnego wiatru się nie czuło. Wydawało się, że nagle, nocą, znalazła się na krawędzi skalnego urwiska, nad ziejącą, niewidzialną i bezdenną przepaścią. Wrażenie stanowiło urzeczywistnienie wyśnionego, nocnego koszmaru. Cały apartament rozbrzmiewał jakiznś odwiecznym jękiem, jakimś zimnym wichrem magnetycznym. Były to odgłosy najwyższej grozy.
Jenny, trzęsąc się, popatrzyła na łóżko. Z początku nie mogła się zorientować, co się dzieje za spiralnymi filarami i zasłonami. Była tam jakaś postać – postać nagiej kobiety, która wiła się, popiskiwała i wydawała westchnienia nadnaturalnej rozkoszy. Jenny wytężyła wzrok i poznała panią Gaylord, nagą i chudą jak tancerka. Leżała na plecach, z rozczapierzonymi palcami, wbitymi w prześcieradła, i z zamkniętymi w ekstazie oczami.
Jenny weszła do apartamentu. Powiew wiatru cicho zatrzasnął za nią drzwi. Podeszła po dywanie do łóżka, cały czas przepełniona lękiem, i stanęła, patrząc z góry na panią Gaylord nieruchomym, zahipnotyzowanym wzrokiem. Cały pokój szeptał, jęczał i pomrukiwał, jakby był kryjówką duchów i widziadeł.
Dopiero teraz ze zgrozą zobaczyła, dlaczego pani Gaylord krzyczy z rozkoszy. Posłanie – prześcieradła, podkładki i materac – przybrało kształt męskiego ciała, tworząc płaskorzeźbę okrytą białym płótnem. Między chudymi udami pani Gaylord sterczała ruszająca się tkanina. Całe łoże falowało i trzęsło się w obrzydliwych spazmach, a męski kształt pod tkaniną przesuwał się i zmieniał, dostosowując się do pozycji pani Gaylord.
Jenny wrzasnęła. Nawet sobie tego nie uświadomiła, dopóki Pani Gaylord nie otworzyła oczu i nie spojrzała na nią z dziką wrogością. Falowanie łóżka nagle ustało. Pani Gaylord usiadła, nie próbując przykryć swoich chudych piersi.
– Ty! – powiedziała ochryple. – Co ty tu robisz?
Jenny otworzyła usta, ale nie mogła wydusić ani słowa.
– Przyszłaś szpiegować, wtrącać się w moje prywatne życie, tak?
– Ja… ja usłyszałam…
Pani Gaylord zeszła z łóżka, pochyliła się i podniosła zieloną jedwabną chustę, którą się owinęła. Jej twarz była biała i wyrażała niechęć.
– Przypuszczam, że masz się za sprytną dziewczynę – wycedziła przez zęby. – Wydaje ci się, że odkryłaś coś doniosłego.
– Nie wiem nawet co…
Pani Gaylord niecierpliwie odrzuciła włosy. Zdawało się, że nie może usiedzieć na miejscu, bo chodziła po pokoju, pełna napięcia. Jenny przerwała jej stosunek, jakikolwiek on był, więc czuła się sfrustrowana. Burknęła coś i w dalszym ciągu przemierzała pokój.
– Chcę wiedzieć, co się stało z Peterem – zażądała Jenny.
Głos miała jeszcze niepewny, ale po raz pierwszy od zniknięcia Petera jej zamiar był stanowczy.
– A jak ci się zdaje? – zapytała zjadliwym głosem pani Gaylord.
– Nie wiem, co o tym myśleć. To łóżko…
– To łóżko było tu od początku istnienia domu. To łóżko jest powodem, dla którego został zbudowany. To łóżko jest równocześnie sługą i panem. Ale raczej panem.
– Nie rozumiem tego – odezwała się Jenny. – Czy to jakiś mechanizm? Jakaś sztuczka?
Pani Gaylord zaśmiała się drwiąco.
– Sztuczka? – powtórzyła przemierzając nerwowo. pokój. – Wydaje ci się, że to co przed chwilą widziałaś, to sztuczka?
– Nie wiem dlaczego…
Читать дальше