Graham Masterton - Czternaście Obliczy Strachu

Здесь есть возможность читать онлайн «Graham Masterton - Czternaście Obliczy Strachu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Ужасы и Мистика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czternaście Obliczy Strachu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czternaście Obliczy Strachu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Kolejna, po "Dwóch tygodniach strachu", kolekcja błyskotliwych opowiadań angielskiego mistrza grozy. Tym razem czytelnik będzie miał sposobność odbyć podróż do czternastu różnych punktów ziemskiego globu… Na spowitych gęstą mgłą ulicach San Francisco odkryć sekret dziewczyny, która zrobi wszystko z miłości. Tajemnicę gorszą od największego koszmaru… Odbyć spacer po dużym londyńskim parku w czasie deszczu i poznać przerażającą prawdę o mężczyźnie, który ukrywa się pomiędzy drzewami… Odwiedzić Walię i stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy poszukują śmierci…

Czternaście Obliczy Strachu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czternaście Obliczy Strachu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– W porządku – zgodziłem się z rezygnacją. – Co mam obejrzeć?

Otworzyłem drzwi taksówki i wyszedłem na deszcz. Natychmiast wziął mnie pod ramię i powiódł w kierunku wejścia do domu. Drzwi były teraz otwarte. Wciągnął mnie do ciemnego korytarza, nim zdążyłem powiedzieć słowo.

Wewnątrz panował smród. Cuchnęło zgnilizną, szczurami i dziecięcym moczem. Czarny facet zaprowadził mnie szybko po krętych schodach na pierwsze piętro, a potem w dół, do frontowego apartamentu budynku. Drzwi pomieszczenia były szeroko otwarte. Na podłodze kładł się trójkąt pomarańczowego, słabego światła i słychać było dźwięk, który z początku wziąłem za głos świerszcza, ale wkrótce rozpoznałem w nim obracającą się, odtworzoną do końca płytę gramofonową. Klik-hisss, klik-hisss, klik-hisss…

– To tutaj – oznajmił. Był tak przestraszony, że jego twarz przybrała barwę sportowych kolumn "New York Post".

– Nie jestem pewny, czy mam ochotę iść dalej – powiedziałem z dezaprobatą. – Zajmuję się wożeniem ludzi.

– Pan jest jedyny – nalegał. – Muszę mieć świadka, a pan jest jedynym moim świadkiem. Przywiózł mnie pan z lotniska. Wie pan, jak długo tu przebywałem. I widzi pan, że jestem całkowicie czysty.

– Czysty? O czym pan mówi?

– Proszę zajrzeć. Przykro mi, ale to konieczne.

Pchnąłem drzwi koniuszkami palców. Otworzyły się szerzej i zatrzymały ze skrzypnięciem.

– Jest pan pewny, że to tutaj? – spytałem.

Skinął głową.

Ostrożnie, z bijącym głucho sercem, zajrzałem do wnętrza. Był tam wąski pokój z jedyną palącą się lampą. Światło było przyćmione, koloru pomarańczowego, ponieważ ktoś obwiązał lampę chusteczką. Chusteczkę skropiono wodą kolońską albo płynem po goleniu w celu zabicia zapachu trawki. Na ścianach wisiało mnóstwo różnych pamiątek z Afryki: uśmiechnięte, drewniane maski, oszczepy, tarcze pokryte skórą zebry. Dostrzegłem też mahoniową figurkę wysokiej, ciemnej postaci ze skośnymi oczami i z zębami jak u piranii.

Było tam tyle afrykańskich przedmiotów, że nie od razu zobaczyłem dziewczynę. Ale kiedy spojrzałem na dywan i zorientowałem się, co na nim leży – o Jezu – włosy stanęły mi dęba i poczułem się tak zlodowaciały jak indyk na Dzień Dziękczynienia w zamrażarce supermarketu.

Musiała już nie żyć. Przynajmniej miałem nadzieję – ze względu na nią – że nie żyje. I także ze względu na siebie, bo gdyby jeszcze żyła, to musiałbym jej dotykać, próbować przywrócić do życia. A była w takim stanie, że nie mógłbym jej dotknąć. Miałem zbyt wrażliwy żołądek.

Była to młoda, czarna dziewczyna. Włosy miała zaplecione w liczne warkoczyki, zakończone koralikami. Ktoś zdeterminowany, dysponujący ogromną, maniakalną siłą, wbił ją na stojak na kapelusze, podobnie jak Kojak wiesza swoje nakrycie głowy, kiedy wchodzi do biura. Przebił jej plecy i brzuch, tak że ciało osunęło się aż do podstawy, ale wątroba, śledziona i pętle białych jelit pozostały na górnych hakach, zwisając z nich w długich girlandach. Wszędzie było pełno krwi; tyle krwi nie widziałem w całym swoim życiu.

Nie wiem, dlaczego mnie nie zemdliło. Byłem zdrętwiały, jakby dentysta naszprycował moje ciało nowokainą. Wyszedłem z pokoju przy pomocy faceta, który wziął mnie pod ramię. Nie wiedziałem, co powiedzieć ani co zrobić.

– Przepraszam – odezwał się chrapliwie. – Musiałem to panu pokazać, żeby udowodnić glinom, że ja nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem tego zrobić w ciągu trzech minut i bez unurzania się w krwi.

– Kim ona jest? – wyszeptałem. – Czy to ktoś, kogo pan znał?

Skinął potakująco głową.

– Nazywa się Bella X. Bardzo bliska przyjaciółka. To znaczy… nazywała się tak.

– Czarni Muzułmanie?

– Tak.

– Musimy wezwać policję.

– Tak. Dlatego potrzebowałem świadka. Przy okazji, nazywam się John Bososama. Pracuję w Chase Manhattan Bank. Inwestycje afrykańskie.

W końcu korytarza był telefon, na szczęście nie rozbity. Nakręciłem 911 i czekałem na zgłoszenie. John Bososama stał przy mnie, zmartwiony, ale już trochę pozbierany. Połączyli mnie z lokalnym posterunkiem i opowiedziałem dyżurnemu oficerowi, co się stało; przykazał mi, bym poczekał tam, gdzie jestem, i niczego nie dotykał.

– Gdyby pan to widział, sam nie chciałby pan niczego dotykać – odparłem.

– W porządku – stwierdził ze znużeniem policjant.

Odłożyłem słuchawkę. Ciągle jeszcze się trząsłem. Powiedziałem Bososamie:

– Chcę poczekać na ulicy. Pierdolę deszcz. Zwymiotuję, jeśli tu jeszcze trochę zostanę.

– W porządku – odparł.

W porównaniu z wnętrzem, na ulicy było świeżo. Oparłem się o dach taksówki i paliłem rozmokłego koola. Dookoła rozpryskiwały się krople deszczu.

John Bososama stał w odległości kilku kroków, z rękami schowanymi w kieszeniach swojego płaszcza z wielbłądziej wełny. Jego ramiona ociekały wodą.

– Obawiałem się, że tak się stanie – oznajmił głębokim głosem, pełnym prawdziwego żalu.

Spojrzałem na niego.

– To znaczy, że pan wiedział wcześniej?

– Nie całkiem. Ale to był jeden z powodów, dla których wróciłem do Zairu. Jeden z powodów, dla których przybyłem tu dziś wieczorem z tym…

Pokazał mi paczkę, owiniętą brązowym papierem, z którą wcześniej poszedł do mieszkania dziewczyny.

– Co to jest – zapytałem. – Trawka?

Uśmiechnął się smutno i ruchem głowy zaprzeczył.

– Kilka amuletów, które mogły ją uratować.

Zaciągnąłem się dymem. Słychać już było zbliżającą się syrenę policyjną.

– To znaczy, że była przesądna? – spytałem.

– W pewien sposób.

– W jaki sposób? Czy wystarczająco przesądna, żeby spodziewać się, że zostanie nadziana na wieszak?

John Bososama położył mi rękę na ramieniu.

– Nie rozumie pan. Może to nawet lepiej.

Popatrzyłem na niego zimno.

– Panie Bososazrta, jeśli mam być pańskim jedynym świadkiem, to lepiej bym wiedział, o co tu chodzi. Nie będę zeznawał, póki mnie pan nie poinformuje.

Dźwięk syreny był już głośniejszy. Dołączył do niej sygnał ambulansu.

John Bososama zagryzł wargę. Milczał przez chwilę, a potem powiedział:

– I tak pan mi nie uwierzy. Jest pan białym.

– Moja prababka była Kubanką. Niech pan spróbuje.

Odchrząknął i rzekł:

– Bardzo dobrze. Otóż to, co pan zobaczył, jest dziełem Iblisa.

– Iblisa? Kim, do cholery, jest Iblis?

– Niech pan posłucha. Za minutę będzie tu policja. Iblis jest najstraszliwszym pośród islamskich diabłów. Nie obchodzi mnie w tej chwili, czy pan wierzy w diabły, czy nie. Niech pan pomyśli o tym, co pan dziś zobaczył, i spróbuje to zrozumieć.

Wyrzuciłem papierosa do przelewającego się rynsztoka.

– Niech pan zaczyna, słucham.

– Słucha pan z sympatią, czy ze sceptycyzmem?

– Jakie to ma znaczenie? Po prostu słucham.

– Bardzo dobrze – odparł Bososama. – W kulturze islamskiej istnieje legenda, że Allah po stworzeniu człowieka kazał wszystkim aniołom oddać mu pokłon. Tylko anioł Iblis odmówił oświadczając, że lekceważy człowieka, ponieważ powstał z kurzu. Więc Allah przeklął Iblisa i przepędził go z nieba. Jednakże Iblis uprosił Allaha, żeby odłożył karę do dnia sądu ostatecznego i pozwolił mu przebywać na ziemi i sprowadzać na manowce tych wszystkich, którzy nie są wiernymi sługami Allaha. To Iblis, przybrawszy postać węża, kusił Ewę.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czternaście Obliczy Strachu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czternaście Obliczy Strachu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Graham Masterton
Graham Masterton - Mirror
Graham Masterton
Graham Masterton - The Devils of D-Day
Graham Masterton
Graham Masterton - Revenge of the Manitou
Graham Masterton
Graham Masterton - Das Atmen der Bestie
Graham Masterton
Graham Masterton - Ciemnia
Graham Masterton
Graham Masterton - Festiwal strachu
Graham Masterton
Graham Masterton - Brylant
Graham Masterton
Graham Masterton - Strach
Graham Masterton
Graham Masterton - Kły i pazury
Graham Masterton
Graham Masterton - Manitú
Graham Masterton
Graham Masterton - Dom szkieletów
Graham Masterton
Отзывы о книге «Czternaście Obliczy Strachu»

Обсуждение, отзывы о книге «Czternaście Obliczy Strachu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x